wtorek, 8 stycznia 2019

60. Zniszczenie

Rozdział 60
Zniszczenie

          Jun odpowiadała za dostarczenie osób niezdolnych do walki z demonami do rodowej twierdzy wysoko w górach, w Chinach. En, Ginny i jej młodsze rodzeństwo oraz cała reszta rodziny wsparta przez armię zombie powinny dać radę odeprzeć ewentualny atak demonów. Milly, Lilly, Sharona i Morty także dysponowali umiejętnościami, które powinny im pozwolić przeżyć.

- Coś cię trapi? – zapytała Pilika, kiedy razem z Jun jadły śniadanie.

Usui jako jedyna w całym domu pozbawiona była mocy łączenia się z duchami. Do tej pory do przetrwania wystarczyła jej siła brata, a potem także protekcja chłopaka. Teraz w pobliżu nie ma żadnego z nich.

- Minęło kilka dni, a my nie mamy żadnych informacji od Lena – powiedziała niepewnie Jun – tak samo z drugiej grupy. Nawet z Dobbie nie dochodzą nas wieści kto wygrał turniej. Może demony to właśnie tam uderzyły żeby nie dopuścić do wybrania nowego króla szamanów?
- Nie mów tak! – wypaliła bez namysłu Usui – są silni. Mają nowe duchy. Nie tylko oni walczą!
- To prawda – Jun odetchnęła z ulgą.

          Dnie w Twierdzy Tao wyglądały monotonnie. Pilika i najmłodsza dziewczyna z ekipy Sharonej mogły wrócić do przerwanej na czas zmagań szamanów nauki. Lekcji udzielały im na ogół mam Lena i Jun oraz ich dziadek. Przed lekcjami zjadano śniadanie, a po nich obiad. W tym czasie najmłodsza córka głównej linii rodu Tao oddawała się badaniom nad wrogiem, który jak się spodziewano prędzej lub później uderzy w miejsce, do którego ludzie bali się zapuszczać. Popołudniu szamani i doshi doskonalili swoje zdolności, a Pilika i Morty się im przyglądali. Następnie kolacja, trochę czasu wolnego, wizyta w łazience i sen.

          Tego dnia po obiedzie Jun wybrała się na trening wraz z Pai- Longiem i swoją armią nieumarłych do podziemi, gdzie kiedyś wujek En przetrzymywał dzieci swojego brata. Towarzyszyła im Ginny ze swoim stróżem oraz swoją armią. Pilika i Morty usiedli na kamiennej posadce w bezpiecznej odległości.

          Kuzynki miały walczyć – ćwiczebnie – przeciwko sobie. Obie zajmowały się właśnie ustawianiem swoich żołnierzy. Zielonowłosa zdecydowała się na tyralierę, za która ustawiony był Pai- Long. Jej przeciwniczka na czworobok. Jej stróż dla odmiany stał przed resztą zombiaków.

- Len na serio jest taki zimny? – nagle Morty zadał niespodziewane pytanie.

          Pilika zamyśliła się nad odpowiedzą obserwując jak tyraliera zbliża się do czworoboku. Chłopak wpatrywał się nią świdrującym spojrzeniem, podczas gdy pierwsi nieumarli skrzyżowali oręż.

- To zależy dla kogo – odparła w końcu wymijająco.
- Czyli ma jednak ludzkie uczucia! – tryumfował Morty.
- Dlaczego ma ich nie mieć?! – Pilice zaczęły puszczać nerwy.

          Obserwowanie jak stróż Ginny nokautuje kilkoro zombie Jun na raz pozwoliło się jej uspokoić. W odpowiedzi Pai- Long przeskoczył nie tylko nad swoimi stronikammi, ale również podwładnymi Ginny. Nie zaatakował jednak żadnego nieumarłego, a pobiegł wprost do dziewczyny. Zajął miejsce za jej plecami i przyjął pozycję do duszenia zza pleców.

- Poddaj się! – pisnęła radośnie Jun.
- Grrrr…asz… nie fair! – oburzała się jej kuzynka.
- Na wojnie nie ma fair czy nie fair – szczebiotała siostra Lena.
- Poddaje się – wydyszała druga Tao.

          Pilica odciągnęła wtedy wzrok od pola niedawnej i nadspodziewanie szybko zakończonej walki. Jej oczy piorunowały właśnie niewielkiego chłopaka siedzącego obok niej, kiedy do sali wbiegł jeden z młodszych członków rodu Tao.

- En prosi wszystkich do Sali Pioruna – wyrecytował i wybiegł.

          Armijki Jun i Ginny ustawiły się w dwuszereg i podążyły za swoimi paniami do wspomnianego pomieszczenia. Obok nich podążały ich stróże, a za nimi Morty i dalej wściekła na niego panna Usui.

- Czego może chcieć twój wuj? – spytała Ginny.
- Nie wiem… - odparła Jun.

          Bała się dokończyć tego co kłębiło się jej w głowie. Zostali zaatakowani. Jeżeli nie to oznaczało, że atak udało się zlokalizować na tyle szybko, że En będzie rozdzielał zadania. Zadania, które dotyczyć będą bitwy. Spodziewała się tego odkąd zorientowała się, że żadne wieści nie docierają do posiadłości.

          W Sali Pioruna oczekiwała już rodzina od strony Ginny, matka Jun wraz z dziadkiem i wujkiem oraz obecni w twierdzy przedstawiciele innych gałęzi rodu oraz Sharona, Lilly i Milly. Łącznie 19 osób. Prawie każde z nich posiadało swojego stróża, a znaczna część także armie nieumarłych.

          En wraz z dziadkiem zaczęli wydawać polecenia. Jun nie słuchała ich zbyt dokładnie. Zarejestrowała tylko, że ona sama ma udać się bronić wrót wejściowych do budynku mieszkalnego. Jej kuzynka bronić miała bramy wprowadzającej na dziedziniec. Nie miała pojęcia gdzie odesłana została Ran czy dziewczyny poznane na Turnieju Szamanów.

- Chodź, Jun – głos jej stróża sprowadził ją na ziemię.

          Z komnaty uciekły już osoby niezdolne do walki. Ich tropem podążały pierwsze oddziały zombie dowodzone przez ostatnich członków rodu Tao.  Mimowolnie Jun pomyślała, że jeżeli tego dnia jej ród poniesie klęskę to Len zostanie ostatnim przedstawicielem starożytnego rodu. Nie chciała do tego dopuścić.

          Pierwsze uderzenia w mur zwiastowały, iż piekielna armia rozpoczęła szturm. Dzięki staraniom kolejnych pokoleń przestrzeń powietrzna nad murami została zabezpieczona w sposób zapobiegający wtargnięciu z powietrza przez demony, duchy i inne istoty nadprzyrodzone.

- Zająć stanowiska – zarządziła Jun kiedy dotarła w wyznaczone miejsce.

          Jej nieumarli ustawili się w tyralierę przed – zakneblowanymi – wrotami. Kolejnych kilku schroniło się za kamienną poręczą przy schodach prowadzących na piętro. Ich kończyny zakończone były przez broń palną. 

- Damy radę – zapewnił ją Lee.
- Oby – odparła kobieta starając się opanować drżenie głosu.

          Huki i eksplozje dobiegające z zewnątrz stawały się coraz głośniejsze. Przez kilka pierwszych minut nie było słychać żadnych ludzkich krzyków ani odgłosów bólu. To była dobra wiadomość. Bez krzyku nie ma ran i śmierci. Jun odrzuciła możliwość cichych, skrytobójczych mordów. To była bitwa, tu nie było miejsca na takie zachowania.

- Lilly twierdzi, że to nie są zwykłe demony – rozległ się piskliwy kobiecy głos za plecami Jun.

          Doshi rozejrzała się zaskoczona. Kilka kroków od niej stała najmłodsza dziewczyna z ekipy Sharonej, Milly. Dziewczyna trzymała w dłoni kuszę, a obok niej fruwała mała kulka, której formę przyjął jej stróż.

- Co masz na myśli? – spytała Jun – wiadomo, że bestie dzielą się na demony i ich podwładnych.
- Tak słyszałam – odparła Milly – Lilly twierdzi, jednak że wśród napastników jest sam dowódca tej hordy.
- Mówisz o…
- … tak.

          Kiedy tylko to powiedziała potężna eksplozja dała im znać, że demony utorowały sobie drogę na wewnętrzny dziedziniec twierdzy. Krzyki walczących członków rodu Tao potwierdziły te przypuszczenia.

          Kolejne huki wywoływane były przez promienie wystrzeliwane przez demony we właściwy budynek mieszkalny. Szyby roztrzaskały się szybciej niż Jun śmiała sądzić, że to zrobią.

- Zaraz tu wejdą – raportował Lee.
- Będziemy się bronić – oznajmiła Jun.

          Jej talizmany zaświeciły się od foryoku. Milly wykonała kontrolę ducha. Ustawiła się na prawo od pierwszego okna zlokalizowanego przy drzwiach. Rozpoczęła ostrzał demonów.

- Jak sytuacja? – dopytywała Jun.
- Twoja kuzynka została odcięta od reszty…

          Panna Tao poczuła jak oczy szklą się jej od wzbierających łez. Siłą woli powstrzymała się przez rozpłakaniem. Musiała zachować trzeźwość umysłu. Nie było to, jednak tak łatwe.

- Pai- Long – wezwała swojego stróża – weź kilkoro sług i odbijcie ją.
- Jak sobie życzysz, Jun – odparł wojownik.

          Po chwili przez okno wyleciała smuga w postaci Lee i kilku ożywionych trupów. Ich wyjście spowodowała aplauz wśród walczących członków rodu.

- Jesteś pewna, że to dobra decyzja? – pytanie Milly wytrąciło ją równowagi.
- Jak to?
- Posłałaś w bój nasza największą broń.
- Musiałam…

          Jun postanowiła dyskretnie zbliżyć się do okna i wyjrzeć na zewnątrz. Widok był porażający. Całe lewe skrzydło rodowych wojsk walczących na dziedzińcu było wybite do nogi. Każdy człowiek oraz zombie. Jak było w centrum i na drugiej stronie nie miała pojęcia, ale nie spodziewała się lepszych wieści.

- Gdzie reszta dziewczyn? – spytała koleżankę.
- Sharona pomaga na tyłach twierdzy, a Lilly pełni rolę obserwatora.
- Jest przy wuju?
- Dokładnie.

          Milly kontynuowała swój ostrzał zza rogu okna, ale bardzo szybko została trafiona promieniem w ramię, a zaraz potem w żebra. Opadła na posadzkę. Kolejne promienie wpadające do budynku uniemożliwiały podejście do niej.

          Jednym z talizmanów Jun dała znać stojącym za balustradą umarłym aby rozpoczęli ostrzał. Kątem oka dostrzegła jak jedna z istot piekielnych pada trupem po kilkukrotnym postrzeleniu. Zdawała sobie sprawę, że na niewiele się to zda. Wróg miał przewagę.

          Wtem z piętra oraz podziemi zaczęły wychodzić kolejne dziesiątki żołnierzy we władaniu En Tao. On sam w swojej ogromnej, wzmocnionej foryoku, formie kroczył wśród nich.

          Dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa widząc brata swojego ojca. Chciała to nawet mu oznajmić, ale trzask rozpadających się wrót jej to uniemożliwił. Do środka wkroczyło kilkanaście istot z piekła. Jej właśni ożywieńcy stawiali im dzielnie czoła, ale szybko polegli.

- Uciekaj! – polecił jej wuj.

          Posłuchała. Ruszyła pędem do podziemi. Z lochów wychodziły kolejne zombie. Stało się dla niej jasne, że jej rodzina wykorzystała wszelkie dostępne sposoby by się bronić. Odgłosy mordowania towarzyszyły jej dopóki nie zeszła na dół.

          W jednej z komnat spotkała matkę. Ran był przerażona, ale zachowywała zewnętrzny spokój. Wyłącznie oczy zdradzały jak bardzo przejmuje się zaistniałą sytuacją. Pomimo tego jej matka była gotowa do walki. Obok niej spoczywała kilkumetrowa pika, a przy pasie zamocowane miała dwa sztylety. Wtedy młoda Tao przypomniała sobie, iż sama nie jest bezbronna.

          Pamiętając czego nauczyła się od brata, kiedy ten wrócił z dziecinnego szkolenia w Lidze Zabójców, nauczyła się w ile miejsc pod szatą schować może noże – także te nadające się do rzucania. Wzorem matki przy pasie miała dwa sztylety. Za jednym z nich znajdował się rewolwer.

          Kolejne eksplozje niszczyły rodową posiadłość. Ran pół godziny Ran stwierdziła, że muszą ją opuścić nim rozpadnie się, a gruz odetnie im drogę ucieczki. Ostrożnie, acz szybko wróciły na parter.

          Nigdzie nie było widać wuja, Milly czy rodowych zombie. Także Pai- Long nie wrócił. Odgłosy walki dochodziły z piętra. W Sali Pioruna w zaistniałej sytuacji znaleźć się mieli dziadek, Pilika i inni nie zdolni do walki. To nie wróżyło zbyt dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz