Rozdział 64
Nadzieja
Podróż
na Antarktydę nie różniła się zbytnio od innych działań jakie w czasie swojej
wyprawy podejmowali Faust, Kana, Mathilda i Pino. Mieli ogromne problemy z
przemieszczaniem się. Co prawda rana panny Bismarck została względnie
zaleczona, lecz do pełnej sprawności brakowało jej jeszcze kilku tygodni
odpoczynku i rehabilitacji. Nie mieli czasu by pozwolić jej dojść do siebie.
- Kiedy dotrzemy na nowy kontynent? – pytała
Niemka swojego rodaka, gdy na jego stróżu frunęli przez ocean.
- Wkrótce – odpowiadała Faust.
Ich
przygoda to pasmo nieustających porażek. Gdyby nie rozejm jaki zawarli z
demonami kilka dni temu z pewnością zakończyli by już swój żywot. W czasie lotu
mieli nieprzyjemność odnotowania ponownego kontaktu z Puaresem, który był żywo
zainteresowany zerwaniem rozejmu.
Ostatecznie
zmęczeni i pozbawieni duchowej energii szamani dotarli do kontynentu, na którym
nigdy nie topnieje śnieg. Było im, więc zimno co tylko potęgowało dyskomfort
jakiego doświadczali.
- Lepiej tu niż na Saharze – stwierdził Pino,
który jako jedyny był szczęśliwy z powodu nowego celu ich wyprawy.
Nikt
nie skomentował jego wypowiedzi ani ich położenia. Dowódca kwartetu zarządził
rozbicie obozu. Dzikich zwierząt się nie spodziewali, a od napastników
pochodzących wprost z piekła bronił ich rozejm jaki zawarli podczas ostatniej
potyczki.
- Co dalej? – zapytała Kana, gdy w połowie był
już wewnątrz namiotu.
Faust
zamyślił się nad odpowiedzią.
- Turniej musiał się skończyć – wtrąciła niespodziewanie
Mathilda.
- Prawda – przytaknął jej Pino – to oznacza, że
powinno być już po koronacji Yoh.
- Skąd pewność, że to on wygrał? – nie
ustępowała Niemka.
Pino
i Faust zgromili ją wzrokiem za ten brak wiary w ich faworyta. Żaden z nich,
jednak nic nie powiedział. Wobec tego kobieta wzruszyła ramionami i zamknęła
się w namiocie.
- Coś jakby dalej tęskniła za Hao – zauważył Pino.
- Myślę, że to nie to – odparł melancholijnie
Faust.
- Więc co?
- Kto zrozumie kobiety – odpowiedział lekarz
spoglądając na zegarek – Późno już. Dobranoc.
Udał
się do namiotu, a po chwili to samo zrobił Pino. Noc była wyjątkowo chłodna. W
związku z tym nie spał zbyt dobrze. Budził się często, a z każdą kolejną
pobudką było mu trudniej zasnąć ponownie. Wreszcie zdecydował się sprawdzić czy
ich obóz dalej jest bezpieczny.
Wypełzł
na czworakach z namiotu. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy było
wygasłe ognisko. Natychmiast rozpoczął starania w celu ponownego rozpalenia go.
Szło bardzo opornie – z uwagi na niedostatek drewna – lecz w końcu się udało.
Nie obyło się co prawda bez użycia szamańskich tricków, lecz liczył się końcowy
efekt. Tym już po chwili była możliwość ogrzania dłoni przy cieple żywego
płomienia.
W
tym samym czasie dziwne odgłosy dotarły do niego z namiotu kobiet. Wytężył
słuch. Zaczął się zastanawiać czy jego zdolności lekarskie nie będą potrzebne.
Po krótkiej chwili uzmysłowił sobie, że nie. Dziwnymi odgłosami były przytłumione
szepty obu szamanek.
- Zimnooo – wycedziła przez zaciśnięte zęby,
zdaje się, Kana.
- Musimy sobie z tym jakoś poradzić.
- Jak?
- Słyszałaś o metodach rozgrzewania ciało o
ciało?
- Czy… ty chcesz?
- Co innego nam zostało?
Dalszej
części rozmowy doktor nie słyszał, ale zdał sobie sprawę, że jego wyobraźnia
pędzi jak oszalała nasyłając mu obrazy jakie teraz mogą dziać się w namiocie
obu dziewcząt. Zdał sobie, jednak sprawę, że takie myślenie jest zbrodnią przeciwko
jego martwej ukochanej.
Jego
myślenie przestawiło się na to co robiłby i jak rozgrzewał gdyby Eliza była
żywa. Tak jednak nie było. Skoro Yoh został, jednak królem szamanów nic nie
stało na przeszkodzie aby ożywił ją. Ta myśl napełniła go niczym nie skrępowaną
radością. Wiedział już, że nie zaśnie.
Jakiś
czas później głowę z namiotu wystawiła Kana. Policzki miała zaczerwienione co
świadczyło, iż pomysł na rozgrzanie okazał się poprawny.
- Nie śpisz już? – zdziwiła się na widok
rodaka.
- Jak widać – odpowiedział śpiewnym tonem.
Spojrzała
na niego badawczo. Taksowała mężczyznę od stóp do czubka głowy i uśmiechnęła
się porozumiewawczo. Widok uśmiechającej się liderki dawnego zespołu Hanagumi
był czymś tak absurdalnym i niecodziennym, że odwzajemnił się tym samym.
- Co dalej? – spytała Kana po chwili.
Wypełzła
także – w całości – przed namiot. Usiadła z drugiej strony ogniska, naprzeciw
Fausta. Zaczęli rozmawiać na niezobowiązujące tematy. Po chwili przeszli do
dyskusji o szansach Żelaznej Dziewicy oraz Yoh w walce o koronę szamanów.
- Co… - wypaliła nagle Kana patrząc na północ.
- Co się stało?
- Duch Ognia! – niemal krzyknęła wskazując
palcem w tamtą stronę.
Doktor
obrócił się we wskazanym kierunku. Istotnie w ich stronę leciał Duch Ognia.
Wiedzieli już do kogo obecnie należy, więc z jednej strony poczuli ulgę, że
zbliża się ktoś walczący z tym samym wrogiem co oni. Z drugiej strony pojawił
się niepokój. W końcu X- Laws byli nastawieni wobec nich wybitnie wrogo. Tym
samym odwzajemniała się dawna Drużyna Lena. Co szczególnie nie dziwi biorąc pod
uwagę porwania Piliki i późniejsze starcie panicza Tao i brata porwanej
dziewczyny z wszystkimi członkami sekty.
- Ciekawe co nam przyniesie – zamyślił się
Faust.
- Nam? – spytała osłupiała Kana.
- Leci w naszą stronę – odparł spokojnie
mężczyzna – lepiej obudź koleżankę.
Sam
wszedł do namiotu i obudził Pino. Wrócił do ogniska. Obudzony mężczyzna szybko
doprowadził się do porządku i wzorem Faust usiadł przy ognisku. Nim zdążyli
rozpoznać czy na duchu żywiołu leci ktoś poza jego obecnym panem dołączyły do
nich dziewczyny.
Duch
Ognia tymczasem był coraz bliżej. Dało się już dostrzec lecącego na niego
Layserga oraz kogoś jeszcze. Ciemna sylwetka. Był to ewidentnie facet. Nikt z
resztą raczej nie podejrzewał, że będzie leciała na nim kobieta.
- To Choco! – olśniło nagle Faust.
- Ten wasz marny komik? – dopytała Kana.
- Dokładnie.
Lecący
czerwony duch był już na tyle blisko, że dostrzegli to także pozostali. Nikt
nie śmiał się jeszcze odzywać. Domysły co robią tu te dwie osoby pozostawały w
ich głowach. Na ten moment żadne z nich nie potrafiło zrozumieć tej sytuacji.
- Witajcie! – krzyknął do nich z daleka
Diethel.
Nikt
nie odpowiedział. Dopiero kiedy wylądowali, a Choco zeskoczył z ramienia
ognistego ducha, Faust podszedł i uścisnął mu dłoń. Następnie skinął głową
Anglikowi.
- Co was do nas sprowadza? – zagaił doktor.
- Zostaliśmy tu wysłani zaraz po finale –
odparł Layserg.
- Kto go wygrał? – wtrąciła się raptownie Kana.
- Yoh – odparł krótko Choco.
Jego
odpowiedź wywołała kolejną falę entuzjazmu u Fausta. Teraz już wszystko musiało
iść po ich myśli.
- Gdzie reszta? – spytał Layserg.
- Właśnie – wtórował mu komik – miało być was
siedem?
Cała
ocalała czwórka spojrzała po sobie smutno. Entuzjazm jaki jeszcze przed chwilą
towarzyszył Faustowi osłabł.
- Jedna osoba nie żyje, a dwie zaginęły jeszcze
nim wylądowaliśmy w miejscu docelowym – wyrecytowała Kana.
Jej
sposób mówienia nasunął Faustowi myśl, że nie pamiętała imion poległych
szamanów. Czy mógł jednak mówić o zaginionym duecie, że polegli? Tego nie
wiedział. Natomiast był świadom, że w razie spotkania demonów nie mieli szans
na przeżycie.
- Ryu? – wykrztusił Choco.
- Zaginął.
Tym
razem to Murzyn i Layserg wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pozostały
kwartet nie wiedział o czym może to świadczyć.
- A z wami jak? – zapytał nieco koślawo Choco.
- Nie rozumiem – odparła natychmiastowo Kana.
- Pytasz o zdrowie? – dopytał Faust. Kiedy
Amerykanin skinął głową odpowiedział: - Kana była poważnie ranna, ale jest już
z nią lepiej. Z resztą ok.
Przybyła
dwójka pokiwała głową.
- Kiedy mieliście ostatnią walkę? – dopytywał Choco.
- Jak… - zamyślił się Faust.
- … Kana została ranna – wyjaśnił zamiast niego
Pino.
- Kiedy to było? – wtrącił Layserg.
- Dość dawno…
Nim
ktokolwiek zdołał coś jeszcze powiedzieć obóz został otoczony przez zbieraninę
istot z piekła pod dowództwem Puaresa. Wszystkie wyglądały na rozwścieczone i
rządne ludzkiej krwi.
- Czego chcecie? – spytał Faust.
- Wydajcie nam tę dwójkę to rozejm pozostanie
ważnym – odparł Puares.
- Rozejm? – spytał niemal niemo Diethel.
Nikt
nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ Choco przywołał swojego nowego ducha
stróża. Jego śladem podążył Layserg. Kwartet czekał na rozwój wydarzeń.
- Tego chcecie? – warknął demon – Zginiecie, a
wasze dupodaje będą ssać nasze pyty do końca swoich dni! – ryknął patrząc na
Kanę.
- Ashcroft! Kontrola ducha! – duch rycerza był
gotowy do walki.
Rozejm
został zerwany. Wielka forma Elizy stanęła obok Ducha Ognia. Pino i Mathilda
także byli gotowi do walki. Pomimo tego ciągle nikt nie zaatakował.
- Zdejmuj już te szmaty! – Puares wrzeszczał na
Kanę.
- Zamorduję, chuja! – wrzasnęła kobieta.
Ashcroft
jako pierwszy zaatakował. Jego pchnięcie kopią zostało łatwo odparte przez
dowódca piekielnej drużyny. W ślad za nim podążyła Eliza, która wykonała
pchnięcie swoją gigantyczną strzykawką w jednego ze sługusów Puaresa. Nikt nie
wiedział czy atak był celny, gdyż Ducha Ognia zalał falą ognia napastników.
Następnie sam w nią wskoczył. Jego pan w tym czasie znalazł się na ramieniu
Elizy.
Z
oparów ognia po chwili wyłonił się Puares, który natarł dwoma mieczami na Kanę.
Atak został odparty przez stróża Choco. Następnie stworzony przez niego podmuch
wiatru oderwał od ziemi dwójkę pomniejszych mieszkańców piekła. Gdy byli w
powietrzy strumień foryoku wysłany przez Mathilde przebił ich na wylot.
- Dobra strategia – pochwalił ich Pino.
Walka
trwała. Dość szybko ilość napastników została zredukowana do trójki. Puares nie
był z tego powodu szczęśliwy. Ciągle miotał seksualne groźby w stronę panny
Bismarck. Ta nie robiła sobie już nic z jego słów. Wiedziała, że w nowym
zespole jest bezpieczniejsza niż była wcześniej.
- Zakończ to! – polecił swojemu duchowi
Layserg.
Duch
Ognia teleportował się za plecy Puaresa, który dał się zaskoczyć. Obezwładnił
go zapaśniczym chwytem i złamał kręgosłup. Kiedy rozległ się trzask, dwójka
ostatnich przydupasów demona teleportowała się jak najdalej od nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz