piątek, 4 stycznia 2019

57. Czwórka ocalałych

Rozdział 57
Czwórka ocalałych

          Faust był coraz bardziej przerażony porażką jaka zdawała się nieunikniona dla jego drużyny. Ryu i Zoriya zaginęli jeszcze przed wylądowaniem. Tona został rozszarpany przez przywódcę demonów. Na placu boju pozostał on, Kana, Mathilda i rozszalały Pino. Przeciwko nim w dalszym ciągu walczyło sześć istot z piekła – w tym Agares.

- Dam wam szansę – zaczął kpiącym głosem Agares – poddajcie się a pozwolę wam oddalić się na bezpieczną odległość.
- I co potem? – odwarknęła Kana.
- No to już zależy od was – odpowiedział wibrującym głosem – albo dacie mi powód do uśmiercenia was albo będziecie żyć.

          Niemiec myślał nad celem ich wyprawy. Zostali oddelegowani do małej wioski w USA, która miała być jednym z 10 strategicznych miejsc, które demony musiały opanować aby zdobyć panowanie nad planetą i ludźmi. Poza nią były to – wg informacji otrzymanych od X- Laws – nieznany nikomu z nazwy klasztor w Tybecie, Kreml, Paryż, Wawel, Ściana Płaczu, pomnik Chrystusa w Rio de Janerio, stacja badawcza na Antarktydzie, pałac w Kyoto i Delhi. W tym samym czasie drużyna dowodzona przez Lena wyruszyła do Tybetu.

- Oby mieli więcej szczęścia – szepnął sam do siebie Faust.

          W tym czasie Ashcroft przebił kopią kolejnego piekielnego sługę, a Pino bronił się w dalszym ciągu – co raz bardziej rozpaczliwie - przed trójką napastników. Mathilda strzelała z ramienia wielkiej formy Elizy w ostatniego przeciwnika. Agares obserwował rozwój zdarzeń, lecz wycofał się z walki na jakiś czas.

- Jaka jest wasza decyzja? – zapytał wreszcie demon.
- Co z dwójką naszych zaginionych przyjaciół?
- Może ich szukać, jeśli złożycie odpowiednie przysięgi…
- … pakt z diabłem – przerwał mu Faust.

          Agares skinął z głową.

- Nie ma mowy! – zawołał Niemiec i zaatakował przywódcę przeciwnika.

          Ashcroft wykorzystała to i przybył z odsieczą ostatniemu szamanowi władającemu lodem w ich ekipie. Jednym pchnięciem kopią zabił dwójkę demonów.

- Mamy przewagę – ucieszył się Pino.

          Moment nieuwagi wystarczył aby oberwał promieniem wysłanym przez demona prosto w lewy bark. Padł na ziemię z krzykiem. Na jego szczęście Kana zareagowała momentalnie i wysłała swojego stróża w miejsce, z którego mógł strzec zarówno jej jak i rannego towarzysza broni.

          Walka Elizy i Fausta z Agaresem była wyrównana. Oboje atakowali szybko, ale równie szybko bronili. W związku z czym żaden z nich nie oberwał bezpośrednim lub chociaż źle sparowanym ciosem. Trzymali się też na tyle blisko siebie, że w grę nie wchodził ostrzał z dystansu.

          Kiedy zaczęła się ich walka Mathilda zeskoczyła z ramienia Elizy. Wylądowała na prawo od walki przywódców i zmagała się ze swoim przeciwnikiem. Kilka razy postrzeliła go, jednak nie były to trafienia zdolne do wyeliminowania przeciwnika z walki. W końcu została trafiona wrogim promieniem w żebra i padła na glebę nie zdolna do walki. Napastnik obnażył kły w drapieżnym a zarazem zwiastującym śmierć uśmiechu i został pozbawiony głowy promieniem wystrzelonym przez Ashcrofta z drugiej strony pola walki.

          Moment, w którym stróż Kany ratował jej przyjaciółkę został wykorzystany przez jej przeciwnika, który trafił pannę Bismarck w udo. Krew zaczęła z niego obficie cieknąć. Kobieta opadła na kolana, a następnie położyła się tracąc przytomność.

- Zostałeś sam – oznajmił Agares dając znak ostatniemu słudze aby wstrzymał się przed wymordowaniem przeciwników.

          Faust rozejrzał się. Żadne z jego ocalałych towarzyszy nie będzie mogło walczyć w najbliższych dniach. Nawet jeśli udałoby mu się pokonać Agaresa, to nie mógłby ocalić ich życia. Bez nich nie ma szans na pokonanie kolejnych demonów. Musiał zgodzić się na rozejm, jeżeli ten jest jeszcze możliwy.

- Czy twoja propozycja jest aktualna? – spytał nerowowo.
- Czyli zawrzemy pakcik – demon obnażył kły w uśmiechu,
- Nie.
- To jak chcesz odnaleźć dwójkę towarzyszy?

          Faust poczuł jak w gardle staje mu gula. Nie mógł sobie wybaczyć tego co zaraz powie. Ociągałby się dłużej gdyby nie tracąca coraz więcej krwi Kana.

- Nie będę… ich… szukał – odparł łamiącym się głosem.
- No ok – odrzekł lekceważąco demon – w takim razie, państwo wybaczą, ale musimy lecieć dalej.

          Agares zaklaskał w ręce a ciała jego poległych towarzyszy zamieniły się w kupki popiołu. Wtedy on sam uniósł się w powietrze a w ślad za nim poleciał jego podwładny.

          Faust rzucił się wtedy do opatrywania rannych. Zaczął od zatamowania krwotoku z tętnicy udowej swojej rodaczki. Straciła dużo krwi, ale dzięki sztuczką z użyciem foryoku jej życiu nie zagrażała śmierć. Pino na szczęście nie miał nic złamanego ani nawet zwichniętego. Zwykłe, chociaż bardzo mocne stłuczenie. Będzie miał ograniczoną ruchowość ręki, ale może pozostać na misji. Mathilda nie wymagała za to żadnej rehabilitacji.

          Następnie zajął się rozłożeniem namiotów dla towarzyszy oraz siebie. Pewien problem stanowiła przemieszczenie Kany do namiotu, ale z pomocą foryoku, duchów i własnej wiedzy medycznej udało się i to.

- Co dalej? – zapytał go Pino.

          Siedzieli właśnie przed wejściem do namiotu, gdzie wypoczywała Kana. Nie dało się nie zauważyć, że to właśnie ona stanowiła w ich zespole największą wartość bojową. Jej wyeliminowanie stanowiło wielki problem dla pozostałych. Zdał sobie sprawę jakim błędem było nie zabranie Horo, który mógł im zapewnić walkę po swojej stronie Ducha Wody co byłoby ich największą bronią.

- Pozostaniemy tutaj – odparł Niemiec.
- Jak długo?
- Dopóki Kana nie będzie mogła przemieszczać się dalej.
- Czyli jesteśmy uziemieni na dobre.
- Masz z tym problem? – warknęła Mathilda.

          Pino nie odpowiedział. Zamiast niego głos ponownie zabrał Choco.

- Musimy skontaktować się z Anną – oznajmił odzyskując entuzjazm – jeśli nam się to uda to będzie mogła dosłać nam Choco. Wierzę, że udało mu się już opanować Ducha Wiatru!
- To by nam dało przewagę – przyznał Pino.
- Yhm… - przyznała dziewczyna.

          Tego dnia byli zbyt zmęczeni i poranieni żeby móc skontaktować się z Anną. W związku z tym Faust wygrzebał suchary i konserwy w puszkach, które zabrali jako prowiant. Porozdzielał porcję i zjedli kolację. Zaraz po niej zasnęli – nie ustalając nawet warty. Byli zbyt zmęczeni, ale i zapewnieni o chwilowej neutralności przez Agaresa.

          Nie brali, jednak pod uwagę, że tym samym szlakiem podróżować może kolejny demon wraz ze sługami. Demon lub demony…

Rankiem zostali obudzeni przez harmider. Wibrujące głosy dobiegały z każdej strony. Faust jako pierwszy wychylił się z namiotu. Pobladł natychmiastowo z ujrzeniem pierwszej postaci jaką zobaczył.

Wokół nich ustawiony był okrąg piekielnych istot. Szybka lustracja sytuacji pozwoliła mu oszacować, że otoczyło ich co najmniej pięć właściwych demonów oraz kilkadziesiąt ich podwładnych. Nie mogli wyjść z tego starcia żywo.

- Kim jesteś, marny człowieczku? – zapytał z pogardą największy nieproszonych gości.
- A kto pyta? – odpowiedział w ten sam sposób.
- Purson – odpowiedział hardo tamten – dowódca legionów piekielnych.

          Nie ulegało, więc wątpliwości, że stoi przed nimi armia idąca na podbój wioski, którą Faust z przyjaciółmi i tamtejszymi tubylcami miał ocalić.

- Jestem Faust – odpowiedział Niemiec – mierzyliśmy z Agaresem. Zawarliśmy rozejm.
- Dlaczego was nie wymordował? – wtrącił inny demon.
- Jego spytajcie poszedł dalej.

          W szeregach oblężniczych zapanował gwar. Purson i kilka innych prawdziwych demonów oddaliło się aby omówić sytuację. Faust żałował, że nie może podsłuchać o czym mówią. Kolejny raz tego dnia żałował, że nie ma przy sobie Choco.

- Samael sprawdź to – polecił w końcu Purson i inny demon pomknął w postaci czarnego dymu w stronę, w którą wcześniej udał się pogromca drużyny Fausta.

          W tym czasie z namiotu wypełzła Mathilda. Ubrana była zaledwie w odkrywający pępek i zabandażowane żebra czarny top oraz szorty w kolorze khaki.

- Co jest? – zapytała.
- Mamy nieproszonych gości – odpowiedział spokojnie Faust.
- Widać, jednak było tutaj trochę walczone – zauważył gdzieś w tle jeden z demonów.

          Szamanka rozejrzała się przerażona. Migiem w jej dłoni pojawiła się miotła. Nie zdążyła jednak nawet utworzyć kontroli ducha, kiedy tuż obok niej pojawił się posłaniec śmierci, Samael.

- To prawda – rzucił w stronę Pursona wytrącając miotłę z dłoni dziewczyny.
- W takim razie odejdziemy – zakomunikował swoim siłom dowódca demonów.

          Szamani ponownie pozostali sami. Faust zaczął się zastanawiać nad ilością sił inwazyjnych. 9 chórów piekielnych razy 6 demonów dawało 45 prawdziwych demonów. W ataku na amerykańską wioskę bierze udział co najmniej 6-7. Jeśli w inne miejsca zostały wysłane takie same siły oznaczało to, że nie wszystkie z 10 strategicznych miejsc zostanie zaatakowane na raz. Bez trudu domyślił się, że Paryż, Delhi czy Kreml wymagać będą znacznie większych nakładów – zwłaszcza ilościowego – niż małe punkty czy miejsca w zasadzie nie zamieszkane.

- Jak tylko Kana będzie mogła to przemieszczamy się – powiedział do pozostałej dwójki.
- Dokąd? – spytał Pino.
- Gdzieś gdzie będziemy mogli skontaktować się z Anną lub kimkolwiek innym kto prowadzi walkę przeciw siłą piekielnym.
- Trochę ich jest – przyznał szaman z północy Europy.
- Tao, X- Laws, wyznawcy Sati – z namiotu rozległ się zbolały głos Bismarck.
- Ryu i Zoriya też pewnie nie wypadli z gry – zauważył optymistycznie Faust.
- Wierzysz w to? – kontrował Pino.
- Muszę – zapewnił śmiertelnie poważnie Niemiec – co innego nam zostało?

          Na to pytanie nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Pogrążyli się w swoich rutynowych przez najbliższe dni zajęciach. Dopóki – przy pomocy foryoku i nekromanckich sztuczek – Kana nie była w stanie się poruszać.

          Długo oczekiwany dzień nadszedł po tygodniu. Zapasy zaczynały im się kurczyć, pustynny klimat nie sprzyjał znajdywaniu pożywienia. Dowodzący kompanią Faust - wstydził się tej myśli przed samym sobą – zauważył, że gdyby nie strata trójki towarzyszy to już zaczynali by głodować.

- Możemy wyruszać – zapewniła hardo Niemka.

          Jej zbolała mina zwiastowała jednak co innego. Wczorajszego dnia to właśnie jej przypadała rola osoby mającej starać się skontaktować z Anną. Tak jak i pozostałym nie udało się jej odnieść pożądanego efektu.

- Gdzie ruszamy? – zapytał Pino.
- Najbliżej na stację badawczą – odpowiedział Faust.
- Wiemy, która to? – dopytała Kana.
- Nie zbyt dokładnie.
- Zajebiście – skwitowała szamanka odpalając papierosa.
- Nie powinnaś palić w tym stanie – zauważył jej rodak, za co zgromiła go wzrokiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz