wtorek, 26 czerwca 2018

54. Duch Ognia i Duch Pioruna


Rozdział 54
Duch Wody i Duch Pioruna

          Len błyskawicznie dokończył ubieranie się. Pocałował Pilikę w policzek, otwierając przy tym okno. Wyskoczył przez nie przy użyciu kontroli ducha, pozostawiając w nim zaskoczoną piętnastolatkę.

          Wylądował miękko przed młodą, nastoletnią kobietą. Miała długie, brązowe i proste włosy. Na czubku głowy nosiła ozdobną, złotą koronę. Ubrana była w sposób typowy dla swojej grupy, nosiła pomarańczową sukienkę podobną do szaty jaką w telewizji nosił Dalajlama.

- Lady Sati Saigan – przedstawił ją słaby męski głos.

          Teraz Tao przyjrzał się jemu. Był to niski mężczyzna, a liczba zmarszczek i blada cera pozwalała się zastanawiać czy ludzie żyją tak długo. Był kompletnie łysy i ubrany w podobną do Sati pomarańczową szatę. Za nim stała niska, młoda dziewczyna o praktycznie białych włosach. Jej rysy twarzy i kolor skóry przypominały indiańskie. Także i ona ubrana była jak liderka.

- Ja jestem Daiei – przedstawił się starzec – a to Komeri – wskazał na dziewczynę.
- Jestem Len Tao – odpowiedział złotooki.

          Uścisnął dłonie ze starcem. Ucałował wierzch dłoni Komeri i Saigan. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nic konstruktywnego nie przychodziło mu na myśl. Z kłopotu wybawiło go pojawienie się Horo i głos Mikihisy.

- Może wejdziemy do środka?
- Jasne, zapraszam – odpowiedział Horo, który szybciej się otrząsnął.

          Len skinął głową i wszedł do budynku jako ostatni. Udali się prosto do kuchni, gdzie nie było aktualnie nikogo. Len odsunął krzesło przed Lady Sati oraz młodą Komeri. Starzec poradził sobie sam.

- Jesteście bardzo mili – rzekła liderka Gandhary.
- E… dzięki – bąknął zawstydzony Trey, a Len skinął głową.
- Darujmy sobie kurtuazję i formalności – przerwał im ojciec Yoh – mamy kilka rzeczy do dogadania!
- Spokojnie, Mikihisa – zwróciła się do niego Saigan.
- Właśnie – poparł ją Len – a czy ty nie miałeś być właśnie z Tamarą w Japonii?
- Odstawiłem ją na miejsce – odburknął Asakura – reszta nie jest twoim problemem, to wewnętrzna sprawa rodu Asakura! – wypalił nieco poddenerwowanym głosem.

          Sati przerwała dalszą wymianę zdań ruchem ręką.

- Wyczuwam w was wiele emocji – oznajmiła – Jackson i Yainage dostarczyli mi Duchy Wody i Pioruna. Przyszła kolej aby przekazać je wam, o ile okażecie się rzeczywiście godni tego – powiedziała spokojnym, zmysłowym głosem.
- Godni? – dopytał Len.
- Tak – potwierdziła – będziecie musieli stoczyć walkę.
- Z tobą? – kolejne pytanie zadał Horo.

          Sati pokręciła przecząco głową.

- Z samymi duchami – wyjaśniła.

          Kiedy tylko to powiedziała za jej plecami zmaterializowały się dwa duchy wielkości identycznej lub chociaż mocno zbliżonej do Ducha Ognia. Jeden z nich był niebieski, na których znajdowało się kilka białych linii. Jego głowa była znacznie masywniejsza i potężniej zbudowana niż u jego ognistego krewniaka.

Po jego lewej stronie znajdował się fioletowy duch. Linie na nim były barwy żółtawej, a na jego głowie znajdował się skierowany w górę róg. Mimowolnie przypominał czub na głowie Lena. Miał pięć bardzo długich palców przypominających szpony.

- Bason! – Len wezwał swojego szaman i wykonał podwójną kontrolę ducha.
- Kororo! – Horo także wykonał swoją najmocniejszą formę kontroli ducha.
- Pamiętajcie żeby używać przeciwko tym duchom wyłącznie ataków typowych dla ich żywiołów! – poinstruowała ich jeszcze Sati Saigan.

          Len zaatakował swoim sztandarowym atakiem w zakresie energii burzowej i elektryczności, „Błyskawicą”. Duch wchłonął energię i zaryczał przeciągle co wydało się przerażające większości obecnych, ale nie paniczowi Tao.

- Mistrzu, Len… - zaczął Bason, ale szaman zbył go ruchem ręki.

          Podszedł powoli do Ducha Pioruna, a ten mierzył go spojrzeniem. Anulował podwójne medium i co więcej kompletnie wycofał Basona z jakiegokolwiek medium.  Pomimo tego w dłoni wciąż trzymał rozłożony Miecz Błyskawicy. Dostrzegał teraz pewien związek między swoim rodowym orężem, a potencjalnym nowym duchem stróżem. Wydawało mu się, że miecz jest naelektryzowany, chociaż po niedawnym ataku nie powinno być już żadnego śladu. Było to jednak przyjemne.

- Chcesz się do mnie przyłączyć? – spytał ducha.

          Ten nie odpowiedział. Wtedy wbił pionowo miecz przed siebie. Wykonał nad nim kilka ruchów dłońmi typowych dla taoismu. Chwycił ponownie miecz w dłoń.

- Duch Pioruna forma ducha! – krzyknął tworząc charakterystyczną fioletową kulkę z ogromnego ducha – do Mieczy Błyskawicy!

          Poczuł przypływ gwałtownej mocy, która nie mieściła się w medium. Wykonał taką samą kombinacje ruchów jak przy wielkiej kontroli ducha ze starym stróżem i już po chwili stał na ramieniu wielkiej formy Ducha Pioruna.

- Wow!- rozległ się z okna głos Piliki.
- Gratulacje mistrzu, Len! – zawtórował jej Bason.
- Hm… - sam szaman z dumą popatrzył na swoje dzieło.

          W tym samym czasie Horo zmagał się ze swoim nowym duchem. Zaczął od „Ataku sopla” to jednak było zbyt mało. Potem nadeszła pora na małą próbkę zamieci, aż wreszcie wykorzystał po raz drugi w życiu technikę zera absolutnego. To właśnie wtedy duch pozwolił mu spróbować utworzyć kontrolę ducha. Udało mu się to tak samo imponująco jak koledze.

- Gratuluję wam obu – powiedziała Sati.
- Teraz możecie ruszać – dodał Mikihisa – a ja wracam do Osorezan.

          Chwilę przed południem skończyli jeść obiad uszykowany przez Jun. Wyszli przed budynek gdzie czekała na nich reszta ich nowej ekipy. Sally i Elly stały nieco z boku. Tuż obok nich Marie. Dalej Zang- Ching i Bill.

- Gotowi? – spytał Len.

          Pokiwali głową w odpowiedzi. Pocałował ostatni raz Pilikę – Jun profilaktycznie pożegnał już wcześniej. Pomachał całej reszcie i stanął przed drużyną. Wykonał wielką kontrolę ducha Basona i znalazł się na jego ramieniu. Tuż obok niego stała Marie, a na drugim Bill i Zang- Ching. Zaraz obok niego na wielkiej formie Kororo znajdowali się Horokeu, Sally i Elly. Pomachali ostatni raz Jun, Pilice, Choco, Annie, Yoh i odlecieli.

- Kiedy odlatuje druga ekipa? – spytał Zang.
- Zrobiła to godzinę temu – odpowiedział Len.

          Lecieli dobrą godzinę zanim dotarli do wybrzeża. Następnie przez niecałą kolejna godzinę podziwiali łagodne fale, morskie i ponownie piasek wybrzeża. Wreszcie dolatywali do lotniska.

- Trey daj trochę deszczu! – krzyknął Len.

          Usui pokiwał głową i wykonał kontrolę ducha, starając się przy tym nie ujawniać ducha, którego do tego użył. Pół minuty później z nieba zaczął padać obfity deszcz. Len dodał do niego kilka błyskawic. W takim kamuflażu bez przeszkód, nie zauważeni przez nikogo wylądowali już na terenie lotniska.

- Idziemy na śmigłowiec – polecił Len.
- Kryzys finansowy? – spytał przekornie Usui.
- Nie, z niego będzie nam łatwiej wyskoczyć.

          Zatrzymali się przed jednym z niewzbudzających podejrzeń białych śmigłowców. Był białej barwy, a napis na jego przedzie głosił, że jest to model Mi 6.

- Solidna, radziecka produkcja – stwierdził Tao – nieco przestarzały, ale niezawodny.

          Weszli na pokład. Len usiadł na fotelu przeznaczonym dla dowódcy. Obok niego usiadł Horo, dalej Elly i Sally. Naprzeciwko nich zasiadła trójka dawnych zwolenników Hao Asakury. Odlecieli z lotnika pół godziny po wylądowaniu na nim.

- Co chcecie robić po wojnie? – spytała Elly po starcie helikoptera.
- Jeszcze nad tym nie myślałem – odpowiedział natychmiastowo Trey.

          Sally nie odpowiedziała. Tak samo Marie. Ta druga milczała i medytowała odkąd weszła na pokład.

- Wrócę do sportu – powiedział po chwili namysłu Burton.
- Zarobię kupę forsy! – oznajmił Zang- Ching.
- Skończę szkołę i zrobię to samo co on – odparł lekko Len wskazując na Zanga.
- Też bym tak chciała – westchnęła Elly.

          Len spojrzał na nią badawczo. Wydawała się smutna. Oczy się jej szkliły, a ręce lekko zatrząsnęły. Głowa ponownie opadła lekko w dół. Chłopak zastanowił się ile lat może mieć dziewczyna.

- Ty skończyłaś już szkołę? – zapytał wreszcie.
- Z bólem – przyznała niechętnie – na studia mnie nie ciągnęło, a nie miałam szans na dobrą pracę. Wszystko przez mój kontakt z duchami. W moim miasteczku byłam spalona – wyjaśniała Amerykanka.
- To przykre – wtrącił Bill – nikt nie powinien cierpieć przez swoje zdolności do komunikowania się z duchami.
- Dzięki – bąknęła blondynka.
- Szefie ile będziemy lecieć? – spytał Horo zmieniając temat.

          Tao spojrzał na niego badawczo.

- Kilka godzin. Nie będziemy też lądować na lotnisku.

          Lecieli przez jakiś czas dyskutując na neutralne tematy, dotyczące przyszłości. W między czasie Len zasnął jako pierwszy. Obudził go Horo dopiero podczas lądowania.

- Nie mogłeś tego zrobić wcześniej pajacu? – spytał Tao w ramach podziękowania.
- Mogłem, bufonie – odparł Trey – ale chcieliśmy spokoju od twojego marudzenia.

          Wylądowali w połowie drogi na jeden ze średnich szczytów o zmierzchu. Przed nimi była długa droga spacerem do celu. Ciężko było oszacować jak długo będą musieli iść we właściwą stronę.

- Marie, Elly wy przodem – polecił Len – udawajcie turystki. Zang i Trey idziecie ze mną. Sally i Bill zamykacie – wydał rozkazy.

          Pół godziny później zarządził postój na nocleg.

- Nie rozstawiać namiotów – polecił – nie chcemy by ktoś zauważył tak duże obozowisko. Horo zrób mi tu przy zboczu dwa duże igloo. Tylko żeby wyglądały na zaspy śniegowe po ostatniej lawinie.

          Szaman władający wodą, śniegiem i lodem spełnił prośbę lidera grupy. Ten z uznaniem skinął głową. Dopiero wtedy dał znak Billowi by wewnątrz igloo rozstawił namioty. Len zarządził też ubranie grubszych ciuchów jako, że nie chcieli przyciągnąć niczyich spojrzeń ogniem i wywołanym przez niego dymem. Oczywiście maluteńkie ognisko musieli rozpalić, ale starali się je dobrze zamaskować.

- Jak mamy się podobierać? – spytał Horo patrząc na dziewczyny cielęcym wzrokiem.

          Len nie odpowiedział tylko wepchnął go do większego schronienia nic mówiąc. Zaraz  za nim wpełzli Bill i Zang- Ching. Do drugiego skinieniem zaprosił Elly, Sally i Marie. Sam wstawił głowę do chłopaków i powiedział im, że  za chwilę do nich przyjdzie.

- Elly, pozwól na chwilę – rzekł z kolei do byłej chearlederki.

          Blondynka zrobiła nieco zaskoczoną minę, ale skinęła głową w geście potwierdzenia. Nie była pewna czego może chcieć od niej Len, ale w gruncie rzeczy nie miała zbyt wielu wariantów do rozważenia.

- Dlaczego się zgłosiłaś? – spytał ją bez ogródek.

          Zawahała się na moment. Spojrzała jednak – nieświadomie - głęboko w oczy Lena myśląc o tym co powiedzieć. Jej reakcja wystarczyła mu by powiedzieć:

- To nie było przesadnie mądre.
- Wiem, ale ja… to mogła być moja jedyna szansa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz