Rozdział 60
Zniszczenie
Jun
odpowiadała za dostarczenie osób niezdolnych do walki z demonami do rodowej
twierdzy wysoko w górach, w Chinach. En, Ginny i jej młodsze rodzeństwo oraz
cała reszta rodziny wsparta przez armię zombie powinny dać radę odeprzeć
ewentualny atak demonów. Milly, Lilly, Sharona i Morty także dysponowali
umiejętnościami, które powinny im pozwolić przeżyć.
- Coś cię trapi? – zapytała Pilika, kiedy razem
z Jun jadły śniadanie.
Usui jako jedyna w całym domu
pozbawiona była mocy łączenia się z duchami. Do tej pory do przetrwania
wystarczyła jej siła brata, a potem także protekcja chłopaka. Teraz w pobliżu
nie ma żadnego z nich.
- Minęło kilka dni, a my nie mamy żadnych
informacji od Lena – powiedziała niepewnie Jun – tak samo z drugiej grupy.
Nawet z Dobbie nie dochodzą nas wieści kto wygrał turniej. Może demony to
właśnie tam uderzyły żeby nie dopuścić do wybrania nowego króla szamanów?
- Nie mów tak! – wypaliła bez namysłu Usui – są
silni. Mają nowe duchy. Nie tylko oni walczą!
- To prawda – Jun odetchnęła z ulgą.
Dnie
w Twierdzy Tao wyglądały monotonnie. Pilika i najmłodsza dziewczyna z ekipy
Sharonej mogły wrócić do przerwanej na czas zmagań szamanów nauki. Lekcji
udzielały im na ogół mam Lena i Jun oraz ich dziadek. Przed lekcjami zjadano
śniadanie, a po nich obiad. W tym czasie najmłodsza córka głównej linii rodu
Tao oddawała się badaniom nad wrogiem, który jak się spodziewano prędzej lub
później uderzy w miejsce, do którego ludzie bali się zapuszczać. Popołudniu
szamani i doshi doskonalili swoje zdolności, a Pilika i Morty się im
przyglądali. Następnie kolacja, trochę czasu wolnego, wizyta w łazience i sen.
Tego
dnia po obiedzie Jun wybrała się na trening wraz z Pai- Longiem i swoją armią
nieumarłych do podziemi, gdzie kiedyś wujek En przetrzymywał dzieci swojego
brata. Towarzyszyła im Ginny ze swoim stróżem oraz swoją armią. Pilika i Morty
usiedli na kamiennej posadce w bezpiecznej odległości.
Kuzynki
miały walczyć – ćwiczebnie – przeciwko sobie. Obie zajmowały się właśnie
ustawianiem swoich żołnierzy. Zielonowłosa zdecydowała się na tyralierę, za
która ustawiony był Pai- Long. Jej przeciwniczka na czworobok. Jej stróż dla
odmiany stał przed resztą zombiaków.
- Len na serio jest taki zimny? – nagle Morty
zadał niespodziewane pytanie.
Pilika
zamyśliła się nad odpowiedzą obserwując jak tyraliera zbliża się do czworoboku.
Chłopak wpatrywał się nią świdrującym spojrzeniem, podczas gdy pierwsi
nieumarli skrzyżowali oręż.
- To zależy dla kogo – odparła w końcu
wymijająco.
- Czyli ma jednak ludzkie uczucia! – tryumfował
Morty.
- Dlaczego ma ich nie mieć?! – Pilice zaczęły
puszczać nerwy.
Obserwowanie
jak stróż Ginny nokautuje kilkoro zombie Jun na raz pozwoliło się jej uspokoić.
W odpowiedzi Pai- Long przeskoczył nie tylko nad swoimi stronikammi, ale
również podwładnymi Ginny. Nie zaatakował jednak żadnego nieumarłego, a pobiegł
wprost do dziewczyny. Zajął miejsce za jej plecami i przyjął pozycję do
duszenia zza pleców.
- Poddaj się! – pisnęła radośnie Jun.
- Grrrr…asz… nie fair! – oburzała się jej
kuzynka.
- Na wojnie nie ma fair czy nie fair –
szczebiotała siostra Lena.
- Poddaje się – wydyszała druga Tao.
Pilica
odciągnęła wtedy wzrok od pola niedawnej i nadspodziewanie szybko zakończonej
walki. Jej oczy piorunowały właśnie niewielkiego chłopaka siedzącego obok niej,
kiedy do sali wbiegł jeden z młodszych członków rodu Tao.
- En prosi wszystkich do Sali Pioruna –
wyrecytował i wybiegł.
Armijki
Jun i Ginny ustawiły się w dwuszereg i podążyły za swoimi paniami do
wspomnianego pomieszczenia. Obok nich podążały ich stróże, a za nimi Morty i
dalej wściekła na niego panna Usui.
- Czego może chcieć twój wuj? – spytała Ginny.
- Nie wiem… - odparła Jun.
Bała
się dokończyć tego co kłębiło się jej w głowie. Zostali zaatakowani. Jeżeli nie to oznaczało, że atak udało się
zlokalizować na tyle szybko, że En będzie rozdzielał zadania. Zadania, które
dotyczyć będą bitwy. Spodziewała się tego odkąd zorientowała się, że żadne
wieści nie docierają do posiadłości.
W
Sali Pioruna oczekiwała już rodzina od strony Ginny, matka Jun wraz z dziadkiem
i wujkiem oraz obecni w twierdzy przedstawiciele innych gałęzi rodu oraz Sharona,
Lilly i Milly. Łącznie 19 osób. Prawie każde z nich posiadało swojego stróża, a
znaczna część także armie nieumarłych.
En
wraz z dziadkiem zaczęli wydawać polecenia. Jun nie słuchała ich zbyt
dokładnie. Zarejestrowała tylko, że ona sama ma udać się bronić wrót
wejściowych do budynku mieszkalnego. Jej kuzynka bronić miała bramy
wprowadzającej na dziedziniec. Nie miała pojęcia gdzie odesłana została Ran czy
dziewczyny poznane na Turnieju Szamanów.
- Chodź, Jun – głos jej stróża sprowadził ją na
ziemię.
Z
komnaty uciekły już osoby niezdolne do walki. Ich tropem podążały pierwsze
oddziały zombie dowodzone przez ostatnich członków rodu Tao. Mimowolnie Jun pomyślała, że jeżeli tego dnia
jej ród poniesie klęskę to Len zostanie ostatnim przedstawicielem starożytnego
rodu. Nie chciała do tego dopuścić.
Pierwsze
uderzenia w mur zwiastowały, iż piekielna armia rozpoczęła szturm. Dzięki
staraniom kolejnych pokoleń przestrzeń powietrzna nad murami została
zabezpieczona w sposób zapobiegający wtargnięciu z powietrza przez demony, duchy
i inne istoty nadprzyrodzone.
- Zająć stanowiska – zarządziła Jun kiedy
dotarła w wyznaczone miejsce.
Jej
nieumarli ustawili się w tyralierę przed – zakneblowanymi – wrotami. Kolejnych
kilku schroniło się za kamienną poręczą przy schodach prowadzących na piętro.
Ich kończyny zakończone były przez broń palną.
- Damy radę – zapewnił ją Lee.
- Oby – odparła kobieta starając się opanować
drżenie głosu.
Huki
i eksplozje dobiegające z zewnątrz stawały się coraz głośniejsze. Przez kilka
pierwszych minut nie było słychać żadnych ludzkich krzyków ani odgłosów bólu.
To była dobra wiadomość. Bez krzyku nie ma ran i śmierci. Jun odrzuciła
możliwość cichych, skrytobójczych mordów. To była bitwa, tu nie było miejsca na
takie zachowania.
- Lilly twierdzi, że to nie są zwykłe demony –
rozległ się piskliwy kobiecy głos za plecami Jun.
Doshi
rozejrzała się zaskoczona. Kilka kroków od niej stała najmłodsza dziewczyna z
ekipy Sharonej, Milly. Dziewczyna trzymała w dłoni kuszę, a obok niej fruwała
mała kulka, której formę przyjął jej stróż.
- Co masz na myśli? – spytała Jun – wiadomo, że
bestie dzielą się na demony i ich podwładnych.
- Tak słyszałam – odparła Milly – Lilly twierdzi,
jednak że wśród napastników jest sam dowódca tej hordy.
- Mówisz o…
- … tak.
Kiedy
tylko to powiedziała potężna eksplozja dała im znać, że demony utorowały sobie
drogę na wewnętrzny dziedziniec twierdzy. Krzyki walczących członków rodu Tao
potwierdziły te przypuszczenia.
Kolejne
huki wywoływane były przez promienie wystrzeliwane przez demony we właściwy
budynek mieszkalny. Szyby roztrzaskały się szybciej niż Jun śmiała sądzić, że
to zrobią.
- Zaraz tu wejdą – raportował Lee.
- Będziemy się bronić – oznajmiła Jun.
Jej
talizmany zaświeciły się od foryoku. Milly wykonała kontrolę ducha. Ustawiła
się na prawo od pierwszego okna zlokalizowanego przy drzwiach. Rozpoczęła
ostrzał demonów.
- Jak sytuacja? – dopytywała Jun.
- Twoja kuzynka została odcięta od reszty…
Panna
Tao poczuła jak oczy szklą się jej od wzbierających łez. Siłą woli powstrzymała
się przez rozpłakaniem. Musiała zachować trzeźwość umysłu. Nie było to, jednak
tak łatwe.
- Pai- Long – wezwała swojego stróża – weź
kilkoro sług i odbijcie ją.
- Jak sobie życzysz, Jun – odparł wojownik.
Po
chwili przez okno wyleciała smuga w postaci Lee i kilku ożywionych trupów. Ich
wyjście spowodowała aplauz wśród walczących członków rodu.
- Jesteś pewna, że to dobra decyzja? – pytanie Milly
wytrąciło ją równowagi.
- Jak to?
- Posłałaś w bój nasza największą broń.
- Musiałam…
Jun
postanowiła dyskretnie zbliżyć się do okna i wyjrzeć na zewnątrz. Widok był
porażający. Całe lewe skrzydło rodowych wojsk walczących na dziedzińcu było
wybite do nogi. Każdy człowiek oraz zombie. Jak było w centrum i na drugiej
stronie nie miała pojęcia, ale nie spodziewała się lepszych wieści.
- Gdzie reszta dziewczyn? – spytała koleżankę.
- Sharona pomaga na tyłach twierdzy, a Lilly
pełni rolę obserwatora.
- Jest przy wuju?
- Dokładnie.
Milly
kontynuowała swój ostrzał zza rogu okna, ale bardzo szybko została trafiona
promieniem w ramię, a zaraz potem w żebra. Opadła na posadzkę. Kolejne
promienie wpadające do budynku uniemożliwiały podejście do niej.
Jednym
z talizmanów Jun dała znać stojącym za balustradą umarłym aby rozpoczęli
ostrzał. Kątem oka dostrzegła jak jedna z istot piekielnych pada trupem po
kilkukrotnym postrzeleniu. Zdawała sobie sprawę, że na niewiele się to zda.
Wróg miał przewagę.
Wtem
z piętra oraz podziemi zaczęły wychodzić kolejne dziesiątki żołnierzy we
władaniu En Tao. On sam w swojej ogromnej, wzmocnionej foryoku, formie kroczył
wśród nich.
Dziewczyna
jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa widząc brata swojego ojca. Chciała
to nawet mu oznajmić, ale trzask rozpadających się wrót jej to uniemożliwił. Do
środka wkroczyło kilkanaście istot z piekła. Jej właśni ożywieńcy stawiali im
dzielnie czoła, ale szybko polegli.
- Uciekaj! – polecił jej wuj.
Posłuchała.
Ruszyła pędem do podziemi. Z lochów wychodziły kolejne zombie. Stało się dla
niej jasne, że jej rodzina wykorzystała wszelkie dostępne sposoby by się bronić.
Odgłosy mordowania towarzyszyły jej dopóki nie zeszła na dół.
W
jednej z komnat spotkała matkę. Ran był przerażona, ale zachowywała zewnętrzny
spokój. Wyłącznie oczy zdradzały jak bardzo przejmuje się zaistniałą sytuacją.
Pomimo tego jej matka była gotowa do walki. Obok niej spoczywała kilkumetrowa
pika, a przy pasie zamocowane miała dwa sztylety. Wtedy młoda Tao przypomniała
sobie, iż sama nie jest bezbronna.
Pamiętając
czego nauczyła się od brata, kiedy ten wrócił z dziecinnego szkolenia w Lidze
Zabójców, nauczyła się w ile miejsc pod szatą schować może noże – także te
nadające się do rzucania. Wzorem matki przy pasie miała dwa sztylety. Za jednym
z nich znajdował się rewolwer.
Kolejne
eksplozje niszczyły rodową posiadłość. Ran pół godziny Ran stwierdziła, że
muszą ją opuścić nim rozpadnie się, a gruz odetnie im drogę ucieczki.
Ostrożnie, acz szybko wróciły na parter.
Nigdzie
nie było widać wuja, Milly czy rodowych zombie. Także Pai- Long nie wrócił.
Odgłosy walki dochodziły z piętra. W Sali Pioruna w zaistniałej sytuacji
znaleźć się mieli dziadek, Pilika i inni nie zdolni do walki. To nie wróżyło
zbyt dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz