Rozdział 57
Czwórka ocalałych
Faust
był coraz bardziej przerażony porażką jaka zdawała się nieunikniona dla jego
drużyny. Ryu i Zoriya zaginęli jeszcze przed wylądowaniem. Tona został
rozszarpany przez przywódcę demonów. Na placu boju pozostał on, Kana, Mathilda
i rozszalały Pino. Przeciwko nim w dalszym ciągu walczyło sześć istot z piekła –
w tym Agares.
- Dam wam szansę – zaczął kpiącym głosem Agares
– poddajcie się a pozwolę wam oddalić się na bezpieczną odległość.
- I co potem? – odwarknęła Kana.
- No to już zależy od was – odpowiedział wibrującym
głosem – albo dacie mi powód do uśmiercenia was albo będziecie żyć.
Niemiec
myślał nad celem ich wyprawy. Zostali oddelegowani do małej wioski w USA, która
miała być jednym z 10 strategicznych miejsc, które demony musiały opanować aby
zdobyć panowanie nad planetą i ludźmi. Poza nią były to – wg informacji
otrzymanych od X- Laws – nieznany nikomu z nazwy klasztor w Tybecie, Kreml,
Paryż, Wawel, Ściana Płaczu, pomnik Chrystusa w Rio de Janerio, stacja badawcza
na Antarktydzie, pałac w Kyoto i Delhi. W tym samym czasie drużyna dowodzona
przez Lena wyruszyła do Tybetu.
- Oby mieli więcej szczęścia – szepnął sam do
siebie Faust.
W
tym czasie Ashcroft przebił kopią kolejnego piekielnego sługę, a Pino bronił
się w dalszym ciągu – co raz bardziej rozpaczliwie - przed trójką napastników. Mathilda
strzelała z ramienia wielkiej formy Elizy w ostatniego przeciwnika. Agares
obserwował rozwój zdarzeń, lecz wycofał się z walki na jakiś czas.
- Jaka jest wasza decyzja? – zapytał wreszcie
demon.
- Co z dwójką naszych zaginionych przyjaciół?
- Może ich szukać, jeśli złożycie odpowiednie
przysięgi…
- … pakt z diabłem – przerwał mu Faust.
Agares
skinął z głową.
- Nie ma mowy! – zawołał Niemiec i zaatakował
przywódcę przeciwnika.
Ashcroft
wykorzystała to i przybył z odsieczą ostatniemu szamanowi władającemu lodem w
ich ekipie. Jednym pchnięciem kopią zabił dwójkę demonów.
- Mamy przewagę – ucieszył się Pino.
Moment
nieuwagi wystarczył aby oberwał promieniem wysłanym przez demona prosto w lewy
bark. Padł na ziemię z krzykiem. Na jego szczęście Kana zareagowała momentalnie
i wysłała swojego stróża w miejsce, z którego mógł strzec zarówno jej jak i
rannego towarzysza broni.
Walka
Elizy i Fausta z Agaresem była wyrównana. Oboje atakowali szybko, ale równie
szybko bronili. W związku z czym żaden z nich nie oberwał bezpośrednim lub
chociaż źle sparowanym ciosem. Trzymali się też na tyle blisko siebie, że w grę
nie wchodził ostrzał z dystansu.
Kiedy
zaczęła się ich walka Mathilda zeskoczyła z ramienia Elizy. Wylądowała na prawo
od walki przywódców i zmagała się ze swoim przeciwnikiem. Kilka razy
postrzeliła go, jednak nie były to trafienia zdolne do wyeliminowania
przeciwnika z walki. W końcu została trafiona wrogim promieniem w żebra i padła
na glebę nie zdolna do walki. Napastnik obnażył kły w drapieżnym a zarazem
zwiastującym śmierć uśmiechu i został pozbawiony głowy promieniem wystrzelonym
przez Ashcrofta z drugiej strony pola walki.
Moment,
w którym stróż Kany ratował jej przyjaciółkę został wykorzystany przez jej
przeciwnika, który trafił pannę Bismarck w udo. Krew zaczęła z niego obficie
cieknąć. Kobieta opadła na kolana, a następnie położyła się tracąc przytomność.
- Zostałeś sam – oznajmił Agares dając znak
ostatniemu słudze aby wstrzymał się przed wymordowaniem przeciwników.
Faust
rozejrzał się. Żadne z jego ocalałych towarzyszy nie będzie mogło walczyć w
najbliższych dniach. Nawet jeśli udałoby mu się pokonać Agaresa, to nie mógłby
ocalić ich życia. Bez nich nie ma szans na pokonanie kolejnych demonów. Musiał
zgodzić się na rozejm, jeżeli ten jest jeszcze możliwy.
- Czy twoja propozycja jest aktualna? – spytał nerowowo.
- Czyli zawrzemy pakcik – demon obnażył kły w
uśmiechu,
- Nie.
- To jak chcesz odnaleźć dwójkę towarzyszy?
Faust
poczuł jak w gardle staje mu gula. Nie mógł sobie wybaczyć tego co zaraz powie.
Ociągałby się dłużej gdyby nie tracąca coraz więcej krwi Kana.
- Nie będę… ich… szukał – odparł łamiącym się
głosem.
- No ok – odrzekł lekceważąco demon – w takim
razie, państwo wybaczą, ale musimy lecieć dalej.
Agares
zaklaskał w ręce a ciała jego poległych towarzyszy zamieniły się w kupki
popiołu. Wtedy on sam uniósł się w powietrze a w ślad za nim poleciał jego
podwładny.
Faust
rzucił się wtedy do opatrywania rannych. Zaczął od zatamowania krwotoku z
tętnicy udowej swojej rodaczki. Straciła dużo krwi, ale dzięki sztuczką z
użyciem foryoku jej życiu nie zagrażała śmierć. Pino na szczęście nie miał nic
złamanego ani nawet zwichniętego. Zwykłe, chociaż bardzo mocne stłuczenie.
Będzie miał ograniczoną ruchowość ręki, ale może pozostać na misji. Mathilda
nie wymagała za to żadnej rehabilitacji.
Następnie
zajął się rozłożeniem namiotów dla towarzyszy oraz siebie. Pewien problem
stanowiła przemieszczenie Kany do namiotu, ale z pomocą foryoku, duchów i
własnej wiedzy medycznej udało się i to.
- Co dalej? – zapytał go Pino.
Siedzieli
właśnie przed wejściem do namiotu, gdzie wypoczywała Kana. Nie dało się nie
zauważyć, że to właśnie ona stanowiła w ich zespole największą wartość bojową.
Jej wyeliminowanie stanowiło wielki problem dla pozostałych. Zdał sobie sprawę
jakim błędem było nie zabranie Horo, który mógł im zapewnić walkę po swojej
stronie Ducha Wody co byłoby ich największą bronią.
- Pozostaniemy tutaj – odparł Niemiec.
- Jak długo?
- Dopóki Kana nie będzie mogła przemieszczać
się dalej.
- Czyli jesteśmy uziemieni na dobre.
- Masz z tym problem? – warknęła Mathilda.
Pino
nie odpowiedział. Zamiast niego głos ponownie zabrał Choco.
- Musimy skontaktować się z Anną – oznajmił odzyskując
entuzjazm – jeśli nam się to uda to będzie mogła dosłać nam Choco. Wierzę, że
udało mu się już opanować Ducha Wiatru!
- To by nam dało przewagę – przyznał Pino.
- Yhm… - przyznała dziewczyna.
Tego
dnia byli zbyt zmęczeni i poranieni żeby móc skontaktować się z Anną. W związku
z tym Faust wygrzebał suchary i konserwy w puszkach, które zabrali jako
prowiant. Porozdzielał porcję i zjedli kolację. Zaraz po niej zasnęli – nie ustalając
nawet warty. Byli zbyt zmęczeni, ale i zapewnieni o chwilowej neutralności
przez Agaresa.
Nie
brali, jednak pod uwagę, że tym samym szlakiem podróżować może kolejny demon
wraz ze sługami. Demon lub demony…
Rankiem zostali obudzeni przez
harmider. Wibrujące głosy dobiegały z każdej strony. Faust jako pierwszy
wychylił się z namiotu. Pobladł natychmiastowo z ujrzeniem pierwszej postaci
jaką zobaczył.
Wokół nich ustawiony był okrąg
piekielnych istot. Szybka lustracja sytuacji pozwoliła mu oszacować, że
otoczyło ich co najmniej pięć właściwych demonów oraz kilkadziesiąt ich
podwładnych. Nie mogli wyjść z tego starcia żywo.
- Kim jesteś, marny człowieczku? – zapytał z
pogardą największy nieproszonych gości.
- A kto pyta? – odpowiedział w ten sam sposób.
- Purson – odpowiedział hardo tamten – dowódca legionów
piekielnych.
Nie
ulegało, więc wątpliwości, że stoi przed nimi armia idąca na podbój wioski,
którą Faust z przyjaciółmi i tamtejszymi tubylcami miał ocalić.
- Jestem Faust – odpowiedział Niemiec – mierzyliśmy
z Agaresem. Zawarliśmy rozejm.
- Dlaczego was nie wymordował? – wtrącił inny
demon.
- Jego spytajcie poszedł dalej.
W
szeregach oblężniczych zapanował gwar. Purson i kilka innych prawdziwych
demonów oddaliło się aby omówić sytuację. Faust żałował, że nie może podsłuchać
o czym mówią. Kolejny raz tego dnia żałował, że nie ma przy sobie Choco.
- Samael sprawdź to – polecił w końcu Purson i
inny demon pomknął w postaci czarnego dymu w stronę, w którą wcześniej udał się
pogromca drużyny Fausta.
W
tym czasie z namiotu wypełzła Mathilda. Ubrana była zaledwie w odkrywający
pępek i zabandażowane żebra czarny top oraz szorty w kolorze khaki.
- Co jest? – zapytała.
- Mamy nieproszonych gości – odpowiedział spokojnie
Faust.
- Widać, jednak było tutaj trochę walczone –
zauważył gdzieś w tle jeden z demonów.
Szamanka
rozejrzała się przerażona. Migiem w jej dłoni pojawiła się miotła. Nie zdążyła
jednak nawet utworzyć kontroli ducha, kiedy tuż obok niej pojawił się posłaniec
śmierci, Samael.
- To prawda – rzucił w stronę Pursona
wytrącając miotłę z dłoni dziewczyny.
- W takim razie odejdziemy – zakomunikował swoim
siłom dowódca demonów.
Szamani
ponownie pozostali sami. Faust zaczął się zastanawiać nad ilością sił
inwazyjnych. 9 chórów piekielnych razy 6 demonów dawało 45 prawdziwych demonów.
W ataku na amerykańską wioskę bierze udział co najmniej 6-7. Jeśli w inne
miejsca zostały wysłane takie same siły oznaczało to, że nie wszystkie z 10
strategicznych miejsc zostanie zaatakowane na raz. Bez trudu domyślił się, że
Paryż, Delhi czy Kreml wymagać będą znacznie większych nakładów – zwłaszcza ilościowego
– niż małe punkty czy miejsca w zasadzie nie zamieszkane.
- Jak tylko Kana będzie mogła to przemieszczamy
się – powiedział do pozostałej dwójki.
- Dokąd? – spytał Pino.
- Gdzieś gdzie będziemy mogli skontaktować się
z Anną lub kimkolwiek innym kto prowadzi walkę przeciw siłą piekielnym.
- Trochę ich jest – przyznał szaman z północy
Europy.
- Tao, X- Laws, wyznawcy Sati – z namiotu
rozległ się zbolały głos Bismarck.
- Ryu i Zoriya też pewnie nie wypadli z gry –
zauważył optymistycznie Faust.
- Wierzysz w to? – kontrował Pino.
- Muszę – zapewnił śmiertelnie poważnie Niemiec
– co innego nam zostało?
Na
to pytanie nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Pogrążyli się w swoich rutynowych
przez najbliższe dni zajęciach. Dopóki – przy pomocy foryoku i nekromanckich
sztuczek – Kana nie była w stanie się poruszać.
Długo
oczekiwany dzień nadszedł po tygodniu. Zapasy zaczynały im się kurczyć,
pustynny klimat nie sprzyjał znajdywaniu pożywienia. Dowodzący kompanią Faust -
wstydził się tej myśli przed samym sobą – zauważył, że gdyby nie strata trójki
towarzyszy to już zaczynali by głodować.
- Możemy wyruszać – zapewniła hardo Niemka.
Jej
zbolała mina zwiastowała jednak co innego. Wczorajszego dnia to właśnie jej
przypadała rola osoby mającej starać się skontaktować z Anną. Tak jak i
pozostałym nie udało się jej odnieść pożądanego efektu.
- Gdzie ruszamy? – zapytał Pino.
- Najbliżej na stację badawczą – odpowiedział Faust.
- Wiemy, która to? – dopytała Kana.
- Nie zbyt dokładnie.
- Zajebiście – skwitowała szamanka odpalając
papierosa.
- Nie powinnaś palić w tym stanie – zauważył jej
rodak, za co zgromiła go wzrokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz