Rozdział 63
Cyrograf
Len
wrócił do zgliszcz. Przed namiotami znajdowali się już Zang i Bill. Marie
bawiła się swoją bronią obok nich. Gdzieś w tle Horokeu walczył z głazami
łudząc się, że znajdzie pod nimi siostrę. Oczywiście żywą.
- Gdzieś ty był? – zapytał Zang.
Nim
Len zdążył pomyśleć nad odpowiedzią zobaczył przerażenie na ich twarzach.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie usunął z siebie śladów swojej niedawnej
zemsty.
- Będziemy mieć gości – odpowiedział obojętnie
Len.
Kwadrans
później reszta dziewczyn wyszła z namiotu, a Trey nie przerywał swoich
poszukiwań. Wreszcie wyraźnie zdegustowany wrócił do obozowiska.
- Gdzieś ty był? – zadał pytanie człowiek z
północy.
Nie
odpowiedział mu nikt. Zamiast tego wprost Lena szło kilka osób. Każda z nich
mierzyła kilka metrów. Giganci szli przed siebie pewnym, sprężystym krokiem. W
dłoniach trzymali tasaki. Dziwne uzbrojenie, lecz nie przyszli tu walczyć –
czego nie wiedział jeszcze Usui.
- Atak sopla! – ryknął pan ducha wody.
Szereg
lodowych sopli pomknął w stronę przybyszy. Jeden z nich uniósł dłoń i wyrosła
przed nimi ściana ognia. Sople roztopiły się na niej i nawet nie drasnęły
przybyszy.
- Przestępca wraca na miejsce zbrodni! –
krzyknął podekscytowany swoim odkryciem.
- Nie zawsze, ale zdarza się – odparł ten,
który przywołał ścianę ognia.
- Zaraz cię… - zaczął się odgrażać Horo.
Szaman
nie mógł chyba znaleźć adekwatnej do sytuacji groźby, gdyż zaciął się na
chwilę. Wykorzystał to Len. Przywołał obu swoich stróży i rozłożył obie bronie,
których używał.
- Nic nie rób – polecił koledze – wy też –
dodał pozostałym.
Powoli
wyszedł na przód. Stanął w połowie drogi między zespołem a demonami. Nie znał
żadnego z tych ostatnich, a to zwiastować mogło dwie rzeczy. Mogli być nic nie
znaczącymi żołnierzami albo wysoko postawionymi postaciami. Nie miał pojęcia
jaka opcja jest bardziej prawdopodobna.
- Który z was dowodzi? – spytał cicho.
- Jakbyś jeszcze się nie domyślił – odparł ten,
który przywołał ścianę ognia.
- Przybywamy w pokoju – oznajmił demon –
chociaż z zawieszeniem broni to lepsze słowo. Tak mi się wydaje.
- Nie kpij sobie – warknął Len.
- Jakiś ty mało… pogodny? Żartobliwy? Wesoły?
- To ja, jeszcze jakieś głupie uwagi?
- Raczej nie.
Chłopak
czuł jak traci nad sobą panowanie. Eksplozja była kwestią czasu.
- Len, co się dzieje? – dobiegł go zza pleców
głos Horo.
- Dlaczego urządzasz sobie z nimi pogawędki? –
wtórowała mu Elly.
Nie
czuł się zobowiązany tłumaczyć im cokolwiek. Wiedział, że będą mu to odradzać –
może Trey wyłamałby się z tego. Pewnie zaczęliby też go inaczej postrzegać. Dał
im ku temu powodu jeszcze podczas turniejowych półfinałów.
- Musimy ustalić warunki – zwrócił się do
demonów.
Po
raz kolejny wszystkie piekielne istoty obnażyły kły. Widać było jak bardzo
uszczęśliwia ich zachowanie Tao. Przywódca gestem zaprosił szamana do podejścia
w ich stronę.
- Warunki?! – warknął z tyłu Bill.
- Nasz umiłowany przywódca składa broń –
żachnął się Zang.
- Jak śmiesz?! – krzyczał Usui.
Nie
zwracał na to uwagi. Miał na celu wyższe dobro. Nie swoje. Przypomniał sobie
jak Jun wielokrotnie zwracała mu uwagę – gdy byli sami – że nie jest takim złym
człowiekiem za jakiego się uważa. W jej opinii tylko pozował na takiego.
- Cyrograf – odpowiedzi reszcie zespołu
udzielił jeden z demonów.
- Co to jest? – spytał zdziwiony Trey.
Reszta
zgromadzonych, w normalnych warunkach załamałaby się jego niewiedzą, lecz w
obecnej sytuacji nie miała do tego głowy. W związku z tym Marie udzieliła mu
odpowiedzi jakby tłumaczyła coś dziecku:
- Pakt z diabłem. W zamian za swoją duszę można
dostać np. wielką moc.
- Wow!
- Zdrowy jesteś? – zapytał Zang.
- Chyba nie – odpowiedział w imieniu Horo Bill.
Z
dala od ich dyskusji o stanie zdrowia Horo toczyła się inna rozmowa. Znacznie
mniej humorystyczna dla postronnego słuchacza jak i samych zainteresowanych.
- Złóż bronie – odezwał się demon.
Len
posłusznie wykonał polecenie. Wetknął Miecz Błyksawicy za pas swoich ulubionych
szerokich, czarnych spodni. Guan- dao ciągle trzymał w dłoni, ale było złożone.
Duch Pioruna zdematerializował się. Bason w postaci czerwonej kuleczki wisiał
nad głową swojego pana.
- Jakie macie warunki?
- Wycofujesz się z walki przeciwko nam w zamian
za życie czterech osób.
- Dlaczego tylko czterech? – jedna z brwi
chłopaka uniosła się w górę.
- Nie można mieć wszystkiego.
- Dla mnie zrobicie wyjątek.
- Nie ma wyjątków!
- Ja jestem wyjątkowy.
Demon
pokiwał głową z politowaniem.
- Jesteś takim samym marnym robakiem jak reszta
tych imbecyli! – wybuchnął – Myślisz, że jesteś dla nas zagrożeniem? Mylisz
się. Mógłbym cię zmiażdżyć jak karalucha! Nawet w tej chwili.
- Jeśli tak to po co ten cyrk?
- Przyjemniej złamać komuś psychikę niż kark.
- Ja tam wolałem połamać waszym kolegom karki.
- Zapłacisz za to!
Len
był bardzo blisko konfrontacji. Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Nic, jednak
nie mógł poradzić na zachowanie demona, a raczej to jak wpływało ono na niego
samego.
- To z tobą mam podpisać ten kontrakt? –
zmienił zgrabnie temat.
- Nie. Jesteś zbyt nieważny.
- Yhm… - chrząknął w odpowiedzi powątpiewająco.
Podszedł
kolejnych kilka kroków w stronę oprawców własnej rodziny. Ostatnim pytaniem
pozwolił im wierzyć w uzyskanie przez nich przewagi. Nie była to prawda. Przynajmniej
w jego własnej opinii.
- Wszystko albo nic – wypalił nagle.
- My nie negocjujemy.
Chciał
już coś powiedzieć, gdy nagle intensywny rozbłysk białego światła oślepił ich
wszystkich. Demony zmrużyły oczy w sposób niezwykle przypominający ludzkie
zachowanie.
Duch
Pioruna zmaterializował się za plecami swojego pana. Telepatycznie oznajmił, że
także i on nic nie widzi. Oślepienia ducha było czymś o czym Len nigdy nie
słyszał. Analogicznie było z demonami. Zwiastowało to z pewnością nowe kłopoty.
- Nie będzie tutaj żadnych paktów! – rozległ się
znajomy głos.
Turniej
zakończył się – uzmysłowił sobie jeszcze nim odzyskał wzrok. Oznaczało to, że
po pierwsze został wybrany król. Po drugie przejął już kontrolę nad Królem
Duchów.
- Kim ty jesteś? – spytał demon.
W
powietrzu lewitował Yoh Asakura we własnej osobie. Wokół niego roztaczała się
śnieżnobiała aura. Ubrany był w niecodzienny jak dla niego strój, czyli białą
togę. Na głowie nie miał słuchawek.
Uniósł
dłoń na wysokość barku. Wyciągnął ją przed siebie. Wszystkie palce miał zgięte
do połowy. W powietrzu zmaterializowały się ostrza odpowiadające liczbie
demonów. Kiedy chłopak wyprostował palce każde z ostrzy przebiło klatkę
piersiową jednego potwora.
- I po problemie – zaklaskał w dłonie z
radości, lecz nic to nie dało.
- Coś ty narobił?! – warknął gniewnie Len.
W
jego dłoniach ponownie pojawiły się bronie. Sekundę później stał już na
ramieniu wielkiej formy swojego nowszego stróża. Bason z kolei znajdował się w
guan- dao.
- Ocaliłem twoją duszę – odpowiedział z
uśmiechem Yoh.
- Kosztem…
- … żadnym kosztem.
- Nazywasz je niczym! Skończę z tobą nim
odpłacę tym piekielnym głupcom!
Do
Lena podeszli powoli pozostali członkowie drużyny. Każdy z nich w dłoni trzymał
swój oręż. Patrzyli nieufnie na swojego lidera. Jego dzisiejsze zachowanie
wskazywało, iż postradał rozum. Żal po zagładzie rodu i zniszczeniu jego
wielowiekowej kwatery musiał do tego doprowadzić.
- Tego nie powiedziałem – przyznał Asakura –
Wszyscy jeńcy żyją. Mamy wielkie szanse odbić ich. Musimy do tego zmobilizować
wszystkich naszych stronników.
Jego
słowa musiały wywrzeć wrażenie na zebranych, bo ustawili się plecami do niego,
a frontem do Tao. Patrzyli na niego z mieszaniną lęku i desperacji. Widać
uwierzyli w słowa tego przybłędy, z którym nie mieli kontaktu przez ostatni
czas.
- Kto będzie tym stronnikiem? – spytała Elly.
- Druga ekipa, Choco i wielu innych.
- Nie mamy z nimi żadnego kontaktu odkąd
wyruszyliśmy – wtrącił Len – z twoją narzeczoną też. Tak samo jak z…
- … z osobami porwanymi przez demony –
dokończył za niego Yoh. – tak samo jak z moją rodziną i Tamarą.
- Prawda – zgodził się Horo.
Len
patrzył na niego zdumiony. Widział, że Usui został kupiony przez króla
szamanów. Chłopak zbyt bardzo pragnął ocalenia ostatniej członkini swojej
rodziny by myśleć rozsądnie.
- Myślisz Len, że ilu wrogów zostało do
pokonania? – zagadnął Askaura.
- 30.
- Podziel tę liczbę przez dwa.
- Zabiłeś piętnastu?
- Nie. Inni to zrobili. Ja włączyłem się
dopiero w waszą sprawę.
- Dlaczego?
- By ocalić twoją duszę. Znowu.
Uwolnił
Basona z guan- dao. Nie odwołał, jednak drugiej kontroli ducha. Ciągle nie do
końca wierzył w słowa przyjaciela.
- Udowodnię ci moje słowa – zapewnił Yoh –
pokaże ci i wam wszystkim, że pod gruzem nie ma nikogo z naszych przyjaciół i
rodziny. Przynajmniej tej najbliższej.
Szatyn
ponownie zaklaskał w dłonie, a cały gruz w murów oraz podłóg uniósł się na
kilkanaście metrów w górę. Pod nim zgodnie z zapowiedzią króla nie było ani
Piliki ani Jun. Zamiast nich było natomiast kuzynostwo Tao.
- Widzicie? Ciągle mamy szanse ich ocalić. Bez konieczności
zaprzedania duszy.
- Może – wydukał w końcu Len, który patrzył
cały czas na ciało kuzyna.
Yoh
opuścił dłonie a pozostałości twierdzy opadły – z delikatnością jakiej nikt nie
podejrzewał – na fundamenty. Obok nich wszyscy szamani odwołali kontrole ducha.
Złotooki Chińczyk nie był wyjątkiem pod tym względem.
- Jak zbierzesz tych swoich sojuszników? –
spytał.
- Zapytaj mnie gdzie to zrobię, a nie jak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz