Rozdział 46
Zadra
- W kolejnej rundzie walczyć będą Marco, Kana,
Delan Vazquez i ty, braciszku– powiedziała Jun – Yoh wygrał z łatwością swoją
walkę z Reinaldą. Czas przekonać się czy Jeanne pogoni Peyota czy wprost
przeciwnie.
- Jakie to ma znaczenie? – spytał Len bez
wyrazu.
- Nie możesz cały dzień zadręczać się sprawą P…
- Mogę – przerwał jej brat.
- Co ci to da?
- Muszę ją uratować!
Doshi
spojrzała z troską na brata. Bardzo pragnęła by Pilica wróciła do nich cała i
zdrowa. Od czasu jej zniknięcia nie mieli jednak żadnych wiadomości ani od niej
ani od porywaczy. W pewnym momencie zaczęła podejrzewać, że ktoś pragnie
wykorzystać uprowadzenie panny Usui do swoich własnych celów i ujawni swoją
tożsamość i dziewczynę lub miejsce jej przebywania w dogodnym dla siebie
momencie. Czuła także dziwną niepewność co do tego czy ujawnienie porywaczy nie
będzie wycelowane w jej brata.
- Wiesz, że także pragnę jej powrotu –
powiedziała do brata kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście.
- Mhm…
- Chodźmy popatrzeć na walkę – zaproponowała
Jun po chwili milczenia.
- Ty idź – powiedział stanowczo Len.
- A co z tobą?
- Idę na trening.
Jun
wiedziała, że dyskusja z nim w tym stanie jest bezcelowo. Wobec tego westchnęła
tylko głośno i… raptownie przytuliła brata. Ten początkowo zszokowany, w końcu
delikatnie odwzajemnił gest. Wreszcie dziewczyna się oderwała, obróciła na
pięcie i wyszła.
Drogę
na stadion pokonała w samotności. Ku jej zdziwieniu na trybunach nie dostrzegła
nikogo z przyjaciół. Dopiero tuż przed rozpoczęciem walki dołączyły do niej
Elly i Milly.
- Myślą nad tym gdzie mogła się podziać Usui –
wyjaśniła młodsza z dziewczyn.
Len
w tym czasie udał się na swoją ulubioną siłownię. Ku jego własnemu zaskoczeniu
zaraz po wejściu do szatni jego nastrój się jeszcze bardziej pogorszył.
Mimowolnie przypomniał sobie upojne chwilę spędzone tu całkiem niedawno z
ukochaną. Wzdrygnął się usiłując odpędzić od siebie tę myśl i przebrał się w strój
treningowy. Porwał jeszcze ze sobą butelkę z wodą mineralną i wszedł na salkę.
Była kompletnie opustoszała. Jego nastrój poprawił się z tego powodu. Nie miał
zupełnie chęci do rozmawiania z kimkolwiek.
Nie
wiele myśląc podszedł machinalnie do hantli i rozpoczął rozgrzewkę. Podczas
całego treningu nikt mu nie przeszkadzał. Dopiero kiedy wychodził po półtorej
godziny pod prysznic, na ulicy zauważył pierwszych przechodniów zmierzających w
stronę salki.
- Ale to była walka! – ekscytował się jeden z
młodzieńców na ulicy, kiedy Len wyszedł definitywnie z treningu.
- Żelazna Dama pokazała na co ją stać! –
zawtórował mu drugi.
Len
domyślił się, że pojedynek zakończył się. Według tego co usłyszał, Jeanne
odniosła sukces i została drugą reprezentantką X- Laws w kolejnej rundzie.
Ruszył niespiesznym krokiem w kierunku kwatery. Tam przed wejściem czekała na
niego niespodzianka. O poręcz przy drzwiach oparty stał Horokeu. Obok niego
znajdował się Choco, a z drugiej strony uśmiechała się do niego Jun. Wiedział,
że jego siostra jest tu tylko po to aby załagodzić sytuację i nie dopuścić do –
niepotrzebnej w ich obecnej sytuacji – eskalacji napięcia i chwilowej
nienawiści pomiędzy szamanami.
- Czego? – warknął z daleka Len w stronę
dawnych partnerów z drużyny.
- Chcemy jej szukać! – wypalił Horo z całą
stanowczością na jaką było go stać.
- To szukaj.
- Nie zależy ci na niej? – zdziwił się Usui.
- O co tu chodzi? – zdziwił się Choco.
- Mój braciszek spotyka się z siostrzyczką Horo
– powiedziała Jun siląc się na dziecięcy ton.
- COOO?! – zdziwił się komik.
- Też nie zauważyłeś? – spytał Trey mimo woli.
- No… - bąknął skonsternowany Choco.
- Coś jeszcze? – spytał Len podchodząc bliżej.
Szamani
spojrzeli na niego podejrzliwie. Jun natomiast uśmiechnęła się jeszcze mocniej.
Jej brat nie sądził do tej pory, że można tak bardzo rozciągnąć usta i nie
zrobić sobie krzywdy.
- Nie pomożesz nam? – dopytał Choco.
- Sam zrobię to lepiej.
- Nie odpychaj nas! – zarzucił mu McDaniel.
- Nie muszę tego robić – powiedział Len
chłodnym tonem – Sami to zrobiliście, gdy ten debil – wskazał na Horokeu –
napadł własną siostrę i doprowadził do uprowadzenia jej.
- Skąd… Skąd masz pewność? – Trey wrócił do
rozmowy.
- Nie powiedziała mi, że ma zamiar wybrać się w
podróż – odpowiedział kpiąco.
Usui
zacisnął pięści i zazgrzytał zębami.
- Chcesz coś powiedzieć, Śnieżynko?- Tao kpił
dalej.
- Już nie żyjesz, krótkomajtku! – ryknął w
odpowiedzi Trey.
Usui
dokonał najszybszej w życiu kontroli ducha i nim ktokolwiek zdołał zareagować,
wykonał „atak sopla” w stronę Lena. Ten o dziwo wykonał serie uników
pozwalających mu pozostać w stanie nietkniętym.
- Powtórz to, a z chęcią ukrócę twój nędzny
żywot – zagroził Len wyjmując Miecz Błyskawicy.
- Len! – powiedziała karcąco Jun wciąż się
uśmiechając.
- Jeszcze raz! – ryknął w odpowiedzi Usui.
Ponownie
szereg półtora- dwumetrowych, lodowych sopli pomknął w kierunku jego niedawnego
przyjaciela. Tym razem Len odpowiedział wykonując kontrolę ducha. Przy jej
pomocy wyskoczył kilka metrów w górę. Jeszcze raz atak nawet go nie drasnął.
- Złota pięść! – krzyknął Tao.
Z
jego foryoku uformowała się wielka ręka Basona, która pomknęła w Horo. Ten
odpowiedział lodową tarczą, która rozprysła się po drugi ciosie ducha.
- Wystarczy! – krzyknął przestraszony Choco.
- Iluzja miecza! – w odpowiedzi na jego krzyk,
Len wbił swój oręż w glebę.
W
ciągu jednego uderzenia serca z ziemi wyrosło kilkaset ostrzy mieczy, toporów,
dzid, pik, halabard i kilkunastu innych rodzajów białej broni. Trey uratował
się wykonując kolejną lodową tarczę. Choco wykorzystując fuzję ducha i zmysły
swojego stróża- jagura wycofał się w porę na odpowiednią pozycję do zachowania
ciała w jednym kawałku. Jun z kolei znalazł się na jedynym skrawku ziemi, gdzie
powierzchni ziemi nie przebiło żadne ostrze.
- Dalej chcesz walczyć? – Len spytał Horo.
Szaman
z północy szczęknął zębami. Był jednak uwięziony i nie miał możliwości ucieczki
dopóki Len nie odwoła ostatniego ataku. Wiedział, że w tej sytuacji jego
jedynym ratunkiem będzie utworzenie lodowej tarczy. Nie był jednak pewien czy
lód przewodzi prąd czy nie. Jeśli tak, jego tarcza nic by mu nie dała przeciwko
najsilniejszym atakom Lena.
- Nie – powiedział w końcu po długiej walce z
samym sobą.
- Świetnie – rzekł dziarsko Tao i wszedł do
budynku.
Dopiero
kiedy przekroczył próg wystające z ziemi ostrza zaczęły się stopniowo
dematerializować. Początkowo zrobiły to wokół Jun, odsłaniając jej ścieżkę do
domku. Następnie uwolniony został Chocolave. Na samym końcu bardzo powoli
pochowały się miecze i inne bronie otaczające Horo. Wreszcie i on mógł wrócić
do środka.
Napięte
sytuacja nie pomagała im skupić się ani na poszukiwaniu zaginionej ani na walce
z demonami. Te ostatnie wykorzystywały z kolei problemy ze zorganizowaniem się
przez szamanów i odniosły pierwsze sukcesy.
Jeszcze
tego dnia, kiedy Len pierwszy raz obił Horo, kilka demonów dokonała ataku na
obrzeża Dobbie Village. Zginęła trójka widzów przy zerowych stratach wśród
napastników. Podczas drugiego starcia Horo z Lenem, tuzin demonów wymordował
cała wioskę znajdującą się około 60-70 kilometrów od wioski, gdzie odbywał się
turniej.
Wiedząc
co się dzieje szamani musieli działać. Nie mogli jednak tego zrobić z dwójką
śmiertelnie pokłóconych (ex-)przyjaciół. Wobec tego po krótkiej naradzie Anny,
Jun i Yoh, panienka Tao musiała użyć swojej siły perswazji by przekonać brata
do zmiany postępowania.
- Jutro ostatnie walki tej rundy – zagadnęła go
wchodząc do pokoju.
Len
nie odpowiedział od razu. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na łóżku spoglądając
nieobecnym wzrokiem w okno. Jun od razu domyśliła się co mu dolega. Był
bezsilny, a przez to jeszcze bardziej wkurzony niż wcześniej.
- Wiem – odrzekł w końcu sztywno.
- Założę się, że Matilda i Layserg awansują –
powiedziała uprzejmie doshi.
- Stawiam na Matildę i Marion.
- O co zakład?
- Wygrany może zatłuc Horokeu – zaproponował Len
wykrzywiając kąciki ust.
- Na to się nie mogę zgodzić! – zaprotestowała nieco
zbyt gwałtownie Jun.
Len
oderwał wreszcie wzrok od okna. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Wiesz co zrobiłem podczas ostatniej walki z
demonami? – spytał zmieniając temat.
Pokręciła
przecząco głową.
- Odesłałem je do piekła – powiedział spokojnie.
Widząc, że chciała coś odpowiedzieć dał jej znać ręką żeby pozwoliła mu
kontynuować. – A wiesz jak to się robi? Jak odsyła się demony tam skąd
przyszły?
Ponownie
odpowiedzią był przeczący ruch głową. Dostrzegł jak oczy Jun mimowolnie
zaszkliły się od łez.
- Trzeba je zwyczajnie zabić.
- Och, Len – westchnęła zrywając się w jego
stronę.
Nim
zdołał odpowiedzieć siostra przytuliła go mocno. Tylko ona mogła sobie na to
pozwolić – i to od najmłodszych lat. Nawet w czasach, gdy znajdowali się pod
mrocznym wpływem wujka En, Jun miała u niego taryfę ulgową. Owszem wtedy nie
okazywała mu uczuć tak często jak robi to teraz, jednak zdarzały się jej chwile
ludzkich uczuć i odruchów. I to znacznie częściej niż Lenowi teraz. Dopiero
całkiem niedawno na podobne gesty wobec chłopaka pozwolić mogła sobie Tamara, a
teraz Pilika. Pilika, która gdzieś zaginęła i Len nie mógł się pozbyć
przeczucia, że zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Spodziewał się nawet, że
nastąpi to szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Będzie musiał pogadać z
Tamarą czy nie miała jakiejś wizji na ten temat, chociaż nie będzie musiał
jeśli zrobi to za niego ktoś inny. Ktoś kto zna go tak samo dobrze jak on sam.
Jun była do tego idealna opcją.
- Wiesz po co to zrobiłem… - powiedział w
końcu.
- Tak – odparła puszczając go z objęć.
- Muszę wiedzieć czy ona żyje i gdzie jest –
powiedział nagle z zapałem – pomożesz mi w tym. Pomożesz? Prawda, siostro?
- Oczywiście, Renny – zapewniła Jun.
- Świetnie – kąciki ust chłopaka znów się
poruszyły – pójdziesz do Tamary i spytasz ją czy nie miała jakiejś wizji w tym
lub podobnym temacie.
- Jasne.
Myślał,
że dziewczyna wyjdzie zaraz po tym zapewnieniu. Tak się jednak nie stało.
- Coś jeszcze? – spytał.
- Tak, nie możesz ciągle tak traktować Horo…
- Gdy przyzna, że to przez niego zaginęła i… -
przerwał jej.