sobota, 9 czerwca 2018

49. Szantaż

Rozdział 49
Szantaż

- Odejdź stąd! – pisnął Trey roztrzęsionym głosem.
- Wiem co przeżywasz…
- gówno wiesz! – teraz już krzyczał.

          Len spojrzał na niego z nutką agresji, ale i lęku. Pomimo swojego charakterku był człowiekiem, który bardzo cenił sobie swoją rodzinę, a zwłaszcza siostrę. Wiedział, że gdyby ktoś ją uprowadził i wymordował resztę rodu w Chinach to prawdopodobnie sam by się załamał, a co gorsza wrócił na drogę nienawiści do całego świat i wszystkich ludzi oraz szamanów. Nie żeby teraz nie odchodził od zmysłów z powodu porwania ukochanej.

          Trey był w sytuacji, gdzie został zupełnie sam. Z dnia na dzień utracił całą rodzinę oraz odtrącił kolegów i koleżanki. Szukał dla siebie ukojenia w samotnej rozpaczy i płakaniu po kątach, lecz to nic nie dało. Jego depresja tylko się pogłębiła.

- Nie chcę już żyć – zapewnił ostrym tonem.

          Len podszedł do niego i spoliczkował.

- Cooo… - zaczął nędznym głosem pytanie Usui.
- … możesz ze sobą skończyć jak pomożesz mi odnaleźć swoją siostrę! – przerwał mu Len.

          Horo spojrzał na niego badawczo. 

- To twoja wina, że ją porwali! – wypalił nagle po chwili milczenia.

          Len uderzył go po damsku po raz drugi.

- Słuchaj, tępy sopelku – warknął na przyjaciela – ja… ją… kocham – powiedział kładąc akcent na każde ze słów.
- Serio? – jęknął w odpowiedzi Usui rozmasowując przy tym policzek.
- Serio. – uciął Tao.

          Spojrzenie Horo stało się nagle mniej przestraszone. Nie wyrażało też wrogości co było kompletną odmianą od tego co działo się w ciągu ostatnich kilku dni.

- Len… - zaczął mówić niepewnie – ja naprawdę nie chciałem żeby to się tak potoczyło. – dodał szybko – Chcę żebyś wiedział, że żałuję swojego zachowania po twojej ostatniej walce. Wiem, że przepraszam tu nie wystarczy, ale… ja… - zawahał się – na serio żałuję, że tak cię potraktowałem i odtrąciłem najlepszego kumpla – zakończył z uśmiechem.

          Wyciągnął dłoń w stronę lidera swojego dawnego zespołu. Tao uścisnął mu rękę, a przez ułamek sekundy dało się zauważyć drżenie kącików jego ust – zupełnie jakby chciał tam wpełznąć uśmiech.

- Wracajmy! – stwierdził krótko Len.

          Wrócili do wioski na godzinę przed terminem walki Len z Marco. Chińczyk wziął z kwatery swój oręż, spakował strój walki i udał się na arenę. Trey towarzyszył mu w tym czasie. Przed szatnią czekała na nich Jun, Choco i Lee Pai- Long.

- Horo jeszcze nie wrócił… - zaczęła panna Tao.
- … wrócił – przerwał jej Len.

          Usui wysunął się zza jego pleców i zaprezentował zebranym.

- Nie macie już… - zaczął Choclave.
- … nie, nie mamy – tym razem to Horo przerwał wypowiedź kolegi – ten bufon pomógł mi zrozumieć kilka ważnych faktów. Pewne rzeczy jeszcze sobie będziemy wyjaśniać, ale to już po walce.
- Właśnie co do walki – wtrąciła Jun – Layserg przyszedł do naszego domku godzinę temu i zaproponował spotkanie tobie – spojrzała na brata – w cztery oczy. Podobno to cos ważnego.
- Nie mamy czasu – odparł Len.
- Och, tak – westchnęła Jun.
- Wchodzimy? – rozległ się głos jej stróża.
- Jasne – oznajmił Len i wszedł do szatni, a jego przyjaciele poszli na trybuny.

          Kiedy wszedł na arenę, Marco już na niego czekał. Ubrany był w tradycyjny uniform formacji, której był członkiem od kilku lat. W dłoni trzymał pistolet, a kilkanaście metrów za jego plecami na trybunach siedziała Żelazna Dziewica i kilku jej nowych przydupasów. Nie było pośród nich Layserga. Pewnie dalej czeka aż przyjdę na spotkanie z nim – pomyślał Len.

- Popełniłeś błąd przychodząc tu dzisiaj! – krzyknął oskarżycielskim, pełnym agresji tonem Marco.
- Morda! – uciszył go Len.
- Trzeba było udać się na spotkanie, które proponował wam młody – kontynuował swoją tyradę Włoch – miałeś szansę ocalić czyjś los, ale pewnie jest ci on obojętny.

          Leny nie miał pojęcia o kim on mówi, ale z każdą sekundą zaczął odczuwać coraz większy niepokój, aż wreszcie uznał, że wie o kim mówi jego przeciwnik.

- Jeśli włos spadnie z głowy… - dalszy ciąg jego wypowiedzi przerwało pojawienie się Silvy.
          Indianin ubrany był w tradycyjny strój członka rady szamanów. Oznaczało to, że najwyraźniej będzie sędziował pojedynek.

- Jeżeli jesteście gotowi to możemy rozpoczynać. - powiedział   
   
          Marco pokiwał głową. Len zagryzł mocniej zęby. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Pobladł zdecydowanie. Jego przeciwnik uznał to za dobry omen, gdyż oczy mu zabłyszczały.

- Zabiję – szepnął Len.
- Mistrzu, Len – rozległ się głos Basona wewnątrz jego głowy – jeśli to zrobisz, to ona prawdopodobnie…
- … nie musisz kończyć.
- Walczcie! – krzyknął Silva.

          Nim zdołał zareagować miecz Michaela, ducha stróża Marco, drasnął go w lewe udo. Len musiał  sam sobie przyznać, że dał się wyprowadzić z równowagi, a co więcej po każdej kolejnej, upływającej sekundzie pogrążał się w coraz większej furii.

- Atak szybkiego tempa! – ryknął.

          Jego popisowy numer okazał się nie celny. Wściekłość ograniczała jego zdolności racjonalnego myślenia, a także celowania.

- Co się stało z Lenym? – spytała przyjaciół na trybunach Jun.
- Marco musiał mu coś powiedzieć – przyznał Horo.
- Coś co go wyprowadziło z równowagi – dodał Yoh.
- Łagodnie to nazywając – wtrącił Morty.
- Len wygląda jakby miał wyjść z siebie i stanąć obok – zauważył Choco.
- Myślisz, że to ma związek z propozycją X- Laws? – dopytała Jun.
- Tak – odpowiedział komik ze śmiertelną powagą.
- Będą kłopoty – oznajmiła Anna, która do tej pory pozostawała cicha i niewzruszona.

          Na arenie tymczasem Len po raz kolejny zdecydowanie chybił.

- Co jest Tao? Nie potrafisz zadać jednego celnego ciosu? – kpił Marco.

          Odpowiedzią był wściekły atak Lena, który ponownie nie zmusił przeciwnika nawet do wykonania uniku. Michael ripostował celnym pchnięciem, które zatrzymała dopiero tarcza utworzona z foryoku przez Tao. Skutkiem tego chłopak utracił część foryoku w momencie, gdy tarcza prysła jak mydlana bańka.

- Paniczu, musisz się uspokoić – polecił mu Bason – bez chłodnego umysłu nie zdołamy go nawet trafić
- Masz rację, ale to z lekka trudne!
- Musisz odciąć umysł od świata zewnętrznego – kontynuował duch – myśl tylko o walce i tym, że musimy wygrać!
- Masz rację, Bason! – krzyknął Len.

          Szaman zastosował się do wskazówek ducha. Poczuł już po kilku sekundach jak jego umysł opróżnia się ze zbędnych myśli .Jego gniew zdawał się zamarznąć. Wracała mu zdolność do myślenia nad tym co robi.

Na jego nieszczęście Marco postanowił wykorzystać ten moment. Potężne pchnięcie wykonane przez Michaela leciało wprost w klatkę piersiową chłopaka. Jakież było jego zdziwienie kiedy broń przeniknęła przez jego ciała jak duch przez ścianę. Nie poczuł żadnego bólu. Nic.

- Neutralizacja foryoku – zauważył ze zdziwieniem na trybunach Yoh.
- Myślałem, że tylko ty potrafisz to z walczących wciąż w turnieju – rzekł Morty.
- Też tak myślałem – przyznał Asakura.

          Len otrząsnął się szybciej od przeciwnika z szoku w jaki wprawiło wszystkich jego zachowanie oraz nowa technika jaką opanował.

- Błyskawica!

          Potężny piorun wystrzelił z jego medium i trafił Michaela między oczy. Duch stróż Marco rozpadł się jak domek z kart. Sam Włoch upadł na kolana.

- To nie możliwe – wydukał – to nie powinno się zdarzyć!
- Zaraz z tobą skończę – oznajmił Leny z mściwą satysfakcją.
- Nie tak szybko.

          Nie ktokolwiek zdołał zadać sobie pytanie o powody w jakich Marco upatrywał dla siebie nadziei na arenę wpadł promień jasnego światła. Zaraz za nim wleciała Chloe, na jej ramieniu siedział Layserg. Za nimi wleciał drugi z jego stróży, Zeruel. W dłoni trzymał klatkę, w której ktoś siedział.

- To połamanie zasad! – ryknął Silva.
- Nie ingerujemy w walkę – usprawiedliwił się Brytyjczyk.
- Poddaj się – powiedział Marco do Lena.

          Ten ostatni wpatrywał się jak osłupiały w dziewczynę znajdującą się w klatce trzymanej przez jednego ze stróży dawnego kompana. Był tam Pilika we własnej, przestraszonej osobie.

- Jeśli się poddasz odzyskasz ją – oznajmił Marco – w przeciwnym razie ona zginie!

          Tao odwrócił głowę w stronę trybuny, gdzie znajdowali się jego przyjaciele. Jun trzymała dłoń na ramieniu Horokeu i coś szeptała mu do ucha. Obok nie Tamara była blada jak kreda, a Choco, Faust i Ryu wyglądali jakby mieli ochotę rzucić się na sługusów Jeanne.

- Mój protegowany, nie tego cię uczyłem! – rozległ się gniewny głos Ryu.

          Layserg kompletnie go zignorował. Wpatrywał się w dwójkę do niedawna walczących szamanów. Marco zdołał przywrócić kontrolę ducha, a Len wciąż ją utrzymywał w jej najpotężniejszej formie. Żaden z nich nie atakował.

- Jaką mam gwarancję, że ją wypuścicie? – spytał Len.
- Nasze słowo jest święte! – oburzył się Layserg.
- Wasze słowo jest gówno warte! – ryknął z trybun Trey.
- Nie prawda – zaprzeczyła mu spokojnie, lecz donośnie Jeanne.

          Marco wycelował rewolwer w klatkę trzymaną przez Zeruela.

- Mam strzelić? – spytał.

          Len kalkulował gorączkowo czy jest w stanie dotrzeć do dziewczyny przed kulą. Nie potrafił tego rozstrzygnąć. Nawet gdyby dotarł szybciej na przeszkodzie stały jeszcze dwa duchy należące do Anglika.

- Bason… - syknął cicho.
- … mistrzu…
- … uwolnienie! – zakończył głośno kończąc tym swoją kontrolę ducha.

          Pomimo tego nie odłożył Miecza Błyskawicy czy guan- dao na ziemię. W dalszym ciągu był gotów znowu walczyć. Czekał na ruch X- Laws.

- Len walcz dalej, nie przejmuj się mną! – krzyczała Pilika.

          Tymczasem Zeruel opuszczał stopniowo jej klatkę. Wreszcie postawił ją na ziemi. Marco wycelował wtedy broń w jej ukochanego.

- Wycofaj się z turnieju! Oficjalnie! – wrzeszczał.
- Otwórzcie klatkę! – odpowiedział.

          Layserg zrobił to po skinięciu głową przez liderkę swojej formacji. Noga Zeruela zablokowała jednak wyjście. W związku z tym panienka Usui musiała pozostać w środku.

          Len wiedział już coś musi zrobić. Rzucił miecz i halabardę. Na trybunach panowało pełne osłupienie. Wszyscy milczeli i czekali na dalszy rozwój wydarzeń. 

- Zawiodłem – bąknął sam do siebie Len, wyciągając rękę z Dzwonkiem Wyroczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz