niedziela, 6 stycznia 2019

59. Chearlederka


Rozdział 59
Chearlederka
 
          Z podnóży klasztoru wracali w niezbyt dobrych nastrojach. Szczególnie Len czuł się rozczarowany nie udaną próbą pozyskania potężnych sojuszników. Szedł sam na przedzie swojej gromady. Nie zważał na ich rozmowy oraz gwar, ożywienie czy nawet podniecenie części szamanów.

- Len – dopiero po dłuższej chwili zareagował na głos Horo – co tam się właściwie stało?
- Nic.
- Przecież widzę – nie ustępował niebieskowłosy – czy to ma jakiś związek z tą dziewczyną?
- Nie – uciął Len nie mając ochoty na dalsze rozmowy.

          Trey wykazał się nadspodziewaną inteligencją i nie kontynuował już swojego przesłuchania zamiast tego wrócił do gadania bzdur do Elly. Obok niej szła Sally i dwoje osiłków z dawnej ekipy Hao. Za wszystkimi podążała Marie.

          Kilka kilometrów od miejsca swojej dyplomatycznej klęski Len włożył dłoń do kieszeni spodni. Ku własnemu zaskoczeniu znalazł w niej karteczkę. Nie przypominał sobie żeby wkładał do niej jakikolwiek papier. Uznał to za dziwne i delikatnie wyjął przedmiot. Uniósł dłoń i przyjrzał mu się. Kartka złożona w liścik. Nie wiele było możliwości skąd mógł się tam wziąć. Uznał, że Talia musiała mu go jakoś podrzucić kiedy się żegnali. Nie myśląc więcej rozłożył liścik i zaczął czytać. Zawierał on imiona wszystkich demonów jakie przybyły na ziemię. Było ich dokładnie 45. Obok wypisane było 8 imion poległych już piekielnych dowódców.

- Zostało 37 demonów do pobicia – oznajmił swoim kompanom odwracając głowę przez ramię.
- Jedziemy z nimi, stary! – zawołał Trey.

          Radość okazała się jednak przedwczesna. Kiedy tylko głos szamana zamarł, nad zboczem zmaterializowało się osiem postaci. Nie byli to ludzie. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku czy sygnału ostrzeżenia wszystkie naraz wystrzeliły promienie.

          Rozkojarzony Len nie umknąłby atakowi gdyby ktoś go nie pociągnął za sobą będąc już w locie. Kiedy się otrząsnął zobaczył, że jego ramiona są ściskane przez Elly, a jej paznokcie przypominają te jakie miał komiksowy Wolverine. Odlecieli kilkanaście metrów od pola walki, która właśnie rozgorzała. Skinął dziewczynie z uznaniem głową i wykonał własną kontrolę ducha.

- Atak szybkiego tempa!

          Nie zliczona ilość pchnięć pomknęła w stronę najbliżej stojącego sługusa piekieł. W skutek ataku nie było co z niego zbierać. Usatysfakcjonowała to szamana.

- Pomocy! – rozległ się żeński głos za jego plecami.

          Elly była otoczona przez trójkę napastników – w tym jednego prawdziwego. Nie rozmyślając dalej Tao zaatakował godnego siebie przeciwnika. Dziewczyna w tym czasie odskakiwała przed ciosami pozostałej dwójki. Bestie nie ustępowały, lecz jej dobra forma fizyczna pozwalała jej wykonywać odpowiednią ilość uników.

          Odwrócony do niej plecami Len natarł na demona. W oddali za plecami przeciwnika pojawił się na horyzoncie Duch Wody. Wywołała to popłoch wśród tamtej grupy piekielnych stworzeń. Przeciwnik złotookiego także zerknął okiem na nowe zagrożenie, ale tym samym odsłonił się na krótki moment. To wystarczyło Lenowi do wykorzystanie jednej ze swoich najpotężniejszych technik – „Błyskawicy”. 

- Dziewiąty – stwierdził sam do siebie.
- Aaaa! 

          Krzyk Elly przywrócił go na pole walki. Wiedział już, że Horo pokona drugiego demona, a jego sługi nie powinny stanowić problemu dla pozostałych. Wyjątek stanowiła osamotniona, walcząca z dwójką napastników blondynka. Wobec tego obrócił się o 180 stopni i natarł na jedną z bestii. Potężnym, zadanym pod skosem, cięciem znad głowy pozbawił ją ramienia wraz z ręką. Poprawił podobnym atakiem, lecz wyprowadzonym z prawego biodra. Wróg padł trupem.

          Elly w tym czasie wytworzyła tarczę, która mogła zapewnić jej co najwyżej kilka wdechów powietrza na uspokojenie oddechu. Zaraz potem rozpadła się w drobny mak.

- Już po tobie – szepnął Len i wepchnął swój oręż w plecy bestii.

          Kolejna ofiara wojny zmieniła się w popiół i wróciła do piekła. W tym czasie Elly opadła na kolana. Była wyczerpana zarówno fizycznie, psychicznie jak i pod względem mocy jaką mogła przesłać swojemu duchowi.

- Ok? – Len przykucnął przy niej.

          Jej oczy lśniły łzami. Pomimo tego zacisnęła szczęki i nie rozpłakała się. Zdawała sobie sprawę jak niewiele dzieliło ją od śmierci. Pokiwała głową w odpowiedzi, jako że nie była w stanie wydusić ani słowa. Dłoń chłopaka spoczęła na jej ramieniu w geście pokrzepienia.

- Wstaniesz? – spytał z ukrytą w głosie troską.

          Ponownie potwierdziła skinieniem głowy. Kiedy zabrał dłoń z jej ramienia, podniosła się jednym, bardzo żwawym ruchem. Widać po niej było, że jej kariera szkolnej chearlederki pozwoliła nastolatce wyrobić świetną koordynację ruchową. Poza tym miała nienaganną figurę.

          Siłą woli przypomniał sobie Pilicę. Nie myślał o dziewczynie zbyt wiele podczas wyprawy wojennej. Nie chciał się rozpraszać. Poza tym – co skrzętnie starał się ukrywać także przed sobą – wolał nie myśleć co może się z nią właśnie dziać. Był świadomy, iż informacje o jego związkach z panną Usui musiały dotrzeć do wroga. Poza tym była siostrą Horo. Już z tego powodu była bardziej podatna na atak. Przecież całkiem niedawno ich rodzima wioska została wyrżnięta w pień. Zadał sobie w tym momencie pytanie czy dobrze zrobił odsyłając rodzinę i ukochaną w to samo miejsce. Uspokoiła go myśl, że rodowa twierdza pozostaje niezdobyta od setek lat.

- Wszystko gra, Len? – głos Elly sprowadził go na ziemię.
- Tak.
- Dziękuję – wypaliła nastolatka i rzuciła mu się na szyję w geście podziękowania.

          Poczuł jak jego policzki pokrywa szkarłat. Nienawidził tego uczucia. Pocieszała go tylko myśl, że z uwagi na warunki pogodowo- atmosferyczne dziewczyna jest ciepło ubrana. Inaczej jego organizm mógłby zareagować w krępujący sposób.

- Wracajmy – wydukał.

          Dziewczyna oderwała się od niego i wydawała się równie zawstydzona co on. Nie odezwali się już do siebie ani słowem i wrócili w milczeniu do pozostałych. Zachowywali przy tym nienaturalny dystans od siebie. Na szczęście reszta wciąż zaaferowana była niedawną bitwą i nie zwróciła na to uwagi.

- Wszystko ok? – spytał Trey.
- Tak, a u was? – odparła Elly, a Len potwierdził ruchem głowy.

          Rozejrzał się po pozostałych. Żadne nie miało widocznych obrażeń. Napastnicy zamienili się w popiół. Oznaczało to, że mógł odhaczyć kolejnego demona na liście otrzymanej od Talii.

- Spadamy stąd – oznajmił i wykonał wielką kontrolę ducha Basona.

          Wszyscy weszli na jego stróża i ostrożnie oderwał się on od podłoża. Lecieli nie niepokojeni przez nikogo prosto przed siebie. Len nie miał pomysłu co zrobić dalej. Wobec tego uznał za zasadne sprawdzić bezpieczeństwo rodowej fortecy – ostatecznie był relatywnie blisko.

- Mistrzu, Len – głos Basona rozległ się w jego głowie.
- Tak?
- Nie wiedziałem, że mistrz miał powiązania z Liga Zabójców…
- Cały mój ród ma. Ojciec był jednym z wyższych rangą… Wujek też.
- Czy to Liga…
- … stoi za śmiercią mojego ojca?

          Duch nie odpowiedział, ale Len wiedział, że to właśnie tak wyglądać miało nie zadane do końca pytanie.

- Do końca nie wiadomo. Wuj twierdzi, że nie, że to wrogowie Ligi i państwa stoją za jego śmiercią. Dowodów nie ma.
- A skąd ta panienka, zna twoje imię, mistrzu?
- Trenowała razem ze mną.
- Byłeś… byłeś członkiem?
- Bason, bądź poważny. Czy dziecko może był pełnoprawnym członkiem Ligi?
- Nie.
- Właśnie. Trenowałem przez półtora roku, może dłużej, wraz z Talią i jej młodszą siostrą. Myślisz, że gdzie nauczyłem się władać wszelką możliwą bronią? Tak samo ze sztukami walki.
- Czy to nie czyni z twojej strony jakichś zobowiązań wobec nich?

          Len zamyślił się.

- Może.

          Duch nie zadawał już więcej pytań. Jego pan ucieszył się z tego powodu. Ze strony dociekliwego stróża mogło paść w końcu kilka pytań, na które on sam nie tyle, że nie zna, co nie chce poznać odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz