Rozdział 59
Chearlederka
Z
podnóży klasztoru wracali w niezbyt dobrych nastrojach. Szczególnie Len czuł
się rozczarowany nie udaną próbą pozyskania potężnych sojuszników. Szedł sam na
przedzie swojej gromady. Nie zważał na ich rozmowy oraz gwar, ożywienie czy
nawet podniecenie części szamanów.
- Len – dopiero po dłuższej chwili zareagował
na głos Horo – co tam się właściwie stało?
- Nic.
- Przecież widzę – nie ustępował niebieskowłosy
– czy to ma jakiś związek z tą dziewczyną?
- Nie – uciął Len nie mając ochoty na dalsze
rozmowy.
Trey
wykazał się nadspodziewaną inteligencją i nie kontynuował już swojego
przesłuchania zamiast tego wrócił do gadania bzdur do Elly. Obok niej szła
Sally i dwoje osiłków z dawnej ekipy Hao. Za wszystkimi podążała Marie.
Kilka
kilometrów od miejsca swojej dyplomatycznej klęski Len włożył dłoń do kieszeni
spodni. Ku własnemu zaskoczeniu znalazł w niej karteczkę. Nie przypominał sobie
żeby wkładał do niej jakikolwiek papier. Uznał to za dziwne i delikatnie wyjął
przedmiot. Uniósł dłoń i przyjrzał mu się. Kartka złożona w liścik. Nie wiele
było możliwości skąd mógł się tam wziąć. Uznał, że Talia musiała mu go jakoś
podrzucić kiedy się żegnali. Nie myśląc więcej rozłożył liścik i zaczął czytać.
Zawierał on imiona wszystkich demonów jakie przybyły na ziemię. Było ich
dokładnie 45. Obok wypisane było 8 imion poległych już piekielnych dowódców.
- Zostało 37 demonów do pobicia – oznajmił
swoim kompanom odwracając głowę przez ramię.
- Jedziemy z nimi, stary! – zawołał Trey.
Radość
okazała się jednak przedwczesna. Kiedy tylko głos szamana zamarł, nad zboczem
zmaterializowało się osiem postaci. Nie byli to ludzie. Nie wydając z siebie
żadnego dźwięku czy sygnału ostrzeżenia wszystkie naraz wystrzeliły promienie.
Rozkojarzony
Len nie umknąłby atakowi gdyby ktoś go nie pociągnął za sobą będąc już w locie.
Kiedy się otrząsnął zobaczył, że jego ramiona są ściskane przez Elly, a jej
paznokcie przypominają te jakie miał komiksowy Wolverine. Odlecieli kilkanaście
metrów od pola walki, która właśnie rozgorzała. Skinął dziewczynie z uznaniem
głową i wykonał własną kontrolę ducha.
- Atak szybkiego tempa!
Nie
zliczona ilość pchnięć pomknęła w stronę najbliżej stojącego sługusa piekieł. W
skutek ataku nie było co z niego zbierać. Usatysfakcjonowała to szamana.
- Pomocy! – rozległ się żeński głos za jego
plecami.
Elly
była otoczona przez trójkę napastników – w tym jednego prawdziwego. Nie
rozmyślając dalej Tao zaatakował godnego siebie przeciwnika. Dziewczyna w tym
czasie odskakiwała przed ciosami pozostałej dwójki. Bestie nie ustępowały, lecz
jej dobra forma fizyczna pozwalała jej wykonywać odpowiednią ilość uników.
Odwrócony
do niej plecami Len natarł na demona. W oddali za plecami przeciwnika pojawił
się na horyzoncie Duch Wody. Wywołała to popłoch wśród tamtej grupy piekielnych
stworzeń. Przeciwnik złotookiego także zerknął okiem na nowe zagrożenie, ale
tym samym odsłonił się na krótki moment. To wystarczyło Lenowi do wykorzystanie
jednej ze swoich najpotężniejszych technik – „Błyskawicy”.
- Dziewiąty – stwierdził sam do siebie.
- Aaaa!
Krzyk
Elly przywrócił go na pole walki. Wiedział już, że Horo pokona drugiego demona,
a jego sługi nie powinny stanowić problemu dla pozostałych. Wyjątek stanowiła
osamotniona, walcząca z dwójką napastników blondynka. Wobec tego obrócił się o
180 stopni i natarł na jedną z bestii. Potężnym, zadanym pod skosem, cięciem
znad głowy pozbawił ją ramienia wraz z ręką. Poprawił podobnym atakiem, lecz
wyprowadzonym z prawego biodra. Wróg padł trupem.
Elly
w tym czasie wytworzyła tarczę, która mogła zapewnić jej co najwyżej kilka
wdechów powietrza na uspokojenie oddechu. Zaraz potem rozpadła się w drobny
mak.
- Już po tobie – szepnął Len i wepchnął swój
oręż w plecy bestii.
Kolejna
ofiara wojny zmieniła się w popiół i wróciła do piekła. W tym czasie Elly
opadła na kolana. Była wyczerpana zarówno fizycznie, psychicznie jak i pod
względem mocy jaką mogła przesłać swojemu duchowi.
- Ok? – Len przykucnął przy niej.
Jej
oczy lśniły łzami. Pomimo tego zacisnęła szczęki i nie rozpłakała się. Zdawała
sobie sprawę jak niewiele dzieliło ją od śmierci. Pokiwała głową w odpowiedzi,
jako że nie była w stanie wydusić ani słowa. Dłoń chłopaka spoczęła na jej
ramieniu w geście pokrzepienia.
- Wstaniesz? – spytał z ukrytą w głosie troską.
Ponownie
potwierdziła skinieniem głowy. Kiedy zabrał dłoń z jej ramienia, podniosła się
jednym, bardzo żwawym ruchem. Widać po niej było, że jej kariera szkolnej chearlederki
pozwoliła nastolatce wyrobić świetną koordynację ruchową. Poza tym miała
nienaganną figurę.
Siłą
woli przypomniał sobie Pilicę. Nie myślał o dziewczynie zbyt wiele podczas
wyprawy wojennej. Nie chciał się rozpraszać. Poza tym – co skrzętnie starał się
ukrywać także przed sobą – wolał nie myśleć co może się z nią właśnie dziać.
Był świadomy, iż informacje o jego związkach z panną Usui musiały dotrzeć do
wroga. Poza tym była siostrą Horo. Już z tego powodu była bardziej podatna na
atak. Przecież całkiem niedawno ich rodzima wioska została wyrżnięta w pień.
Zadał sobie w tym momencie pytanie czy dobrze zrobił odsyłając rodzinę i
ukochaną w to samo miejsce. Uspokoiła go myśl, że rodowa twierdza pozostaje
niezdobyta od setek lat.
- Wszystko gra, Len? – głos Elly sprowadził go
na ziemię.
- Tak.
- Dziękuję – wypaliła nastolatka i rzuciła mu
się na szyję w geście podziękowania.
Poczuł
jak jego policzki pokrywa szkarłat. Nienawidził tego uczucia. Pocieszała go
tylko myśl, że z uwagi na warunki pogodowo- atmosferyczne dziewczyna jest
ciepło ubrana. Inaczej jego organizm mógłby zareagować w krępujący sposób.
- Wracajmy – wydukał.
Dziewczyna
oderwała się od niego i wydawała się równie zawstydzona co on. Nie odezwali się
już do siebie ani słowem i wrócili w milczeniu do pozostałych. Zachowywali przy
tym nienaturalny dystans od siebie. Na szczęście reszta wciąż zaaferowana była
niedawną bitwą i nie zwróciła na to uwagi.
- Wszystko ok? – spytał Trey.
- Tak, a u was? – odparła Elly, a Len
potwierdził ruchem głowy.
Rozejrzał
się po pozostałych. Żadne nie miało widocznych obrażeń. Napastnicy zamienili
się w popiół. Oznaczało to, że mógł odhaczyć kolejnego demona na liście
otrzymanej od Talii.
- Spadamy stąd – oznajmił i wykonał wielką
kontrolę ducha Basona.
Wszyscy
weszli na jego stróża i ostrożnie oderwał się on od podłoża. Lecieli nie
niepokojeni przez nikogo prosto przed siebie. Len nie miał pomysłu co zrobić
dalej. Wobec tego uznał za zasadne sprawdzić bezpieczeństwo rodowej fortecy –
ostatecznie był relatywnie blisko.
- Mistrzu, Len – głos Basona rozległ się w jego
głowie.
- Tak?
- Nie wiedziałem, że mistrz miał powiązania z
Liga Zabójców…
- Cały mój ród ma. Ojciec był jednym z wyższych
rangą… Wujek też.
- Czy to Liga…
- … stoi za śmiercią mojego ojca?
Duch
nie odpowiedział, ale Len wiedział, że to właśnie tak wyglądać miało nie zadane
do końca pytanie.
- Do końca nie wiadomo. Wuj twierdzi, że nie,
że to wrogowie Ligi i państwa stoją za jego śmiercią. Dowodów nie ma.
- A skąd ta panienka, zna twoje imię, mistrzu?
- Trenowała razem ze mną.
- Byłeś… byłeś członkiem?
- Bason, bądź poważny. Czy dziecko może był
pełnoprawnym członkiem Ligi?
- Nie.
- Właśnie. Trenowałem przez półtora roku, może
dłużej, wraz z Talią i jej młodszą siostrą. Myślisz, że gdzie nauczyłem się
władać wszelką możliwą bronią? Tak samo ze sztukami walki.
- Czy to nie czyni z twojej strony jakichś
zobowiązań wobec nich?
Len
zamyślił się.
- Może.
Duch
nie zadawał już więcej pytań. Jego pan ucieszył się z tego powodu. Ze strony
dociekliwego stróża mogło paść w końcu kilka pytań, na które on sam nie tyle,
że nie zna, co nie chce poznać odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz