środa, 19 czerwca 2019

66. Konsolidacja


Rozdział 66
Konsolidacja

          Ponowne spotkanie z Yoh było jedynym pozytywem jaki spotkał Lena i jego ekipę podczas ostatnich dni. Fiasko rozmów z Ligą było niczym w porównaniu z tragedią do jakiej doszło w Chinach. Zagłada niemal całego rodu Tao i całkowite zniszczenie prastarej rodowej siedziby. Ślad po niegdyś jednym z największych i najsilniejszych chińskich rodów mógł zaginąć bezpowrotnie już wkrótce.

          Najbardziej lider rodu Tao obawiał się nie o swoje życie, lecz osób uprowadzonych przez demony z jego twierdzy. Jun była słodka, opiekuńcza i przede wszystkim była jego siostrą. Była dla niego najważniejsza na świecie – dopóki nie zaczął spotykać się z panną Usui. Wiedział, że Jun jest silna. Nie była jednak już bezwzględna i pozbawiona skrupułów jak przed rozpoczęciem turnieju. Jej litość, współczucie i empatia były jej wadami od momentu uprowadzenia przez demony. Dawna Jun z pewnością lepiej zniosłaby niewolę.

          Druga najważniejsza z uprowadzonych przez demony kobiet, była Pilika. Obecna partnerka Lena z jednej strony była bardzo silną i niezależną kobietą. Z drugiej była wrażliwa, łatwo było ją przestraszyć i szybko się rozklejała. Także i to czyniło ją znacznie bardziej podatną na złamanie psychiki będąc w niewoli. 

          Dla obu tych kobiet Len był gotów poświęcić wszystko. Ukrywał ten fakt przed znajomymi jak i nieznajomymi, lecz nie był w stanie ukrywać tego dłużej przed samym sobą. Dał z resztą wyraz tego, kiedy X- Laws porwali Pilikę by wymusić na nim wycofanie się z Turnieju Szamanów. Także i teraz gdyby nie pojawienie się Yoh, podpisałby cyrograf, który zwróciłby wolność Pilice, Jun i… pewnie matce rodzeństwa Tao oraz ich kuzynce, Ginny.

Sharona, Morty, Lilly i Milly musiałyby pozostać w dalszym ciągu w niewoli. Sam Len kiedy się nad tym zastanawiał nie był do końca pewien, której dwójce złożyłby obietnicę wolności. Ostatecznie przekonałaby go jednak ekonomia krwi. Sprawy rodu były ważniejsze niż ludzi, którzy byli jego znajomymi lub kolegą.

- Nad czym myślisz? – zapytał go Horo wieczorem po przybyciu króla szamanów.

          Len siedział wówczas na skale, nad przepaścią przy drodze dawniej prowadzącej do rodowej twierdzy Tao. Obok szamana z jednej strony unosiła się czerwona kuleczka, której formy przybrał Bason. Z drugiej strony leżał Miecz Błyskawicy i strzegący go Duch Pioruna.

- Nad tym co… - Len zawahał się na moment – jak znosza niewolę.
- Są silne – odparł Trey z uprzejmością o jaką jeszcze kilka godzin temu nikt by go nie podejrzewał.

          Len spojrzał na niego pytająco.

- Wiem, że zachowywałem się jak dupek – wyznał patrząc w przepaść – Wiem, że nie chciałeś by Pilice stała się krzywda. Nigdy. Ja tylko.. martwię się o nią.

          Złotooki chrząknął z wyrazem uznania. Nie jeden poczułby się urażony za tak mało wylewnie wyznane zrozumienie i przebaczenie. Trey znał jednak przyjaciela na tyle by docenić ten skromny gest.

- Co myślisz o… królu szamanów? – spytał Usui zmieniając temat.
- Jest… to ja powinienem nim być – odpowiedział zaciętym głosem Tao.
- Pewny rzeczy się nie zmieniają, bufonie.
- Dokładnie, śnieżynko.
- To co idziemy do reszty?
- Brakuje tylko Choco wyskakującego z jakimś marnym dowcipem.
- Niedługo go usłyszymy!

          Wrócili w miejsce gdzie wielki lej był największym dowodem potęgi jaka zaatakowała twierdzę. Zgromadzili się już tam szamani z Drużyny Lodu i Pioruna oraz nowo mianowany król szamanów, Yoh Asakura.

- Dokąd chcesz się udać? – spytał Len bez bawienia się w kurtuazję czy formalności.
- Osorezan jest dobrym miejsce – odpowiedział Asakura - jest też miejscem bardzo podobnym do tego.
- Jest też gorzej strzeżone.
- Nie zupełnie.

          Len spiorunował króla szamanów wzrokiem. Niektórzy z jego towarzyszy wydawali się nieco zirytowani takim zachowaniem.

- Gdzie są Choco i reszta? – spytał Trey.

          Yoh uśmiechnął się w swoim starym stylu. Było w tym coś co zwiastowało, że zaraz powie o czymś co bardzo rozzłości zebranych szamanów.

- Choco udał się do naszej drugiej ekipy. Towarzyszy mu…
- sam? – przerwała mu Elly, lecz nic sobie z tego nie zrobił.
- … Layserg.

          Len nie tylko spiorunował przyjaciela wzrokiem, ale wstał gwałtownie. Katem oka zobaczył, że to samo zrobił Horokeu. Rekacje pozostałych była mu nieznana, gdyż w kilku krokach znalazł się zaledwie kilka centymetrów od Yoh. Miał ochotę go udusić gołymi rękami.

- Coś ty powiedział?! – warknął.
- Właśnie! – Trey chyba go popierał na swój sposób.

          Asakura uniósł dłonie w geście poddania. Poprosił ich o chwilę czasu i swoim zwyczajnym, spokojnym tonem opowiedział o tym co zaszło pomiędzy nim a X- Laws. Następnie opowiedział także o działaniach grupy Fausta i Pino, członków Gandhary i innych szamanów, którzy byli gotowi do walki.

- Czy jesteście w stanie stanąć z nimi wspólnie? – spytał na koniec swojej opowieści Yoh.
- Tak – odparł zdecydowanym głosem Trey.

          Len nie odpowiedział. Przeżywał tego dnia huśtawkę nastrojów. Dojście do porozumienia z Horo wlało w jego duszę optymizm, który prysł gdy dowiedział się o powrocie Layserg’a i reszty sekty Jeanne do kompanii.

- Co z Marco? – spytał wreszcie nie patrząc na Yoh.
- Zwróciłem mu pełnię sprawności – odparł król szamanów z uśmiechem, który jego rozmówcy wydał się głupi.
- Ożyw poległych tutaj – powiedział rozkazującym tonem Len.
- Nie mogę tego zrobić?
- Dlaczego?
- Właśnie, ożyw też moją rodzinę – wtrącił Horo.
- Nie mogę tego zrobić – powtórzył Yoh – równowaga pomiędzy światem żywych i zaświatami musi zostać zachowana. Nie chcę i nie mogę pozbawiać życia niewinnych ludzi. Nawet jeśli z tego powodu mogę przywrócić do życia kogoś bliskiego. Nawet sobie.

          Len poczuł jak wzbierają w nim nerwy. Irracjonalna myśl jaka wpadła mu do głowy została brutalnie spacyfikowana.

- Szkoda – bąknął Trey.
- Len… - odezwał się ponownie Yoh niepewnym tonem.
- Bufonie, chyba nas nie porzucisz? – poparł go Usui.
- Nie – uciął w odpowiedzi Len.
- Dobrze to słyszeć – ucieszył się Yoh.
- Właśnie! – poparł go Trey.

          Do Osorezan przenieśli się korzystając z mocy Króla Duchów. Yoh używał dla tego procesu przemieszczania skomplikowanych nazw, lecz Len nazywał to krótko – teleportacją.

- Szaman także może nauczyć się tej sztuczki, jeśli wcześniej opanuje ją jego duch stróż – powiedział Yoh do Lena, kiedy pojawili się w Japonii.

          Na pierwszy rzut oka nic nie zwiastowałoby cokolwiek miało pójść nie po ich myśli. Dopiero po przekroczeniu bramy prowadzącej do siedziby rodu Asakura, rzeczywistość zafalowała. Następnie krajobraz zmienił się. Miejsce zielonej trawy zajęła spalona ziemia. Zamiast budynków w tradycyjnej japońskiej stylistyce pojawiły się ruiny. Zamiast zazielenionych drzew i innych roślin zmaterializowały się ich szczątki.

- Czy to… - zaczął Bill.
- … czary – dokończyła Sally.
- To nie czary – odpowiedział im Len.
- Dokładnie – potwierdził Yoh – to iluzja. Jeden z demonów musiał ją stworzyć byśmy z daleka mieli wrażenie, że wszystko jest ok. Dopiero po przekroczeniu bramy mogliśmy dostrzec prawdę.
- Czy to… - zaczął Bill.
- … jest pułapka? – dokończył Zang.

          Nikt nie odpowiedział na to pytanie. W między czasie Yoh gdzieś zniknął. Pojawił się dopiero po jakimś czasie. Towarzyszyła mu Lady Sati z siódemką swoich pomocników. Brakowało wśród nich dziewiątego członka grupy. Prawdopodobnie poległ w walce z demonami. Obecność Sati i jej ekipy wywołała w członkach Drużyny Lodu i Pioruna napływ optymizmu i otuchy. 

          Nim zdążyli ich powitać Yoh zniknął po raz kolejny na kilka sekund. Tym razem ściągnął do nich Żelazną Dziewicę i jej przydupasów z X- Laws. Sama Jeanne niczym nie zmieniła się od ich ostatniego, niezbyt przyjemnego spotkania. Jedyną różnicą był spokój jaki od niej emanował. Jeanne była pewna swoich racji, słuszności poglądów, drogi jaką podążała i… zwycięstwa sił jasności – jak mawiali o sobie jej wyznawcy. Towarzyszyli jej blondynka Katja, długo i ciemnowłosy Gary i człowiek o aparycji ropuchy oraz dwójka nieznanych nikomu członków grupy. Marco stał za nimi z miną zdradzającą, że wolałby samodzielnie wybrać się na krucjatę do piekła.

- Mistrzu Len – odezwał się Bason.
- Nie pozabijam ich – zapewnił Len – przynajmniej wszystkich – dodał idąc w ich stronę.

          Kiedy zrobił pierwszy krok Yoh zniknął. Wraz z drugim za jego plecami zmaterializował się Duch Pioruna. Z trzecim Miecz Błyskawicy pojawił się rozłożony w jego prawej dłoni, a guan- dao w lewej. Z czwartym krokiem broń pojawiła się w dłoniach wszystkich członków sekty Jeanne, poza nią samym. Po kolejnym uzbroili się towarzysze chłopaka. Po jeszcze następnym powrócił Yoh wraz z ostatnią ekipą.

          Grupa nowoprzybyłych składała się z Fausta, Pino, Kany i Mathildy, Choco i Layserga. O dziwo towarzyszyła im Anna. Wyglądali najgorzej ze wszystkich, a obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał fakt, że stracili trójkę osób. Jedna zginęła, a dwie były zagubione.

          Yoh ustawił się na środku pomiędzy każdą z czterech grup. Uniósł dłonie w pokojowym geście. Wszyscy pochowali broń. Pomimo tego Duch Pioruna wciąż prężył się w groźnej pozie za plecami swojego szamana.

- Jest nas 29 osób – mówił Asakura – niebawem dołączą do nas kolejne! Razem wyruszymy po zwycięstwo i ocalenie świata ludzi i szamanów. Świata, który pragnął zniszczyć istoty nie z tej ziemi… Zrobimy co do nas należy!

          Próba płomiennej mowy w wykonaniu Yoh udała się średnio. On sam nie był nigdy mówca wiecowym, więc nie zdziwiło to przesadnie nikogo.

- Co tu się stało? – spytał Choclave.
- Demony napadły na Osorezan tak samo jak na… kilka innych miejsc – wyjaśnił Yoh – nic się nie martwcie. Nawet moja nowa moc ma ograniczenia. Jak odpocznę sprawdzę co… z nimi – mówił chaotycznie tracąc równy oddech.

          Anna podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Dopiero teraz Len przyjrzał się jej bliżej. Była większa niż gdy widział ją ostatnim razem. Bynajmniej nie dotyczyło to kwestii jej wzrostu. Czyżby… Nie dane było mu sformułować tę myśl do końca, ponieważ Jeanne rzekła:

- Dobroć musi zwyciężyć.
- Pokój zapanuje w świecie szamanów – dodała Sati.

          Len zaczął się czuć jakby trafił na zlot mówców banałów. Banałów w chwilach wojennych pożegnań. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko złotej myśli wyrażonej przez Choco.

- Wiecie czym się różni…- odezwał się komik, a Len pożałował poprzedniej myśli.

poniedziałek, 17 czerwca 2019

65. Osorezan


Rozdział 65
Osorezan

          Tamara miała mieszane uczucia co do opuszczenia przez siebie Dobbie Village. Z jednej strony żałowała, że musi opuszczać wszystkich przyjaciół. Chciała wspierać ich w walce z nowym wrogiem, kibicować Yoh kiedy będzie zdobywał koronę król szamanów i cieszyć się wygraną. Z drugiej była szczęśliwa, że uniknie zagrożenia ze strony demonów, które były przeciwnikiem równie silnym jeśli nie silniejszym niż Hao. Na pewno górowały liczebnie nie tylko nad Hao i jego zwolennikami, ale także nad szamanami, którzy byli zdecydowani walczyć z nimi.

          Dobbie ostatecznie opuściła w tajemnicy przed większością ekipy. Nie miała za złe Mikihisie nieujawnianie tego przyjaciołom.

          Do Osorezan przybyła niecały tydzień później. Wiedział, że w tym czasie co najmniej trójka duchów żywiołów musi mieć już nowych właścicieli. Bolało ją odrobinę, że nie może być jedną z piątki osób wybranych do posiadania nowego ducha, ale wiedziała, że inni są bardziej odpowiedni do tego.

          Podróż upływała jej w samotności, jeśli nie liczyć pary jej zboczonych duchów. Początkowo co kilka minut jeden z jej stróżów oferował urozmaicenie wycieczki poprzez oralne uciechy, lecz przez cały lot stanowczo odmawiała udziały we wszelkich zboczonych gierkach.

          Jej uwagę zwróciła pewna kobieta, która siedziała z przeciwległej strony samolotu. Wysoka brunetka o jasnej cerze i brązowych oczach. Miała wschodnioeuropejskie rysy twarzy. Ukrainka mieszkająca w Japonii. Tamara doskonale pamiętała kim była i jest ta kobieta. To ona zrujnowała jej związek z Lenem. To właśnie ona przespała się z nim po pijaku w Dobbie Village, kiedy walka z demonami nie była ich najważniejszym problemem.

- Hej – odezwała się do niej Tatiana.

          Tamara nie odpowiedziała. Jak ta kobieta mogła być aż tak bezwzględna, brutalna i bezczelna? Jak śmiała się do niej odzywać po tym jak zrujnowała jej pierwszy poważny związek?!

- Będzie afera – odzewał się Konchi.
- Będzie zabawa – dodał Ponchi.

          Tamara poczuła jak żyła na czole zaczęła jej niebezpiecznie szybko pulsować. Także oddech stał się płytszy i znacznie szybszy. Gniew w niej narastał.

- Oddychaj – szepnął jeden z jej duchów.

          Przyznać należy, że wcześniej Tatiana przeżyła też burzliwy jednodniowy romans z Rio. Gdyby nie długi jęzor szamana to być może udałoby się im stworzyć związek, a wtedy nie doszłoby do późniejszych zdarzeń?

- Hej – powtórzyła Ukrianka.
- Ej – wydukała w odpowiedzi Japonka.

          Brunetka ruszyła ku niej swoim swobodnym, zmysłowym krokiem. Głowy kilku pasażerów podążały za nią. Nie zwracała na to uwagi.

- Mogę się przysiąść? – zapytała Tatiana.

          Tamara nie odpowiedziała.

- Jasne – wyręczył ją Konchi.

          Tamara przymknęła oczy by nie zdradziły targających nią emocji. Momentalnie pod powiekami przypomniał się jej widok jaki znalazła w „ten feralny dzień” w pokoju Lena Tao. Niebieski szlafrok i czarne pończochy samonośne. 

- Dalej masz do mnie żal? – dobiegł ją głos Tatiany.
- Nie – odparła Tamara siląc się na spokój – przeżywam ciężkie dni.
- Rozumiem – rzekł Ukrainka z pogodnym wyrazem twarzy.

          Siedziały przez chwilę wspólnie, lecz żadna nie odezwała się ani słowem. Konchi fruwał nad głową Tatiany wykonując przy tym obelżywe gesty, a jego duchowy towarzysz zajmował się podobnymi czynnościami plecami swojej szamanki.

- Nie oglądasz finału Turnieju? – zagadała wreszcie szamańska pielęgniarka.
- Nie, Yoh wygra – zapewniła zdecydowanym tonem Tamara.

          Nagle w głowie zapaliła się jej czerwona lampka. Osoba zajmująca się opieką nad zdrowiem rannych szamanów nie powinna opuszczać turnieju przed jego zakończeniem jeśli nie nawet przed doprowadzeniem do powrotu do formy przez ostatniego z rannych szamanów.

- A ty? – zapytała wreszcie.
- Skończyła się moja służba… tam.
- To znaczy?
- Ktoś inny będzie się teraz zajmował doglądaniem rannych.
- Dlaczego nie ty?
- Zadajesz strasznie dużo pytań – zauważyła z uśmiechem Tatiana – powiem ci jednak. Każda praca ma swój koniec, każdy ma prawo do wolnego dnia, tygodnia lub dłużej. Ja ze swojego prawa korzystam.
- Aha – westchnęła tylko Azjatka i spojrzała w okno.

          Na lotnisku została odebrana przez Keiko Asakurę. Matka Yoh i Hao ubrana była w codzienny dla siebie sposób, czyli kobiecy garnitur, na który składał się ciemnoczerwony żakiet, sięgająca do kolan spódniczka w tym samym kolorze oraz biała koszula z czarnymi guzikami. Jej brązowe oczy i ciemnobrązowe włosy nic się nie zmieniły odkąd Tamara uczyła się w Osorezan lata temu.

- Witaj, Tamaro – odezwała się pani Asakura.
- Dzień dobry – odpowiedziała dziewczyna.

          Keiko przytuliła ją krótko. Była taka delikatna i wrażliwa jak dawniej. Ponad wszystko ceniła jednak swoją rodzinę, służbę dobru rodu oraz roli jaką miała odegrać w dziejach świata szamanów oraz ludzi.

- Chodź kochana, nie mamy zbyt wiele czasu – oznajmiła swoim zwyczajowym łagodnym tonem.

          W towarzystwie Keiko, przy której nawet Konchi i Ponchi potrafili zachowywać pozory kultury, dotarła do Osorezan jeszcze tego samego dnia. Po drodze dziewczyna opowiadała matce Yoh o zdarzeniach jakie miały miejsce w Dobbie Village i planach jakie chcieli zrealizować jej przyjaciele by kolejny raz ocalić świat.

          Pani Asakura odpowiadała z życzliwością i troską, słuchała z pozorną uwagą, lecz coś w jej mowie ciała nie pasowało Tamarze. Także oczy Keiko zdawały się nieobecne. Kobietę musiało coś trapić, lecz Tamara nie potrafiła tego z niej wydobyć, nie pytając jej przy tym o to bezpośrednio.

          Równie dziwny był brak powitania jej przez teściów Keiko. Ani Yohmei ani Kino nie było nigdzie widać wieczorem w dniu jej przybycia. Podobnie było w ciągu kolejnych dni. Dopiero czwartego dnia pojawiła się Kino. Przywitała krótko Tamarę i odesłała dziewczynę do nauki w samotności.

          Tamao myślała o tym próbując zasnąć w pierwszą noc po powrocie do Osorezan. Nic nie miało sensu. Również to, że Mikihisa nie przybył tutaj z nią. Zaczęła podejrzewać, że ojciec Yoh nie powiedział im całej prawdy na temat walki z demonami. Co do tego nabierała coraz większej pewności z każdą chwilą. Narastało w niej także przekonanie, że ktoś z rodu Asakura gra we własną grę, w której jego interes lub interes jego rodu stał się ważniejszym od pokonania piekielnych stworzeń.

          Jakby zmartwień było jej mało, kiedy tylko udało się jej zasnąć, nawiedziła ją wizja. Widziała w niej śmierć Rio, który wraz z jakąś kobietą, której twarzy nie mogła dostrzec był uwięziony gdzieś pod skałami i odłamkami lodu. Obudziła się zlana zimnym potem i wyruszyła na do kuchni po szklankę wody.

          Będąc przy pokoju, w którym spała Keiko dosłyszała dziwne odgłosy dobiegające ze środka. Mogła być ciągle młodą nastolatką, lecz potrafiła już rozpoznać odgłosy wydawane przez kobietę, która odczuwa rozkosz.

          Poczuła narastającą potrzebę by upewnić się, że matka Yoh jest zaspokajana przez swojego męża. To z pewnością ukoiło by jej zszargane nerwy. Wiedziała, że nie jest to moralne, właściwe ani grzeczne. Nie mogła jednak tego zwalczyć.

          Delikatnym, powolnym ruchem uchyliła shoji, czyli ruchomy ekran służący za drzwi. Wewnątrz pokoju panował półmrok. Światło zapewniały wyłącznie cztery świeczki ustawiona w narożnikach pomieszczenia. W centralnym jego miejscu na materacu leżała Keiko.

Ubrana była zaledwie w czarny, koronkowy stanik, który i tak zsunął jej się poniżej piersi oraz opuszczone do kolan ciemne majtki, gdyż kolor był dla niej niemożliwy do rozpoznania. Mimowolnie odnotowała, że Keiko jest piękną kobietą, której nie szkodzi upływ lat. Dopiero wtedy dostrzegła, że Asakura jedną dłonią bawi się własnym sutkiem a drugą wykonuje serie rozmaitych ruchów w okolicach krocza. Nigdzie natomiast nie zauważyła jej męża.

Stała tak przez chwilę. Czuła się jakby ją zamurowało. Pierwszy raz widziała masturbująca się kobietę. Otrząsnęła się po chwili. W myślach dziękowała szczęściu, że Keiko była zbyt skupiona na sobie by spojrzeć w jej stronę. Szczęśliwie nie było z nią także jej stróży, którzy z pewnością gadaliby jakieś głupie komentarze i zwracali na nią uwagę.

Wreszcie zdecydowała się wrócić do swojej sypialni. Nie zamykała drzwi, nie chcąc zdradzić swojej obecności. Po kilku sekundach pożałowała tego, gdyż skrzypiąca podłoga miała teraz łatwiej poinformować panią domu o jej krokach na korytarzu.

Tej nocy już nie zasnęła. Zmartwienia i troska o los świata w połączeniu z widokiem roznegliżowanej Keiko skutecznie jej to uniemożliwiły. Z obrzydzeniem odkryła, że sama zaczęła odczuwać potrzebę rozładowania frustracji w sposób podobny do starszej znajomej. Nie zrobiła jednak tego.

          Od wczesnego rana wiedziała, że obecność drugiej osoby będzie dla niej tego dnia krępująca i problematyczna. Szczęście odwróciło się od niej, kiedy Keiko przyszła ją obudzić. Kobieta była ubrana tak samo jak Tamara zapamiętała jej widok w blasku świec.

          Nie rozmawiały zbyt wiele przez cały dzień. Keiko poinformowała dziewczynę jakie ćwiczenia i gdzie ma wykonywać po czym zajęła się swoimi sprawami. Do pójścia spać natrafiły na siebie jeszcze podczas śniadania i obiadu. Tamara odczuła z tego powodu ulgę.

          Burza, która rozpętała się po kolacji zwiastowała, że będzie to kolejna ciężka noc. Konchi zniknął gdzieś w okolicach południa, a Ponchi zajęty był próbami przestraszenia Tamary co znudziło mu się, kiedy ciemność rozświetlana tylko przez pojawiające się często tego wieczoru pioruny zrobiła to zamiast niego. Deszcz uderzał grubymi kroplami w ściany, okna i dach budynku.

          Tamara była autentycznie przerażona, lecz jakoś udało się jej zasnąć. Niestety nie był to najlepszy sposób uspokojenia jej nerwów. Tej nocy napadły ją dwie wizje. Jedna była jej znana już od wczoraj. Druga zaś była nowa. To właśnie w tej wizji Yoh zostaje przebity sztyletem będąc już w drodze do Króla Duchów.

          Obudzona z przerażeniem i zlana zimnym potem wyruszyła na poszukiwanie ukojenia. Ponownie szła korytarzem, lecz tym razem z żadnego z pokojów nie dochodziły żadne odgłosy. Ciszę nocy przerywały grzmoty i dźwięk kropel deszczu.

          Zatrzymała się przed sypialnią Keiko. Wzięła kilka głębokich oddechów i zapukała. Po krótkiej chwili, która zdawała się dziewczynie wiecznością, drzwi otworzyła jej Keiko. Tym razem ubrana w prostą, białą, sięgającą do kolan koszulę nocną. Wpuściła bez słowa Tamarę do środka widząc jej minę.

          Tam wskazała miejsce na swoim posłaniu i zachęciła do zajęcia go. Tamara uczyniła to i objęła kolana ramionami. Siedziała tak przez kilka uderzeń serca i opowiedziała pani Asakurze o trapiących ją wizjach umierających przyjaciół.

          Keiko wysłuchała jej cierpliwie. Tym razem także jej oczy zdradzały, że była zainteresowana i pochłonięta wysłuchiwaniem opowieści młodszej białogłowy. Kiedy opowieść się zakończyła, bez słowa wzięła Tamarę w ramiona, przyciągnęła do siebie i przytuliła. Następnie sprowadziła obie do pozycji leżącej. Ułożyła głowię Tamao na terenie pomiędzy swoją piersią a barkiem. Objęła ponownie ramieniem i zaczęła szeptać kojące słowa.

          Szamanka zasnęła jako pierwsza. Tej nocy już żaden koszmar ani wizja nie dręczyły jej snów. Rano obudziła się leżąc na piersi Keiko, której ręka spoczywała na jej ramieniu, w dalszym ciągu głaszcząc ją uspokajająco. Poczuła jak przebiega przez nią dreszcz, którego źródła nie potrafiła zidentyfikować.