poniedziałek, 8 kwietnia 2019

63. Cyrograf

Rozdział 63
Cyrograf

          Len wrócił do zgliszcz. Przed namiotami znajdowali się już Zang i Bill. Marie bawiła się swoją bronią obok nich. Gdzieś w tle Horokeu walczył z głazami łudząc się, że znajdzie pod nimi siostrę. Oczywiście żywą.

- Gdzieś ty był? – zapytał Zang.

          Nim Len zdążył pomyśleć nad odpowiedzią zobaczył przerażenie na ich twarzach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie usunął z siebie śladów swojej niedawnej zemsty.

- Będziemy mieć gości – odpowiedział obojętnie Len.

          Kwadrans później reszta dziewczyn wyszła z namiotu, a Trey nie przerywał swoich poszukiwań. Wreszcie wyraźnie zdegustowany wrócił do obozowiska.

- Gdzieś ty był? – zadał pytanie człowiek z północy.

          Nie odpowiedział mu nikt. Zamiast tego wprost Lena szło kilka osób. Każda z nich mierzyła kilka metrów. Giganci szli przed siebie pewnym, sprężystym krokiem. W dłoniach trzymali tasaki. Dziwne uzbrojenie, lecz nie przyszli tu walczyć – czego nie wiedział jeszcze Usui.

- Atak sopla! – ryknął pan ducha wody.

          Szereg lodowych sopli pomknął w stronę przybyszy. Jeden z nich uniósł dłoń i wyrosła przed nimi ściana ognia. Sople roztopiły się na niej i nawet nie drasnęły przybyszy.

- Przestępca wraca na miejsce zbrodni! – krzyknął podekscytowany swoim odkryciem.
- Nie zawsze, ale zdarza się – odparł ten, który przywołał ścianę ognia.
- Zaraz cię… - zaczął się odgrażać Horo.

          Szaman nie mógł chyba znaleźć adekwatnej do sytuacji groźby, gdyż zaciął się na chwilę. Wykorzystał to Len. Przywołał obu swoich stróży i rozłożył obie bronie, których używał.

- Nic nie rób – polecił koledze – wy też – dodał pozostałym.

          Powoli wyszedł na przód. Stanął w połowie drogi między zespołem a demonami. Nie znał żadnego z tych ostatnich, a to zwiastować mogło dwie rzeczy. Mogli być nic nie znaczącymi żołnierzami albo wysoko postawionymi postaciami. Nie miał pojęcia jaka opcja jest bardziej prawdopodobna.

- Który z was dowodzi? – spytał cicho.
- Jakbyś jeszcze się nie domyślił – odparł ten, który przywołał ścianę ognia.

          Pozostałe cztery demony obnażyły kły jak gdyby na potwierdzenie tego o czym mówił ich lider. Wszystkie opuściły też tasaki.


- Przybywamy w pokoju – oznajmił demon – chociaż z zawieszeniem broni to lepsze słowo. Tak mi się wydaje.
- Nie kpij sobie – warknął Len.
- Jakiś ty mało… pogodny? Żartobliwy? Wesoły?
- To ja, jeszcze jakieś głupie uwagi?
- Raczej nie.

          Chłopak czuł jak traci nad sobą panowanie. Eksplozja była kwestią czasu.

- Len, co się dzieje? – dobiegł go zza pleców głos Horo.
- Dlaczego urządzasz sobie z nimi pogawędki? – wtórowała mu Elly.

          Nie czuł się zobowiązany tłumaczyć im cokolwiek. Wiedział, że będą mu to odradzać – może Trey wyłamałby się z tego. Pewnie zaczęliby też go inaczej postrzegać. Dał im ku temu powodu jeszcze podczas turniejowych półfinałów.

- Musimy ustalić warunki – zwrócił się do demonów.

          Po raz kolejny wszystkie piekielne istoty obnażyły kły. Widać było jak bardzo uszczęśliwia ich zachowanie Tao. Przywódca gestem zaprosił szamana do podejścia w ich stronę. 

- Warunki?! – warknął z tyłu Bill.
- Nasz umiłowany przywódca składa broń – żachnął się Zang.
- Jak śmiesz?! – krzyczał Usui.

          Nie zwracał na to uwagi. Miał na celu wyższe dobro. Nie swoje. Przypomniał sobie jak Jun wielokrotnie zwracała mu uwagę – gdy byli sami – że nie jest takim złym człowiekiem za jakiego się uważa. W jej opinii tylko pozował na takiego. 

- Cyrograf – odpowiedzi reszcie zespołu udzielił jeden z demonów.
- Co to jest? – spytał zdziwiony Trey.

          Reszta zgromadzonych, w normalnych warunkach załamałaby się jego niewiedzą, lecz w obecnej sytuacji nie miała do tego głowy. W związku z tym Marie udzieliła mu odpowiedzi jakby tłumaczyła coś dziecku:

- Pakt z diabłem. W zamian za swoją duszę można dostać np. wielką moc.
- Wow!
- Zdrowy jesteś? – zapytał Zang.
- Chyba nie – odpowiedział w imieniu Horo Bill.

          Z dala od ich dyskusji o stanie zdrowia Horo toczyła się inna rozmowa. Znacznie mniej humorystyczna dla postronnego słuchacza jak i samych zainteresowanych.

- Złóż bronie – odezwał się demon.

          Len posłusznie wykonał polecenie. Wetknął Miecz Błyksawicy za pas swoich ulubionych szerokich, czarnych spodni. Guan- dao ciągle trzymał w dłoni, ale było złożone. Duch Pioruna zdematerializował się. Bason w postaci czerwonej kuleczki wisiał nad głową swojego pana.

- Jakie macie warunki?
- Wycofujesz się z walki przeciwko nam w zamian za życie czterech osób.
- Dlaczego tylko czterech? – jedna z brwi chłopaka uniosła się w górę.
- Nie można mieć wszystkiego.
- Dla mnie zrobicie wyjątek.
- Nie ma wyjątków!
- Ja jestem wyjątkowy.

          Demon pokiwał głową z politowaniem. 

- Jesteś takim samym marnym robakiem jak reszta tych imbecyli! – wybuchnął – Myślisz, że jesteś dla nas zagrożeniem? Mylisz się. Mógłbym cię zmiażdżyć jak karalucha! Nawet w tej chwili.
- Jeśli tak to po co ten cyrk?
- Przyjemniej złamać komuś psychikę niż kark.
- Ja tam wolałem połamać waszym kolegom karki.
- Zapłacisz za to!

          Len był bardzo blisko konfrontacji. Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Nic, jednak nie mógł poradzić na zachowanie demona, a raczej to jak wpływało ono na niego samego.

- To z tobą mam podpisać ten kontrakt? – zmienił zgrabnie temat.
- Nie. Jesteś zbyt nieważny.
- Yhm… - chrząknął w odpowiedzi powątpiewająco.

          Podszedł kolejnych kilka kroków w stronę oprawców własnej rodziny. Ostatnim pytaniem pozwolił im wierzyć w uzyskanie przez nich przewagi. Nie była to prawda. Przynajmniej w jego własnej opinii.

- Wszystko albo nic – wypalił nagle.
- My nie negocjujemy.

          Chciał już coś powiedzieć, gdy nagle intensywny rozbłysk białego światła oślepił ich wszystkich. Demony zmrużyły oczy w sposób niezwykle przypominający ludzkie zachowanie.

          Duch Pioruna zmaterializował się za plecami swojego pana. Telepatycznie oznajmił, że także i on nic nie widzi. Oślepienia ducha było czymś o czym Len nigdy nie słyszał. Analogicznie było z demonami. Zwiastowało to z pewnością nowe kłopoty.

- Nie będzie tutaj żadnych paktów! – rozległ się znajomy głos.

          Turniej zakończył się – uzmysłowił sobie jeszcze nim odzyskał wzrok. Oznaczało to, że po pierwsze został wybrany król. Po drugie przejął już kontrolę nad Królem Duchów.

- Kim ty jesteś? – spytał demon.

          W powietrzu lewitował Yoh Asakura we własnej osobie. Wokół niego roztaczała się śnieżnobiała aura. Ubrany był w niecodzienny jak dla niego strój, czyli białą togę. Na głowie nie miał słuchawek.

          Uniósł dłoń na wysokość barku. Wyciągnął ją przed siebie. Wszystkie palce miał zgięte do połowy. W powietrzu zmaterializowały się ostrza odpowiadające liczbie demonów. Kiedy chłopak wyprostował palce każde z ostrzy przebiło klatkę piersiową jednego potwora.

- I po problemie – zaklaskał w dłonie z radości, lecz nic to nie dało.
- Coś ty narobił?! – warknął gniewnie Len.

          W jego dłoniach ponownie pojawiły się bronie. Sekundę później stał już na ramieniu wielkiej formy swojego nowszego stróża. Bason z kolei znajdował się w guan- dao.

- Ocaliłem twoją duszę – odpowiedział z uśmiechem Yoh.
- Kosztem…
- … żadnym kosztem.
- Nazywasz je niczym! Skończę z tobą nim odpłacę tym piekielnym głupcom!

          Do Lena podeszli powoli pozostali członkowie drużyny. Każdy z nich w dłoni trzymał swój oręż. Patrzyli nieufnie na swojego lidera. Jego dzisiejsze zachowanie wskazywało, iż postradał rozum. Żal po zagładzie rodu i zniszczeniu jego wielowiekowej kwatery musiał do tego doprowadzić.

- Tego nie powiedziałem – przyznał Asakura – Wszyscy jeńcy żyją. Mamy wielkie szanse odbić ich. Musimy do tego zmobilizować wszystkich naszych stronników.

          Jego słowa musiały wywrzeć wrażenie na zebranych, bo ustawili się plecami do niego, a frontem do Tao. Patrzyli na niego z mieszaniną lęku i desperacji. Widać uwierzyli w słowa tego przybłędy, z którym nie mieli kontaktu przez ostatni czas.

- Kto będzie tym stronnikiem? – spytała Elly.
- Druga ekipa, Choco i wielu innych.
- Nie mamy z nimi żadnego kontaktu odkąd wyruszyliśmy – wtrącił Len – z twoją narzeczoną też. Tak samo jak z…
- … z osobami porwanymi przez demony – dokończył za niego Yoh. – tak samo jak z moją rodziną i Tamarą.
- Prawda – zgodził się Horo.

          Len patrzył na niego zdumiony. Widział, że Usui został kupiony przez króla szamanów. Chłopak zbyt bardzo pragnął ocalenia ostatniej członkini swojej rodziny by myśleć rozsądnie.

- Myślisz Len, że ilu wrogów zostało do pokonania? – zagadnął Askaura.
- 30.
- Podziel tę liczbę przez dwa.
- Zabiłeś piętnastu?
- Nie. Inni to zrobili. Ja włączyłem się dopiero w waszą sprawę.
- Dlaczego?
- By ocalić twoją duszę. Znowu.

          Uwolnił Basona z guan- dao. Nie odwołał, jednak drugiej kontroli ducha. Ciągle nie do końca wierzył w słowa przyjaciela.

- Udowodnię ci moje słowa – zapewnił Yoh – pokaże ci i wam wszystkim, że pod gruzem nie ma nikogo z naszych przyjaciół i rodziny. Przynajmniej tej najbliższej.

          Szatyn ponownie zaklaskał w dłonie, a cały gruz w murów oraz podłóg uniósł się na kilkanaście metrów w górę. Pod nim zgodnie z zapowiedzią króla nie było ani Piliki ani Jun. Zamiast nich było natomiast kuzynostwo Tao.

- Widzicie? Ciągle mamy szanse ich ocalić. Bez konieczności zaprzedania duszy.
- Może – wydukał w końcu Len, który patrzył cały czas na ciało kuzyna.

          Yoh opuścił dłonie a pozostałości twierdzy opadły – z delikatnością jakiej nikt nie podejrzewał – na fundamenty. Obok nich wszyscy szamani odwołali kontrole ducha. Złotooki Chińczyk nie był wyjątkiem pod tym względem.

- Jak zbierzesz tych swoich sojuszników? – spytał.
- Zapytaj mnie gdzie to zrobię, a nie jak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz