Rozdział 41
Potyczka na pustyni
Samotny
Len mknął naprzeciw trójce demonów. Już z odległości kilku kilometrów
wystrzelił w ich stronę wąski strumień foryoku. Wiedział, że ten atak nie ma
szans zadać im choćby ranę, jednak nie taki był jego cel. Postanowił grać na
czas, tak żeby dać go przyjaciołom na doprowadzenie się do stanu, w którym będą
mogli dać odpór napastnikom. Tymczasem jego pierwsza próba zakończyła się
niepowodzeniem. Jeden z demonów bez przeszkód zablokował atak.
- Mistrzu Len - jego wierny stróż odezwał się-
wydaje mi się, że ich jest więcej niż trójka.
- Co? - zdziwił się szaman.
- Wyczuwam... wyczuwam coś daleko... daleko po
bokach.
Len
natychmiast rozejrzał się wkoło, lecz nic nie ujrzał. Mknął, więc z coraz
większą prędkością w stronę przeciwników. Wreszcie mógł dostrzec, że nie różnią
się one niczym od tego, z którym ostatnio się pojedynkował. Może było co
najwyżej kilkadziesiąt centymetrów wyższe. Im większy i silniejszy rywal, tym
większa chwała. W myśl tej maksymy wykonał pierwszy poważny atak.
Zadane
na wysokości kilku metrów nad ziemią "szybkie tempo" okazało się,
jednak... zbyt wolne!
- Jak? - zdziwił się Tao.
- Później.. - wydukał Bason.
Istotne
duch miał rację, nie czas był na rozmyślenia. Jeden z demonów nacierał od
prawej podczas gdy drugi robił to samo od lewej. Trzeci pozostawał w odwodzie. Zakrzywione
ostrza piekielnych mieczy zostały odparowane. Nie minęło jednak kilkanaście
sekund kiedy po raz kolejny opadły w stronę chłopaka. Na szczęście niecelnie -
tym razem.
"Złota
pięść" trafiła w jednego z napastników, lecz nie wyrządziła mu większych
szkód. Cios zaledwie wykluczył przeciwnika na kilka chwil z walki jako, że
wypadł z orbity swojego lotu i odleciał gdzieś na bok.
W
tym czasie drugi z szermierzy ciął na odlew swoim mieczem. Tym razem Len nie
zdążył wykonać uniku. Szczęk metalu. Atak odparowany.
- Jeszcze raz, atak szybkiego tempa!
Tym
razem popisowy numer Lena spełnił pokładane w nim nadzieje. Poraniony z
bliskiej odległości demon opadł z hukiem na ziemię. Powinien być niezdolny do
walki do czasu aż ktoś znajdzie czas by go dobić.
- Mała kurwo! - ryknął pozostający dotychczas w
odwodzie demon i posłał w stronę szamana potężny strumień energii.
Len
nie miał szans wykonać unik. Włożył więcej energii w swoje medium i wytworzył
tarczę, która rozpadła się pod wpływem ataku, lecz ocaliła życie chłopaka.
- Len! - znajomy głos dobiegł go zza pleców.
Nie
miał jednak czasu się choćby odwrócić. Z dołu powrócił jeden z napastników.
Rozgorzał pojedynek na miecze wysoko ponad ziemią. Na szczęście pozostający z
tyłu demon zainteresował się nowymi przybyszami, gdyby zrobił inaczej Len
mógłby zapomnieć o koronie króla szamanów.
Gdzieś
z tyłu, na ziemi rozległy się znajome głosy i odgłosy walki.
- Bierz go od lewej - instruował kogoś Yoh.
- Atak sopla! - niebieskowłosy szaman wykonywał
swój firmowy atak.
- Faust, Choco pomóżcie Lenowi - znowu Yoh.
- Tak jest - odpowiedzieli chórem wyznaczeni
szamani.
Zdekoncentrowany
Tao oberwał tymczasem pazurami demona w lewę ramię. Jęknął z bólu. W ferworze
walki uznał, że nie będzie z tego głębokiej rany.
- Giń!
Tym
razem szaman zdołał obronić się. Wykonał niezbyt udaną kontrę, która z
łatwością została odparta przez napastnika.
- Tam! – rozległ się gdzieś z tyłu głos Choco.
- Nadchodzą… - warknął będący już obok Lena.
- Co? – zdziwił się ten ostatni.
W
odpowiedzi niemiecki nekromanta wskazał dłonią w lewo. W oddali na horyzoncie
pojawiły się ciemne punkty. Było ich kilka, a po upływie kilku sekund już
kilkanaście.
Nie
było jednak czasu na dokładane szacunki. Bowiem trójka już obecnych demonów
nacierała zaciekle. Wśród nich był także ten, który według Lena powinien być
już
wykluczony z udziały w tej potyczce.
- Zaraz będzie ich za dużo! – krzyknął Trey.
- Pora uciekać – westchnął McDaniel.
Chińczyk spojrzał na Murzyna. Ten odwzajemnił
porozumiewawcze spojrzenie. Upewniwszy się, że dobrze się rozumieją postanowił
zrobić to co było konieczne. Aktywował 100% swojej mocy duchowej. Wszystko
zamierzał wykorzystać do jednego ataku.
- Teraz, Bason! – ryknął.
Z
jego broni wystrzeliło kilkanaście błyskawic, które raziły napastników. Jeden z
nich uniknął pierwszej z nich, lecz kolejne trafiły celu. Podobne „szczęście”
miały kolejne dwie ofiary, bo tym stały się atakujące demony po potężnej kontrofensywie
Lena. Błyskawice, które nie trafiły celu wzbiły w powietrze tumany kurzu.
- Teraz, Choco! – ryknął Tao.
Duch
jaguara odstrzelił z całych sił z pola walki. Murzyn stał na jego głowie i
ponaglał ducha, podczas gdy Len i Faust znajdowali się na grzbiecie zwierzęcia.
Tao leżał, oddychając ciężko – całkowicie pozbawiony energii duchowej –
natomiast niemiecki nekromanta osłaniał ich odwrót.
- Czy ty… - Faust nie potrafił sformułować
pytania.
- Raczej tak – potwierdził Chińczyk.
Zapadła
chwila milczenia, która przedłużyła się aż do powrotu do turniejowej wioski.
Dopiero tutaj Choco zadał pytanie, które się obawiali też pozostali:
- Czy oni wrócą?
- Sądzę, że mistrz Yoh sprawnie pokieruje
pozostałymi i dadzą sobie radę – stwierdził Faust.
- Muszą. – Uciął krótko Len.
Choco
zdawał się nieprzekonany. Podrapał nerwowo czuprynę.
- Nigdy nie sądziłem, że poświęcisz pełnię
swojej mocy dla osłony naszego odwrotu – wyznał starając się patrzeć na Lena,
lecz jego wzrok gdzieś uciekał.
Tao
nie odpowiedział od razu. Zerknął najpierw w stronę miejsca ich zamieszkania,
gdzie przed drzwiami oczekiwały już na nich dziewczyny i Morty.
- Znaj łaskę pana – zadrwił Len.
- Ejj… - zaperzył się Choco, lecz Faust uciszył
go gestem.
- Lepiej myślcie jak uspokoić dziewczyny –
powiedział.
Tao
ściągnął brwi ku sobie. Wydawał się wyraźnie zamyślony. Nie dane było jednak sfomułować
mu swoją przyszłą wypowiedź do końca, gdyż uprzedził go jazgot dziewczyn.
- Jak poszło? – spytała jeszcze pogodnie Jun.
- Gdzie mój brat? – dodała Pilika.
- Co z Yoh? – wtrącił Morty.
- Powiedzcie coś!!!
Milczeli.
Choco skierował swojego ducha stróża do lądowania. Kiedy to wraz z towarzyszami
opuścił jego grzbiet grad pytań zadawanych przez kobiety stał się trudny do odparcia.
W końcu Faust zdołał powiedzieć:
- Nie wiemy.
-Jak to? – zdziwiła się Tamara patrząc to na
Niemca, to na Lena.
- Ukatrupiłem kilka demonów – przyznał Len.
- To chyba wygraliście? – spytał z nadzieją
Morty.
- Nie wiemy – powtórzył Faust.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że
uciekliście?! – ton Anny sprawił, że słowa zamarły im w krtani.
- Eee… nie - wybełkotał Choco.
Anna
spojrzała na niego jakby chciała go uśmiercić bez wypowiadania słów, lecz
komika uratował głos Jun.
- Patrzcie! – wskazała na kierunek z jakiego
przed chwilą wróciła trójka szamanów.
Na
duchu stróżu Horokeu leciał on oraz pozostali zaginieni szamani. Coś jednak
było nie tak jak powinno…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz