Rozdział 49
Szantaż
- Odejdź stąd! – pisnął Trey roztrzęsionym
głosem.
- Wiem co przeżywasz…
- gówno wiesz! – teraz już krzyczał.
Len
spojrzał na niego z nutką agresji, ale i lęku. Pomimo swojego charakterku był
człowiekiem, który bardzo cenił sobie swoją rodzinę, a zwłaszcza siostrę.
Wiedział, że gdyby ktoś ją uprowadził i wymordował resztę rodu w Chinach to prawdopodobnie
sam by się załamał, a co gorsza wrócił na drogę nienawiści do całego świat i
wszystkich ludzi oraz szamanów. Nie żeby teraz nie odchodził od zmysłów z
powodu porwania ukochanej.
Trey
był w sytuacji, gdzie został zupełnie sam. Z dnia na dzień utracił całą rodzinę
oraz odtrącił kolegów i koleżanki. Szukał dla siebie ukojenia w samotnej
rozpaczy i płakaniu po kątach, lecz to nic nie dało. Jego depresja tylko się
pogłębiła.
- Nie chcę już żyć – zapewnił ostrym tonem.
Len
podszedł do niego i spoliczkował.
- Cooo… - zaczął nędznym głosem pytanie Usui.
- … możesz ze sobą skończyć jak pomożesz mi
odnaleźć swoją siostrę! – przerwał mu Len.
Horo
spojrzał na niego badawczo.
- To twoja wina, że ją porwali! – wypalił nagle
po chwili milczenia.
Len
uderzył go po damsku po raz drugi.
- Słuchaj, tępy sopelku – warknął na
przyjaciela – ja… ją… kocham – powiedział kładąc akcent na każde ze słów.
- Serio? – jęknął w odpowiedzi Usui
rozmasowując przy tym policzek.
- Serio. – uciął Tao.
Spojrzenie
Horo stało się nagle mniej przestraszone. Nie wyrażało też wrogości co było
kompletną odmianą od tego co działo się w ciągu ostatnich kilku dni.
- Len… - zaczął mówić niepewnie – ja naprawdę nie
chciałem żeby to się tak potoczyło. – dodał szybko – Chcę żebyś wiedział, że
żałuję swojego zachowania po twojej ostatniej walce. Wiem, że przepraszam tu
nie wystarczy, ale… ja… - zawahał się – na serio żałuję, że tak cię
potraktowałem i odtrąciłem najlepszego kumpla – zakończył z uśmiechem.
Wyciągnął
dłoń w stronę lidera swojego dawnego zespołu. Tao uścisnął mu rękę, a przez
ułamek sekundy dało się zauważyć drżenie kącików jego ust – zupełnie jakby
chciał tam wpełznąć uśmiech.
- Wracajmy! – stwierdził krótko Len.
Wrócili
do wioski na godzinę przed terminem walki Len z Marco. Chińczyk wziął z kwatery
swój oręż, spakował strój walki i udał się na arenę. Trey towarzyszył mu w tym
czasie. Przed szatnią czekała na nich Jun, Choco i Lee Pai- Long.
- Horo jeszcze nie wrócił… - zaczęła panna Tao.
- … wrócił – przerwał jej Len.
Usui
wysunął się zza jego pleców i zaprezentował zebranym.
- Nie macie już… - zaczął Choclave.
- … nie, nie mamy – tym razem to Horo przerwał
wypowiedź kolegi – ten bufon pomógł mi zrozumieć kilka ważnych faktów. Pewne
rzeczy jeszcze sobie będziemy wyjaśniać, ale to już po walce.
- Właśnie co do walki – wtrąciła Jun – Layserg
przyszedł do naszego domku godzinę temu i zaproponował spotkanie tobie –
spojrzała na brata – w cztery oczy. Podobno to cos ważnego.
- Nie mamy czasu – odparł Len.
- Och, tak – westchnęła Jun.
- Wchodzimy? – rozległ się głos jej stróża.
- Jasne – oznajmił Len i wszedł do szatni, a
jego przyjaciele poszli na trybuny.
Kiedy
wszedł na arenę, Marco już na niego czekał. Ubrany był w tradycyjny uniform
formacji, której był członkiem od kilku lat. W dłoni trzymał pistolet, a
kilkanaście metrów za jego plecami na trybunach siedziała Żelazna Dziewica i
kilku jej nowych przydupasów. Nie było pośród nich Layserga. Pewnie dalej czeka
aż przyjdę na spotkanie z nim – pomyślał Len.
- Popełniłeś błąd przychodząc tu dzisiaj! –
krzyknął oskarżycielskim, pełnym agresji tonem Marco.
- Morda! – uciszył go Len.
- Trzeba było udać się na spotkanie, które
proponował wam młody – kontynuował swoją tyradę Włoch – miałeś szansę ocalić
czyjś los, ale pewnie jest ci on obojętny.
Leny
nie miał pojęcia o kim on mówi, ale z każdą sekundą zaczął odczuwać coraz większy
niepokój, aż wreszcie uznał, że wie o kim mówi jego przeciwnik.
- Jeśli włos spadnie z głowy… - dalszy ciąg
jego wypowiedzi przerwało pojawienie się Silvy.
Indianin
ubrany był w tradycyjny strój członka rady szamanów. Oznaczało to, że
najwyraźniej będzie sędziował pojedynek.
- Jeżeli jesteście gotowi to możemy rozpoczynać.
- powiedział
Marco
pokiwał głową. Len zagryzł mocniej zęby. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy.
Pobladł zdecydowanie. Jego przeciwnik uznał to za dobry omen, gdyż oczy mu
zabłyszczały.
- Zabiję – szepnął Len.
- Mistrzu, Len – rozległ się głos Basona
wewnątrz jego głowy – jeśli to zrobisz, to ona prawdopodobnie…
- … nie musisz kończyć.
- Walczcie! – krzyknął Silva.
Nim
zdołał zareagować miecz Michaela, ducha stróża Marco, drasnął go w lewe udo.
Len musiał sam sobie przyznać, że dał
się wyprowadzić z równowagi, a co więcej po każdej kolejnej, upływającej
sekundzie pogrążał się w coraz większej furii.
- Atak szybkiego tempa! – ryknął.
Jego
popisowy numer okazał się nie celny. Wściekłość ograniczała jego zdolności
racjonalnego myślenia, a także celowania.
- Co się stało z Lenym? – spytała przyjaciół na
trybunach Jun.
- Marco musiał mu coś powiedzieć – przyznał Horo.
- Coś co go wyprowadziło z równowagi – dodał Yoh.
- Łagodnie to nazywając – wtrącił Morty.
- Len wygląda jakby miał wyjść z siebie i
stanąć obok – zauważył Choco.
- Myślisz, że to ma związek z propozycją X-
Laws? – dopytała Jun.
- Tak – odpowiedział komik ze śmiertelną
powagą.
- Będą kłopoty – oznajmiła Anna, która do tej
pory pozostawała cicha i niewzruszona.
Na
arenie tymczasem Len po raz kolejny zdecydowanie chybił.
- Co jest Tao? Nie potrafisz zadać jednego
celnego ciosu? – kpił Marco.
Odpowiedzią
był wściekły atak Lena, który ponownie nie zmusił przeciwnika nawet do
wykonania uniku. Michael ripostował celnym pchnięciem, które zatrzymała dopiero
tarcza utworzona z foryoku przez Tao. Skutkiem tego chłopak utracił część
foryoku w momencie, gdy tarcza prysła jak mydlana bańka.
- Paniczu, musisz się uspokoić – polecił mu
Bason – bez chłodnego umysłu nie zdołamy go nawet trafić
- Masz rację, ale to z lekka trudne!
- Musisz odciąć umysł od świata zewnętrznego –
kontynuował duch – myśl tylko o walce i tym, że musimy wygrać!
- Masz rację, Bason! – krzyknął Len.
Szaman
zastosował się do wskazówek ducha. Poczuł już po kilku sekundach jak jego umysł
opróżnia się ze zbędnych myśli .Jego gniew zdawał się zamarznąć. Wracała mu
zdolność do myślenia nad tym co robi.
Na jego nieszczęście Marco postanowił
wykorzystać ten moment. Potężne pchnięcie wykonane przez Michaela leciało
wprost w klatkę piersiową chłopaka. Jakież było jego zdziwienie kiedy broń
przeniknęła przez jego ciała jak duch przez ścianę. Nie poczuł żadnego bólu.
Nic.
- Neutralizacja foryoku – zauważył ze
zdziwieniem na trybunach Yoh.
- Myślałem, że tylko ty potrafisz to z
walczących wciąż w turnieju – rzekł Morty.
- Też tak myślałem – przyznał Asakura.
Len
otrząsnął się szybciej od przeciwnika z szoku w jaki wprawiło wszystkich jego
zachowanie oraz nowa technika jaką opanował.
- Błyskawica!
Potężny
piorun wystrzelił z jego medium i trafił Michaela między oczy. Duch stróż Marco
rozpadł się jak domek z kart. Sam Włoch upadł na kolana.
- To nie możliwe – wydukał – to nie powinno się
zdarzyć!
- Zaraz z tobą skończę – oznajmił Leny z mściwą
satysfakcją.
- Nie tak szybko.
Nie
ktokolwiek zdołał zadać sobie pytanie o powody w jakich Marco upatrywał dla
siebie nadziei na arenę wpadł promień jasnego światła. Zaraz za nim wleciała Chloe,
na jej ramieniu siedział Layserg. Za nimi wleciał drugi z jego stróży, Zeruel.
W dłoni trzymał klatkę, w której ktoś siedział.
- To połamanie zasad! – ryknął Silva.
- Nie ingerujemy w walkę – usprawiedliwił się
Brytyjczyk.
- Poddaj się – powiedział Marco do Lena.
Ten
ostatni wpatrywał się jak osłupiały w dziewczynę znajdującą się w klatce
trzymanej przez jednego ze stróży dawnego kompana. Był tam Pilika we własnej,
przestraszonej osobie.
- Jeśli się poddasz odzyskasz ją – oznajmił Marco
– w przeciwnym razie ona zginie!
Tao
odwrócił głowę w stronę trybuny, gdzie znajdowali się jego przyjaciele. Jun
trzymała dłoń na ramieniu Horokeu i coś szeptała mu do ucha. Obok nie Tamara
była blada jak kreda, a Choco, Faust i Ryu wyglądali jakby mieli ochotę rzucić
się na sługusów Jeanne.
- Mój protegowany, nie tego cię uczyłem! –
rozległ się gniewny głos Ryu.
Layserg
kompletnie go zignorował. Wpatrywał się w dwójkę do niedawna walczących
szamanów. Marco zdołał przywrócić kontrolę ducha, a Len wciąż ją utrzymywał w jej
najpotężniejszej formie. Żaden z nich nie atakował.
- Jaką mam gwarancję, że ją wypuścicie? –
spytał Len.
- Nasze słowo jest święte! – oburzył się
Layserg.
- Wasze słowo jest gówno warte! – ryknął z
trybun Trey.
- Nie prawda – zaprzeczyła mu spokojnie, lecz
donośnie Jeanne.
Marco
wycelował rewolwer w klatkę trzymaną przez Zeruela.
- Mam strzelić? – spytał.
Len
kalkulował gorączkowo czy jest w stanie dotrzeć do dziewczyny przed kulą. Nie
potrafił tego rozstrzygnąć. Nawet gdyby dotarł szybciej na przeszkodzie stały
jeszcze dwa duchy należące do Anglika.
- Bason… - syknął cicho.
- … mistrzu…
- … uwolnienie! – zakończył głośno kończąc tym
swoją kontrolę ducha.
Pomimo
tego nie odłożył Miecza Błyskawicy czy guan- dao na ziemię. W dalszym ciągu był
gotów znowu walczyć. Czekał na ruch X- Laws.
- Len walcz dalej, nie przejmuj się mną! –
krzyczała Pilika.
Tymczasem
Zeruel opuszczał stopniowo jej klatkę. Wreszcie postawił ją na ziemi. Marco
wycelował wtedy broń w jej ukochanego.
- Wycofaj się z turnieju! Oficjalnie! –
wrzeszczał.
- Otwórzcie klatkę! – odpowiedział.
Layserg
zrobił to po skinięciu głową przez liderkę swojej formacji. Noga Zeruela
zablokowała jednak wyjście. W związku z tym panienka Usui musiała pozostać w
środku.
Len
wiedział już coś musi zrobić. Rzucił miecz i halabardę. Na trybunach panowało
pełne osłupienie. Wszyscy milczeli i czekali na dalszy rozwój wydarzeń.
- Zawiodłem – bąknął sam do siebie Len,
wyciągając rękę z Dzwonkiem Wyroczni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz