Rozdział 44
1/8 finału
Tao
nie mógł spać tej nocy. Na zmianę śniła mu się Pilika wypominająca mu złamaną
obietnicę po porażce w kolejnej walce turnieju szamanów oraz śmierć przyjaciół
w walnej bitwie szamanów z demonami.
Kiedy
o 5 rano obudził się po kolejnym koszmarze, zlany zimnym potem, stwierdził że
więcej snu nie jest mu potrzebne. A co bardziej prawdopodobne nie jest możliwe.
Ubrał się w ulubione szerokie spodnie, wczoraj wypraną koszulkę treningową i
niebieską bluzę z kapturem. Wetchnął Miecz Błyskawicy za pas i wyszedł na
palcach z domku. Towarzyszył mu Bason w formie czerwonej kuleczki.
- Dręczyły cię koszmary – zauważył Bason.
- Wydawało ci się – uciął Len.
- Nasz kolejny przeciwnik…- zaczął duch.
- Nie znam go.
Zapadła
chwila milczenia. Szli pustym Dobbie Village.
- Myślisz, że demony ponownie spróbują pojawić
się na arenie? – spytał Bason.
- One nie próbowały tam wtargnąć.
- Więc po co…
- … chciały nas sprawdzić – wyjaśnił Len – jest
ich na tyle dużo, że mogłyby zaatakować w 6-7 razy więcej niż wczoraj. Wiesz
dlaczego zrobiłem to co zrobiłem?
- By chronić…
- Nonsens Bason – przerwał mu natychmiastowo
szaman – zabiłem by zabić. Jeśli nie będziemy ich likwidować to będzie ich
wciąż tyle samo. To nie są złodzieje, których możesz zamknąć w więzieniu. Im
szybciej zrozumie to Yoh i reszta tym lepiej.
Duch
niechętnie przytaknął swojemu panu.
- Mistrzu… - Bason chciał coś jeszcze
dopowiedzieć, ale chłopak uciszył go gestem ręki.
Dalszą
część spaceru upłynęła im w milczeniu. Len długo chodził po obrzeżach wioski,
aż w końcu zdecydował udać się w stronę gdzie znajdował się obóz rady szamanów.
- Myślisz, że dalej cię śledzą? – Bason
przerwał ciszę.
- Nie są aż tak głupi.
- Co jeśli cię przechytrzają?
- Nie ma takiej opcji.
Kiedy
Len wrócił reszta domowników była już po śniadaniu. Jun wspaniałomyślnie
zostawiła mu na stole tosty, względnie ciepłą kiełbasę oraz trochę warzyw i
zimne mleko w szklance.
- Gdzie byłeś? – spytała go siostra.
- Na spacerze.
Punktualnie
o 14:30 przyjaciele zajmowali już miejsca na sektorze zapewniającym największą
widoczność. Len w tym czasie przebywał już w szatni dla zawodników.
Walka
zacząć się miała o 15, jednak przeciwnik Chińczyka już kwadrans wcześniej
pojawił się na arenie. Wykonywał rozgrzewkę charakterystyczną dla zawodników
trenujących sporty walki. Len to samo robił w szatni. Prawdę powiedziawszy
wolał żeby zarówno przeciwnik na arenie jak i setki potencjalnych rywali na
widowni nie wiedzieli, że jest odpowiednio rozgrzany, rozciągnięty i
bagatelizowało go potem w czasie walki. Zachodził tu pewien paradoks, ponieważ
na ogół nie lubił być lekceważony, lecz pod tym względem było mu to na rękę.
Prawdę mówiąc ogromna większość szamanów bagatelizowała rozgrzewkę, twierdząc
że i tak wszystko rozstrzygnie się poprzez foryoku.
W
końcu minutę przed 15 Tao wyszedł na arenę. Na trybunach, które stawały się coraz
bardziej nerwowe zdało się odczuć ulgę, że walka dojdzie do skutku.
- Cały Len – skitował Yoh- uwielbia efektowne
wejścia w ostatniej chwili.
Len
rzeczywiście szedł sprężystym, dumnym krokiem jakby chciał przez to pokazać jak
bardzo pewny zwycięstwa jest w tej walce. Zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od
Czesława.
Jego
rywal był wysokim, krótko obciętym blondynem o ostrych rysach twarzy i
kilkudniowym zaroście na twarzy. Był wyższy od Lena oraz bardziej umięśniony a
przez to – i pewnie – jakieś dwadzieścia kilogramów cięższy. W dłoni trzymał
włócznię.
- Znamy już jego medium, Bason – stwierdził Tao
telepatycznie.
Walkę
sędziować miał Silva. Len nie zareagował w żaden sposób na jego widok. Był
maksymalnie skoncentrowany na walce i zachowaniu swojego przeciwnika.
- Walczcie – zarządził Silva.
- Popiel do włóczni – Czesław utworzył zgrabna
kontrolę ducha.
Len
odpowiedział podwójnym medium, które wzorem Yoh z przerwanego turnieju
zminimalizował. Nie zaatakował od razu. Dawniej z pewnością by tak zrobił chcąc
jak najszybciej skończyć walkę, lecz dzisiaj jego strategia zakładała zużycie
jak najmniejszej liczby energii, którą musiałby przeznaczyć na walkę z
demonami.
Podchodził
do przeciwnika po łuku. Ten odpowiedział tym samym. Stopniowo krok po kroku byli
coraz bliżej siebie. Wreszcie znaleźli się na tyle blisko, że Czesław
zaatakował pchnięciem, które zostało sparowane przez Lena. Ten natychmiast
przeszedł do kontrataku, lecz jego cięcie została zablokowane. Wymienili serie
uderzeń z bliska, lecz żadne nie trafiło do celu.
Po
kolejnym zwarciu odskoczyli od siebie na odległość trzech, może czterech
metrów. Czesław postanowił to wykorzystać i zadać pierwszy poważniejszy cios.
- Mysi strumień! – wrzasnął a z grotu jego
włóczni wystrzelił świetlisty, śnieżnobiały strumień energii.
Len
odskoczył w górę wykorzystując do tego foryoku. Kiedy znalazł się na
maksymalnej wysokości, bez żadnego ostrzeżenia tudzież werbalnego wypowiedzenia
nazwy ataku zaatakował Szybkim Tempem.
Atak
był celny, lecz nie zrobił krzywdy rywalowi. W odpowiednim momencie wyrósł
przed nim mur z cegieł będących iluminacją jego mocy duchowej. Co prawda mur
rozpadł się, jednak przeciwnik nie został nawet draśnięty. Arenę pokrył na
chwilę kurz z zawalonego muru.
Czesław
ponownie postanowił wykorzystać okoliczności i tumanów kurzu na wschód od Lena
pomknął w jego stronę kolejny „Mysi strumień”. Tym razem Len zablokował ten
atak swoją kontrolą ducha w formie tarczy.
- Nie widzę go – powiedział telepatycznie do
Basona.
- Ja także, mistrzu – odpowiedział duch.
- Nie mógł przecież tak zniknąć!
Nim
zdołali zlokalizować przeciwnika ten ujawnił się sam.
- Mysz pożerająca króla! – wrzasnął a z
opadającego kurzu wyłoniła się mysz utworzona z foryoku, która atakowała Lena.
- Ciekawa forma ataku – stwierdził Tao – pewnie
straci wiele foryoku gdy zniszczymy tę mysz.
- Mistrzu, jesteś pewien? – spytał ostrożnie
Bason.
- Absolutnie!
- Iluzja miecza! – warknął Len wbijając swoje
podwójne medium w ziemię.
Zewsząd
powierzchnię areny zaczęły przebijać groty mieczy, włóczni, pik i całej gamy
broni białej. Znaczna część z nich przebijała mysz wytworzoną przez Czesława.
Kiedy kolejne ostrze przebiło mysią łapę ta eksplodowała z donośnym hukiem.
Arena
pokryła się w kłębach czarnego dymu. Nozdrza widzów zostały nieprzyjemnie
podrażnione intensywnym zapachem siarki.
- Gdzie jest Len?! – krzyknęła Jun wstając na
równe nogi.
- Nie widzę go! – pisnęła histerycznie Pilika.
- No dawaj bufonie, wyjdź z tego – szepnął sam
do siebie jej brat.
Po
kilkunastu sekundach wszyscy widzowie stali wpatrując się w gęsty dym, który
przesłonił im całą arenę. Tymczasem na niej podwójne medium Lena została zniszczone
przez potężną eksplozję. On sam leżał w kącie areny. Wiedział już, że po tej
walce zostanie mu trochę siniaków i może jakaś blizna.
- Mistrzu? – rozległ się niepewny glos Basona.
- Cicho – polecił mu telepatycznie Len – nic mi
nie jest – dodał wstając.
Przywrócił
kontrolę ducha w najmocniejszej wersji. Zamknął oczy, postarał się wyłączyć
swój zmysł słuchu i węchu by poprzez zmysł szamana zlokalizować rywala, lecz
intensywny zapach siarki uniemożliwiał mu to. Wobec tego ograniczył się do
zamknięcia oczu i powolnym pójściu w stronę środka areny. Zamknięte powieki
chroniły jego oczy przed podrażnieniem przez dym. Słuch miał ostrzec go przed
nadejściem nieprzyjaciela.
- Mysi… - rozległ się głos Czesława.
- Błyskawica! – Tao uprzedził przeciwnika.
Potężny
piorun zmaterializował się na arenie i huknął w szamana z Europy. Kolejny
wybuch. Kolejne chmury pyłu.
- Co się stało?! – krzyknął Choco.
- Znam ten atak – powiedział Trey, który w
powszechnym kurzu, dymie i pyle na arenie dostrzegł jasny ślad błyskawicy.
- Moc żywiołów to potężna broń – podsumowała Anna.
- Czy to oznacza… - zaczęła niepewnie Jun.
- Poczekajmy na werdykt Silvy – ucięła Anna.
Len
w tym czasie wiedział już, że znalazł się w ćwierćfinale Wielkiego Turnieju
Szamanów. Nikt do tej pory nie dał sobie rady z jego błyskawicą. Co prawda w tę
przed chwilą upchnął mniej energii niż zwykle, lecz i tak powinna była załatwić
sprawę. Pewnym, aczkolwiek nonszalanckim krokiem ruszył w stronę zejścia z
areny.
Na
trybunach dało się wyczuć napięcie. Na olbrzymim telebimie nie było widać
żadnych postaci. Tak samo na arenie. Wreszcie gdy sytuacja na arenie zaczęła
się delikatnie poprawiać, dało się dostrzec postać idącą w stronę kibiców
siedzących nad zejściem z areny do szatni.
- Len… - wyszeptała Jun.
- To na pewno – zaczął Ryu.
- On! – dokończyła radośnie Pilika.
Jun
chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Migiem dotarły do szatni. W tej samej
chwili wszedł do niej złotooki. Twarz miał okurzoną, ramiona poobijane, a
spodnie podarte. Wyglądał kiepsko.
- Co wy tu robicie? – spytał zaskoczony.
- Przyszłyśmy zobaczyć czy czegoś ci nie
trzeba. – odparła Jun z uśmiechem, który nie pozwolił Lenowi wyprosić ich z
szatni.
- Bason chowaj się do nagrobka – polecił duchowi.
Chiński
generał zrobił zasmuconą minę, lecz bez słowa protestu schował się w nagrobku.
Len dał siostrze znać za pomocą telepatii żeby pomogła mu zdjąć bezrękawnik.
Zrobiła to.
- Musisz się umyć – zawyrokowała Jun.
- Tak
zrobię – powiedział szczerząc się do Piliki.
- Nie wzięła kostiumu kąpielowego – odparła skołowana
dziewczyna.
Len
uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Jun udała kaszel by zamarkować uśmiech. Dała
znać bratu, że wyjdzie na korytarz przed szatnią aby zapobiec wejściu
kogokolwiek do szatni. Kiedy jego siostra opuściła pomieszczenie, Tao jednym
ruchem pozbył się spodni. Stał przed dziewczyną w samych bokserkach.
- Na co się tak patrzysz? – spytał jej lodowato
– idziemy pod prysznic – dodał już ciepło.
Panna
Usui ruszyła w stronę łazienki kołysząc przy tym biodrami i pozbawiając się
powoli i zmysłowo ubrań.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką widziałem –
powiedział Len gdy przytulił się do jej pleców już w kabinie przysznicowej.
- A ty najbrudniejszym ćwierćfinalistom
turnieju – odparła ze śmiechem
- To mnie umyj – odciął się mrugając
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz