niedziela, 19 sierpnia 2018

56. Finał


Rozdział 56
Finał

          Yoh siedział spokojnie w swoim pokoju. Poprzedniego dnia Dobbie Village zostało opuszczone przez dwa zespoły szamanów, z którymi w większości był zaprzyjaźniony. Czuł się zadowolony z dołączenia do ich wyprawy przez dawne trio Hanagumi, Billy’ego oraz Zang- Chinga. To oznaczało, że nawet w poplecznikach Hao czaiło się dobro, które tylko potrzebowało zachęty aby wyjść na światło dzienne. Z resztą już niewiele wcześniej ci dawni „źli” uratowali Pilikę, Tamarę i Jun przed Laysergiem.

          To właśnie kwestia Brytyjczyka nie dawała mu spokoju. Według wszelkich dostępnych relacji Diethel usiłował zamordować dziewczyny. Co więcej jego moc znacznie wzrosła skoro był w stanie kontrolować aż trzy duchy stróże – w tym należącego jeszcze do niedawna do Hao Ducha Ognia. Odepchnął od siebie myśli o kumplu, którego utracili. Miał tylko nadzieję, że to chwilowa strata, lecz ciężko mu było pozbyć się wrażenia, że Horo i Len nigdy nie wybaczą ataku na swoje siostry. Tym samym Yoh przyłapał się na tym, że po pierwsze nie przestał o tym myśleć, po drugie jest to o wiele bardziej skomplikowane niż mu się uprzednio wydawało, a po trzecie nie tak łatwo przestać o tym myśleć.

- Yoh – rozległ się znajomy głos.

          Finalista turnieju szamanów obrócił się w stronę drzwi, gdzie patrzył na niego Choco. Murzyn podobno jak i on nie mógł opuścić wioski. Wciąż czekał bowiem na jednego z piątki duchów żywiołów, którego dostarczyć mu miała Lady Sati i jej ludzie. Do tego czasu miał towarzyszyć Yoh i Annie. Jedna osoba do pilnowania pleców na wypadek gdyby X- Laws postanowili go wyeliminować poza areną także może się przydać.

- Dziewczyny są gotowe wyruszyć za pół godziny – poinformował go komik.
- Ok, Manta także? – odparł Yoh.
- Tak.
- To dobrze.

          Komik skinął głową i wyszedł. Asakura został. Postanowił wykorzystać ten czas na relaks. Zasnął gdy tylko Choco opuścił pomieszczenie. Obudził się dopiero, gdy Anna uderzyła go niezwykle delikatnie jak na nią w bark.

- Pora kogoś pożegnać – oznajmiła.

          Yoh wstał posłusznie i poszedł za nią przed budynek. Tam Pai- Long uginał się od walizek, które zawierały zapewne wyłącznie ciuchy i kosmetyki jego pani. Obok znajdowała się Tamara ze skromną torbą podróżną, z której kpili sobie Konchi i Ponchi. Pilika zaciskała szczęki. Chyba czuła się strasznie samotna odkąd wyjechali Len z jej bratem. W twierdzy rodu Tao będzie miała żeńskie towarzystwo. Obok niej stał Manta. Jak zwykle sprawdzał coś w laptopie. Dalej znajdowała się Sharona i dwójka jej przyjaciółek. Liderka miała liczbę bagaży w połowie zbliżoną do Jun co stanowiło i tak bardzo pokaźny wynik.

          Yoh po kolei uściskał ich wszystkich i życzył szczęście. Cieszył się, że Len wyleciał już wczoraj. Inaczej mogłoby dojść do zamieszek gdyby zobaczył minę Asakury, kiedy Jun przytuliła go do swojego imponujących rozmiarów biustu. Cała szczęście, że Anna także nie widziała tego pożegnania. Chyba. Przynajmniej taką miał nadzieję.

          Kiedy kolejna grupa przyjaciół opuścił Dobbie, szaman poczuł jak robi się coraz bardziej przygnębiony i samotny. Całe szczęście miał ciągle przy sobie Annę i Choco, a zwłaszcza Amidamaru.

- Amidamaru – zwrócił się do swojego ducha.
- Tak, Yoh? – widmo samuraja zmaterializowało się za jego plecami.
- Chyba nikt znajomy nie obejrzy naszej wygranej – przyznał kwaśnym tonem Yoh.
- Powinni zdążyć na koronację – zauważył optymistycznie samuraj.

          Dalszą rozmowę przerwało nadciągające tornado w osobie Anny. Medium wparowała do pokoju z właściwą sobie gracją, trzaskając drzwiami i krzycząc:

- Tutaj jesteś leniu patentowany!
- Ależ Anno ja… ja ci wszystko wytłumaczę…
- … lepiej zamilcz! Musimy pogadać o walce.

          Yoh spojrzał na nią nie mogą połączyć wątków.

- Finałowej? – spytał z głupią miną – Amidamaru i ja doskonale zdajemy sobie sprawę co należy zrobić by wygrać.
- Nie, głupku, chodzi mi o prawdziwego przeciwnika.
- Demony – skwitował Amidamaru.
- Dobrze, że twój stróż jest bardziej inteligentny od ciebie, bo inaczej zaczęła bym się bać czy serio zostanę królową szamanów!
- Anno…
- Nie przerywaj mi kiedy mówię! – warknęła blondynka – Pamiętasz listę 10 strategicznych celów demonów jakie przekazali nam X- Laws? – spytała a gdy Yoh skinął głową kontynuowała – ekipa Lena po sprawdzeniu sytuacji w tej wiosce ma zająć się obroną klasztoru w Tybecie. Z Himalajów nie mają daleko. Faust z kolei musi udać się na tę stację badawczą na Antarktydzie, ale ma znacznie więcej czasu by tam dotrzeć.
- Dlaczego wysyłacie go aż tak daleko?- spytał Yoh.
- Bo inne obiekty są już obstawione albo stracone – wyjaśniła Anna – wioska w USA, o której wspominał wtedy Marco została zniszczona przez demony, a mieszkańcy wymordowani. Inne cele są jeszcze bezpieczne, ale nie wiemy jak długo to potrwa. Poza obroną nich, musimy jeszcze zlikwidować najważniejsze demony.
- Najważniejsze? – zdziwił się Amidamaru.

- Według tradycji chrześcijańskiej istnieje dziewięć chórów aniołów – odpowiedziała Anna – analogicznie do niej istnieje też dziewięć chórów upadłych aniołów, czyli demonów. Poza nimi istnieje też to co nazywamy demonami, chociaż wcale nimi nie jest. Chodzi o te istoty, z którymi mieliście już okazję walczyć. To zwykli słudzy piekielni, upadłe dusze, bez szczególnych mocy. Z demonami jest inaczej. Do każdego chóru należy sześć demonów. Łącznie daje nam to 45 demonów, które należy zniszczyć dodając do nich pomagierów, których zwykle mają od kilku do kilkunastu na jednego właściwego demona.

          Yoh kalkulował w głowie jej słowa. Nie ważne jak bardzo się starał musiał przyznać, że czeka ich sporo roboty.

- Czy jeden z właściwych demonów został już zniszczony?
- Duch Ognia usmażył Lewiatana co oznacza, że nie czeka was aż tak poważna bitwa morska – odparła Anna – Sati zniszczyła Beliala w drodze po ducha dla Choco. To są o tyle wielkie osiągnięcia, że zniszczonych zostało dwoje książąt piekieł. Jeśli już o tym wiesz, to nie muszę ci tłumaczyć dlaczego Layserg wycofał się z turnieju.
- Był aż tak wyczerpany po walce z Lewiatanem?
- Tak – ucięła temat Anna.

          Nie poruszali tego tematu aż do finałowej walki o tytuł króla szamanów. Dzień przed samą walką Choco uzyskał panowanie nad czwartym z duchów żywiołów. Dzięki temu mieli naprawdę szansę odnieść sukces. Teraz to właśnie on, Yoh, będzie musiał pokonać Żelazną Dziewicę Jeanne i zdobyć koronę króla szamanów. Wtedy z pomocą Króla Duchów będzie mógł przepędzić demony, nie angażując w to zbyt wielu osób. Żeby to zrobić musi wygrać jeszcze jedną walkę.

          Stadion był wypełniony po brzegi. Tłumy wiwatowały na cześć zawodników gdy ci wychodzili na arenę. Kończący turniej pojedynek miał być sędziowany przez Goldvę we własnej osobie.

          Z jednej strony stała spokojna i… nieco zesztywniała Jeanne. Miała na sobie swój pokutny, ale i seksowny strój do walki. Tuż za nią unosił się jej stróż, Shamash. Za jej plecami na arenie wyróżniała się biało ubrana, jednolicie umundurowana grupka, X- Laws. Poplecznicy Europejki byli całkowicie pewni jej wygranej.

          Z drugiej strony siedział szatyn z założonymi pomarańczowymi słuchawkami na uszy. Ubrany w czarny ustrój, uszyty mu wiele miesięcy temu osobiście przez Annę. Wydawał się zrelaksowany aż tak bardzo, że przeciętnemu widzowi mogło się zdawać, że w ogóle nie odczuwa presji.

- Cześć, Yoh – przywitała go pogodnie Jeanne – Niestety będę musiała dziś delikatnie cię poturbować.
- Też się cieszę, że cię widzę całą i zdrową – zaśmiał się Yoh – jednak to ja dzisiaj wygram – zakończył pewnym siebie głosem.

          Dalszą wymianę uprzejmości przerwała Goldva:

- Pretendenci, gotowi?
- Tak! – odparli równocześnie.
- Walczcie! – sędzia wydała polecenie rozpoczynające pojedynek.

          Yoh szybko wykonał podwójne medium i zaatakował Niebiańskim Cięciem. Na jego pech, Jeanne także nie próżnowała i Shamash bez trudu odparł atak. Przed kolejnym wykonał unik nabierając przy tym prędkości. Oznaczało to zagrożenie dla Yoh i zepchnięcie go do defensywy.

          Tym razem to Yoh musiał blokować ataki przeciwnika i wykonywać uniki. Jeanne nie wkładała w te ataki zbyt dużo mocy. Nastwione były raczej na siłę fizyczną i miały za zadanie zmęczyć przeciwnika. Yoh w takich chwilach doceniał katorżniczy trening kondycyjny jaki od lat serwowała mu Anna.

          Korzystając z foryoku odskoczył kilka metrów w tył unosząc się na wysokość dwóch metrów. Shamash wykorzystał to błyskawicznie do niego doskakując i zadając cios ogonem. Yoh oberwał w mostek tracąc na moment oddech. Upadł ciężko na ziemię, przyklęknął na lewe kolano. W porę uniósł miecz nad głowę by obronić się przed ciosem toporem ducha stróża Jeanne.

          Zdał sobie sprawę, że Jeanne wyposażyła Shamasha w więcej swojego foryoku skoro ma już topór w ręce. Nie miał jednak czasu na dalsze rozważanie poziomu mocy przeciwnika jako, że został zasypany kilkunastoma cięciami. Utworzył tarczę, która pozwoliła mu się wycofać i złapać oddech.

          Kiedy Shamash przebił się przez jego tarczę, Niebiańskie Cięcie trafiło go prosto w klatkę piersiową. Czysty atak miał pozbawić go głowy, ale przesłanie większej ilości foryoku przez Jeanne załatwiło sprawę. Duch pozostał całością w jednej części.

          Yoh postanowił wykorzystać czas jaki Shamash potrzebował na zregenerowanie swojej powłoki by zadać mu kolejne ciosy. Ciął i pchał swoim podwójnym medium z całych sił (fizycznych). Nie zauważył, jednak że Jeanne aktywowała tarczę, która pochłaniała jego ataki. Nim Yoh się zorientował dostał promieniem foryoku, który pojawił się nie wiadomo skąd.

- Musimy celować w nią – powiedział Amidamaru – inaczej przegramy!

          Wówczas Asakura wykorzystał nową technikę jaką niedawno opanował. Wbił sztych w glebę. Od miejsca wbicia w stronę Żelaznej Dziewicy ziemia zaczęła się rozpadać. Rozpadlina była coraz większa aż wreszcie dotarła do Jeanne, która wpadła do dziury.

- Teraz nie będzie widzieć walki – oznajmił Yoh.

          Zaatakował ponownie z coraz większa zaciętością. Duch radził sobie całkiem dobrze z obroną, ale nie zauważył, że każdy krok Yoh nastawiony był na jeden cel. Chciał znaleźć się pomiędzy nim, a Jeanne. Dzięki temu zapewniłby sobie możliwość zaatakowania jej, której nie mógłby zablokować jej stróż.

          Wreszcie nadszedł ten moment. Dla niepoznaki Yoh wykonał Niebiańskie Cięcie w Shamasha, który bez trudu przed nim uskoczył, ale jeszcze nim zdążył wylądować Yoh rzucił się do leju, w którym znajdowała się Jeanne. Ciął znad głowy prosto w nią mając nadzieję, że jej nie zabije, ale ku jego zaskoczeniu kajdany na jej nadgarstkach pulsowały foryoku i wytworzyła się z nich tarcza. Jego atak został bez trudu zablokowany.

- Niezła próba – pochwaliła go Jeanne.

          Nim zdążył przeanalizować sytuację Shamash ciął go toporem w lewą łopatkę. Poczuł jak plecy rozrywa mu porażający ból, a potem coś cieknie mu po plecach, boku, a nawet i brzuchu. Wyskoczył z leja korzystając z foryoku i czuł się dziwnie otępiały. Nie tak miała wyglądać ta walka…

55. Walka o przywództwo


Rozdział 55
Walka o przywództwo

          Grupa złożona z Ryu, Fausta, Kany, Mathildy oraz Pino i dwójki jego towarzyszy wyruszyła w drogę wcześniej nie zespół, którym dowodził Len. Początkowo ruszyli spacerem w stronę wyjścia z Dobbie Village. Przez ten czas Ryu opowiadał Faustowi o tym jak wspaniałą kobietę znajdzie i jak ułoży sobie z nią życie w „swoim uświęconym miejscu”. Szamani władający lodem szli w milczeniu, a Kana z towarzyszką układały plan zamordowania złodzieja Ducha Ognia. Pechowo usłyszał to Ryu.

- Nie zrobisz tego mojemu protegowanemu! – wrzasnął zwracając uwagę wszystkich obecnych na siebie.

          Niemka spiorunowała go wzrokiem.

- A to czemu? – spytała od niechcenia.
- Bo to mój protegowany!

          Gdzieś na boku Pino zadał pytanie Faustowi.

- Czy on aby na pewno wie co oznacza ten termin?
- Szczerze wątpię – doktor rozłożył ręce.
- Wiesz, że ten twój protegowany podpieprzył ducha mojego mistrza?! – ryknęła Kana – Więcej! On chciał zamordować twoje przyjaciółki! Myślałam, że dla przydupasa Yoh Asakury przyjaźń znaczy coś więcej niż własny przydupas!

          Żyłka na skroni Ryu zaczęła niebezpiecznie pulsować. Drewniany miecz pojawił się w jego prawej dłoni. W tym samym czasie za Kaną zmaterializował się jej duch rycerza.

- Chyba trzeba interweniować – powiedział Pino do Fausta, ten skinął mu głową w odpowiedzi – Hej! – zwrócił się do kłócących się szamanów – To nie jest pora na wzajemne rachowanie swoich kości. Mamy teraz innego wroga.
- Diethel jest takim samym wrogiem jak te demony! – zaperzyła się Bismarck.
- Odwołaj to! – krzyczał Ryu.

          Faust niespiesznym krokiem ruszył w ich stronę.

- Ani myślę! – odparła krzykiem Kana.
- Właśnie! – zawtórowała jej Mathilda.

          Wreszcie Niemiec znalazł się pomiędzy nimi. Obok stał Pino, którego dwójka pozostałych towarzyszy stała z boku patrząc na to zdarzenie z dezaprobatą w oczach.

- Pino ma rację – zaczął swoim melancholijnym głosem Europejczyk – na nic nam się zdadzą wzajemne walki. Ryu – rzekł do przyjaciela – Kana ma rację jeśli chodzi o Layserga, na ten moment. To dobry chłopak, ale zbłądził. Dopóki nie wróci na właściwą drogę ciężko będzie nam traktować go jako przyjaciela. Wierzę, jednak że to nastąpi. Wtedy wraz z nami będzie walczył z prawdziwym wrogiem.
- Ładnie powiedziane – szepnęła gdzieś z boku lodowa szamanka.
- Prawda – przyznał jej kolega.

          Ryu z Mathildą a zwłaszcza Kaną w dalszym ciągu piorunował się wzrokiem. Schował, jednak swój drewniany oręż. Stróże dziewczyn także się zdematerializowały. Oznaczało to spokój – tymczasowy.

          Faust zdawał sobie sprawę od momentu gdy usłyszał podział na ekipy, że to właśnie w jego zespole jest większe prawdopodobieństwo wystąpienia prawdziwych problemów. Len miał ze sobą szamanów, może niezbyt inteligentnych, ale potrafiących dostosować się do poleceń, nie mających wodzowskich aspiracji. Wyjątek mógł stanowić Trey, ale po tym jak wszystko sobie z Tao wyjaśnili ich relacje wróciły do normy – co ugruntowała jeszcze bardziej nocna walka z całym X- Laws. Dodatkowo pan Ducha Wody miał doświadczenie w wypełnianiu poleceń Lena jeszcze z drugiej rundy Wielkiego Turnieju Szamanów. Faust dostrzegał prawdziwy problem dla ekipy Pioruna i Lodu dopiero gdy będzie musiał. się rozdzielić. Jednym podzespołem będzie dowodził oczywiście Len, ale co z resztą? O ile będzie miała jasne instrukcje od Tao to nie powinno im to sprawić kłopotów, ale w przeciwnym wypadku ich los może być nieciekawy.

          W zespole Fausta, który nie posiadał jeszcze szyldu tego typu problem nie występował. On sam co prawda miesiące temu uznał zwierzchnictwo Yoh i Anny, ale miał wieloletnie doświadczenie w kierowaniu ludźmi. Nie powinno, więc sprawiać mu problemów wydawanie poleceń czy układanie planów, taktyki i strategii. Tę ostatnią wyznaczyli mu z resztą Len wraz z Anną. On musiał tylko dostosować taktykę i reagować na bieżące wydarzenia – takie jak wewnętrzne konflikty. W odróżnieniu od ekipy Lena ta jego miała także innych kandydatów na liderów. Kana była dawną liderką tria Hanagumi. Pino dowodził swoimi ludźmi, był dla nich naturalnym liderem. Nawet Ryu od czasu do czasu przejawiał aspirację by wybić się na ponowne bycie osobą decyzyjną. Ostatecznie też miał za sobą lata doświadczenia w kierowaniu swoim gangiem. Nie był może wybitnym liderem, ale – z tego co Faust słyszał – jego ludzie byli gotowi pójść za nim w ogień. Takich liderów się ceni nawet gdy rezultaty jakie osiągają są marne. W zasadzie wyłącznie Mathilda i dwójka pozostałych śnieżnych szamanów nie powinni negować jego wodzostwa z przyczyn osobistych ambicji. Niemiec nie łudził się, że tak będzie w rzeczywistości. Wiedział, że kontroluje Mathildę tak długo jak ma po swojej stronie Kanę. Analogicznie szacował swój wpływ na pozostała dwójkę. Między innymi dlatego był bardzo wdzięczny Pino za pomoc mu w załagodzeniu niedawnego konfliktu o nowego pana Ducha Ognia.

- Nic nie mówisz – zauważyła Zoriya Gagarik.
- Myślę jak będzie wyglądał nasz dalszy los – odparł Niemiec.
- Na nas możesz liczyć – zawtórował jej Tona Papiku.
- Dzięki – odparł melancholijnie Niemiec – pochodzicie z Europy, prawda?
- Tak – odparła Zoriya – jestem Rosjanką, on Islandczykiem, a Pino pochodzi z Irlandii.
- Międzynarodowe towarzystwo – podsumował Faust.
- Niemniej niż tria, które tworzyłeś z Yoh i tym tam – blondynka wskazała na Ryu – nie mówiąc już o Drużynie Lena z drugiej rundy.
- Racja.

          Niebawem porzucili pieszą wędrówkę na rzecz jazdy z Billy’m, amerykańskim kumplem Ryu. Mężczyzna wyglądający jak klon Elvisa wraz z Rosjanką siedzieli w szoferce obok kierowcy, a cała reszta znajdowała się na pace.

- Chociaż załatwienie transportu mu się udało – wycedziła przez zaciśnięte zęby Kana.
- Każdy ma jakieś zadania do wykonania – wyjaśnił lider.
- Co ma do zrobienia reszta? – dopytała jego rodaczka.
- Zobaczycie – odparł tajemniczo Faust.

          Billy zawiózł ich na płaskowyż, gdzie czekał na nich śmigłowiec.

- Radziecka konstrukcja – zauważyła Zoriya.
- Nie lubisz własnego państwa? – zapytał Ryu.
- Nie jestem sowietką! Jestem Rosjanką! – oburzyła się kobieta.

          Faust zanotował w myślach, że ani panna Gagarik ani Bismarck nie zostaną kobietą życia jego przyjaciela. W zasadzie zaczął poważnie wątpić by Ryu potrafił kiedykolwiek znaleźć sobie kobietę. Zadał sobie pytanie czy szaman w dalszym ciągu jest prawiczkiem? Szybko odepchnął od siebie tę myśl.

          Wsiedli do śmigłowca, który transportował ich dalej na północ. Lecieli dobrą godzinę, gdy helikopter wpadł w turbulencję.

- Co się dzieje? – krzyknął Ryu do pilota.
- Nie… nie wiem – odparł tamten.

          Faust w myślach już analizował czyje duchy potrafią latać. Wychodziło mu, że tylko jeden – jego Eliza. No cóż pewnie dlatego jest liderem żeby móc uratować pozostałych gdy nadejdzie taka potrzeba.

- Musimy być gotowi do ewakuacji – rzekł spokojnie, ale wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy.

          Nagle nie wiadomo skąd jakiś promień leciał prosto w nich. Faust nie myśląc otworzył drzwi i wyskoczył łapiąc za dłonie znajdujących się obok Kanę i Tonę. Puścił ich i utworzył wielką kontrolę ducha. Kiedy stał na ramieniu Elizy obok niego znajdowała się Niemka i Mathilda. Po jej plecach wspinali się Tona i Pino. Nigdzie nie widział jednak Ryu i Rosjanki.

          Niezbyt wysoko nad ich głowami rozległa się eksplozja. Skrzydła Elizy osłoniły ich przed odłamkami, lecz odrzuciły ją samą mocno w bok. W dalszym ciągu nigdzie nie widział dwójki brakujących szamanów. Z zadowoleniem dostrzegł, że wszyscy inni utworzyli kontrole duchów.

- Tam! – Tona wskazywał w górę na zachód nadlatywała stamtąd grupka demonów.
- Nie dobrze – syknął Pino.
- Gdzie Zoriya i Ryu? – spytał nerwowo Faust.

          Nim usłyszał odpowiedź w ich stronę leciała seria takich samych promieni jak ten, który zestrzelił ich śmigłowiec.

- Musimy wylądować – polecił ukochanej.

          Lodowa tarcza wytworzona przez Pino chroniła jego i Tonę. Mathilda starała się trafić w mknące ku nim promienie by wybuchały w odpowiednio dalekiej od nich odległości by nikomu nie stała się krzywda.

          Wylądowali wreszcie. Ostrzał demonów przybierał na sile. Kiedy ostatni niepotrzebny szaman zszedł z ramienia Elizy mogła oderwać się ponownie w górę. Początkowo Faust chciał ruszyć do ataku, ale zdał sobie sprawę, że nie może zostawić pozostałych. Wisieli więc w powietrzu nad nimi.

- Nie strzelajcie do nich dopóki się nie zbliżą – polecił swoim towarzyszom.

          Posłuchali. Nie oznaczało to jednak, że wrogowie uczynią to samo. Kanonada trwała w najlepsze. Wreszcie demony były na tyle blisko, że mógł policzyć ich liczbę. Atakowało ich 8 stworów z piekła. Zważywszy na zaginięcie dwójki szamanów oraz pilota helikoptera byli zaledwie w piątkę. To będzie ciężka walka.

- Teraz, ognia! – syknął Faust.

          Atak serum Elizy, promienie foryoku, oraz lodowe pociski ruszyły naprzeciw wrogom. Ci także odpowiedzieli atakiem. Rozległ się huk i dym pokrył niebo, gdy ataki zderzyły się ze sobą. Kiedy kurz opadł Faust zauważył, że na ziemi brakuje jednego z jego ludzi.

          Wielki i umięśniony Islandczyk znajdował się w szponach liczącego prawie cztery metry wzrostu demona. Stwór z piekła stał w odległości kilkunastu metrów od nich i uśmiechał się obelżywie. Obnażył kły niczym dzikie zwierze.

- NIEEE! – wrzasnął Pino i ruszył do ataku, lecz został trafiony promieniem przez jednego ze znajdujących się wciąż w powietrzu demonów. Poleciał kilkanaście metrów w tył nim został złapany przez Ashcrofta.
- Pokrzyżowaliście nam kilka planów – odezwał się demon wibrującym głosem – zasłużyliście by poznać imię tego, który was uśmierci. Imię moje jest Agares.

          Faust zadrżał na te słowa. Ucząc się nekromancji i innych zakazanych sztuk zbadał także i księgi o demonach, ich nazwach, siłach i stanowiskach. Agares był w nich przedstawiany jako książę piekła, zwierzchnik ziemskich duchów nieczystych. Potrafił zmieniać jednoczyć rozbite armie i sprowadzać uciekinierów.

          Nim zdołał cokolwiek powiedzieć Agares rozerwał Islandczyka na pół. Mathilda zaczęła wymiotować. Kana była blada jak kreda, a sam Faust poczuł jak robi mu się słabo. Pozostała ich czwórka przeciwko ósemce demonów, a jeśli opowieści o ich przywódcy były prawdziwe to nie mieli szans na ucieczkę.

- Zapłacisz za to! – ryknął Pino i zaatakował potężną śnieżycą.

          Agares skinął dłonią i atak Wyspiarza rozstąpił się przed nim. Obnażył ponownie kły i warknął coś w niezrozumiałym dla nich języku. Oszalałe demony rzuciły się na nich do ataku. Ashcroft bronił zawzięcie swojej pani, Mathilda wskoczyła na ramię Elizy i strzelała do wszystkiego co się rusza, a Pino bronił się rozpaczliwie przed trójką wrogów.

- Żałosne – rzekł sam do siebie morderca Tony – może sprowadzić wam zaginionych żebyście mieli chociaż teoretyczne szanse na walkę z nami? – zakpił.

          Odpowiedziała mu gigantyczna igła Elizy, która przebiła na wylot jednego z jego sługusów. Demon padł martwy na glebę w spazmatycznych ruchach. Niebawem zesztywniał i rozsypał się tworząc kupkę popiołu.

- Sami zaraz wyrównamy szansę! – ryknęła Kana, a jej duch rycerza przebił kopią na wylot kolejnego demona.

wtorek, 26 czerwca 2018

54. Duch Ognia i Duch Pioruna


Rozdział 54
Duch Wody i Duch Pioruna

          Len błyskawicznie dokończył ubieranie się. Pocałował Pilikę w policzek, otwierając przy tym okno. Wyskoczył przez nie przy użyciu kontroli ducha, pozostawiając w nim zaskoczoną piętnastolatkę.

          Wylądował miękko przed młodą, nastoletnią kobietą. Miała długie, brązowe i proste włosy. Na czubku głowy nosiła ozdobną, złotą koronę. Ubrana była w sposób typowy dla swojej grupy, nosiła pomarańczową sukienkę podobną do szaty jaką w telewizji nosił Dalajlama.

- Lady Sati Saigan – przedstawił ją słaby męski głos.

          Teraz Tao przyjrzał się jemu. Był to niski mężczyzna, a liczba zmarszczek i blada cera pozwalała się zastanawiać czy ludzie żyją tak długo. Był kompletnie łysy i ubrany w podobną do Sati pomarańczową szatę. Za nim stała niska, młoda dziewczyna o praktycznie białych włosach. Jej rysy twarzy i kolor skóry przypominały indiańskie. Także i ona ubrana była jak liderka.

- Ja jestem Daiei – przedstawił się starzec – a to Komeri – wskazał na dziewczynę.
- Jestem Len Tao – odpowiedział złotooki.

          Uścisnął dłonie ze starcem. Ucałował wierzch dłoni Komeri i Saigan. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nic konstruktywnego nie przychodziło mu na myśl. Z kłopotu wybawiło go pojawienie się Horo i głos Mikihisy.

- Może wejdziemy do środka?
- Jasne, zapraszam – odpowiedział Horo, który szybciej się otrząsnął.

          Len skinął głową i wszedł do budynku jako ostatni. Udali się prosto do kuchni, gdzie nie było aktualnie nikogo. Len odsunął krzesło przed Lady Sati oraz młodą Komeri. Starzec poradził sobie sam.

- Jesteście bardzo mili – rzekła liderka Gandhary.
- E… dzięki – bąknął zawstydzony Trey, a Len skinął głową.
- Darujmy sobie kurtuazję i formalności – przerwał im ojciec Yoh – mamy kilka rzeczy do dogadania!
- Spokojnie, Mikihisa – zwróciła się do niego Saigan.
- Właśnie – poparł ją Len – a czy ty nie miałeś być właśnie z Tamarą w Japonii?
- Odstawiłem ją na miejsce – odburknął Asakura – reszta nie jest twoim problemem, to wewnętrzna sprawa rodu Asakura! – wypalił nieco poddenerwowanym głosem.

          Sati przerwała dalszą wymianę zdań ruchem ręką.

- Wyczuwam w was wiele emocji – oznajmiła – Jackson i Yainage dostarczyli mi Duchy Wody i Pioruna. Przyszła kolej aby przekazać je wam, o ile okażecie się rzeczywiście godni tego – powiedziała spokojnym, zmysłowym głosem.
- Godni? – dopytał Len.
- Tak – potwierdziła – będziecie musieli stoczyć walkę.
- Z tobą? – kolejne pytanie zadał Horo.

          Sati pokręciła przecząco głową.

- Z samymi duchami – wyjaśniła.

          Kiedy tylko to powiedziała za jej plecami zmaterializowały się dwa duchy wielkości identycznej lub chociaż mocno zbliżonej do Ducha Ognia. Jeden z nich był niebieski, na których znajdowało się kilka białych linii. Jego głowa była znacznie masywniejsza i potężniej zbudowana niż u jego ognistego krewniaka.

Po jego lewej stronie znajdował się fioletowy duch. Linie na nim były barwy żółtawej, a na jego głowie znajdował się skierowany w górę róg. Mimowolnie przypominał czub na głowie Lena. Miał pięć bardzo długich palców przypominających szpony.

- Bason! – Len wezwał swojego szaman i wykonał podwójną kontrolę ducha.
- Kororo! – Horo także wykonał swoją najmocniejszą formę kontroli ducha.
- Pamiętajcie żeby używać przeciwko tym duchom wyłącznie ataków typowych dla ich żywiołów! – poinstruowała ich jeszcze Sati Saigan.

          Len zaatakował swoim sztandarowym atakiem w zakresie energii burzowej i elektryczności, „Błyskawicą”. Duch wchłonął energię i zaryczał przeciągle co wydało się przerażające większości obecnych, ale nie paniczowi Tao.

- Mistrzu, Len… - zaczął Bason, ale szaman zbył go ruchem ręki.

          Podszedł powoli do Ducha Pioruna, a ten mierzył go spojrzeniem. Anulował podwójne medium i co więcej kompletnie wycofał Basona z jakiegokolwiek medium.  Pomimo tego w dłoni wciąż trzymał rozłożony Miecz Błyskawicy. Dostrzegał teraz pewien związek między swoim rodowym orężem, a potencjalnym nowym duchem stróżem. Wydawało mu się, że miecz jest naelektryzowany, chociaż po niedawnym ataku nie powinno być już żadnego śladu. Było to jednak przyjemne.

- Chcesz się do mnie przyłączyć? – spytał ducha.

          Ten nie odpowiedział. Wtedy wbił pionowo miecz przed siebie. Wykonał nad nim kilka ruchów dłońmi typowych dla taoismu. Chwycił ponownie miecz w dłoń.

- Duch Pioruna forma ducha! – krzyknął tworząc charakterystyczną fioletową kulkę z ogromnego ducha – do Mieczy Błyskawicy!

          Poczuł przypływ gwałtownej mocy, która nie mieściła się w medium. Wykonał taką samą kombinacje ruchów jak przy wielkiej kontroli ducha ze starym stróżem i już po chwili stał na ramieniu wielkiej formy Ducha Pioruna.

- Wow!- rozległ się z okna głos Piliki.
- Gratulacje mistrzu, Len! – zawtórował jej Bason.
- Hm… - sam szaman z dumą popatrzył na swoje dzieło.

          W tym samym czasie Horo zmagał się ze swoim nowym duchem. Zaczął od „Ataku sopla” to jednak było zbyt mało. Potem nadeszła pora na małą próbkę zamieci, aż wreszcie wykorzystał po raz drugi w życiu technikę zera absolutnego. To właśnie wtedy duch pozwolił mu spróbować utworzyć kontrolę ducha. Udało mu się to tak samo imponująco jak koledze.

- Gratuluję wam obu – powiedziała Sati.
- Teraz możecie ruszać – dodał Mikihisa – a ja wracam do Osorezan.

          Chwilę przed południem skończyli jeść obiad uszykowany przez Jun. Wyszli przed budynek gdzie czekała na nich reszta ich nowej ekipy. Sally i Elly stały nieco z boku. Tuż obok nich Marie. Dalej Zang- Ching i Bill.

- Gotowi? – spytał Len.

          Pokiwali głową w odpowiedzi. Pocałował ostatni raz Pilikę – Jun profilaktycznie pożegnał już wcześniej. Pomachał całej reszcie i stanął przed drużyną. Wykonał wielką kontrolę ducha Basona i znalazł się na jego ramieniu. Tuż obok niego stała Marie, a na drugim Bill i Zang- Ching. Zaraz obok niego na wielkiej formie Kororo znajdowali się Horokeu, Sally i Elly. Pomachali ostatni raz Jun, Pilice, Choco, Annie, Yoh i odlecieli.

- Kiedy odlatuje druga ekipa? – spytał Zang.
- Zrobiła to godzinę temu – odpowiedział Len.

          Lecieli dobrą godzinę zanim dotarli do wybrzeża. Następnie przez niecałą kolejna godzinę podziwiali łagodne fale, morskie i ponownie piasek wybrzeża. Wreszcie dolatywali do lotniska.

- Trey daj trochę deszczu! – krzyknął Len.

          Usui pokiwał głową i wykonał kontrolę ducha, starając się przy tym nie ujawniać ducha, którego do tego użył. Pół minuty później z nieba zaczął padać obfity deszcz. Len dodał do niego kilka błyskawic. W takim kamuflażu bez przeszkód, nie zauważeni przez nikogo wylądowali już na terenie lotniska.

- Idziemy na śmigłowiec – polecił Len.
- Kryzys finansowy? – spytał przekornie Usui.
- Nie, z niego będzie nam łatwiej wyskoczyć.

          Zatrzymali się przed jednym z niewzbudzających podejrzeń białych śmigłowców. Był białej barwy, a napis na jego przedzie głosił, że jest to model Mi 6.

- Solidna, radziecka produkcja – stwierdził Tao – nieco przestarzały, ale niezawodny.

          Weszli na pokład. Len usiadł na fotelu przeznaczonym dla dowódcy. Obok niego usiadł Horo, dalej Elly i Sally. Naprzeciwko nich zasiadła trójka dawnych zwolenników Hao Asakury. Odlecieli z lotnika pół godziny po wylądowaniu na nim.

- Co chcecie robić po wojnie? – spytała Elly po starcie helikoptera.
- Jeszcze nad tym nie myślałem – odpowiedział natychmiastowo Trey.

          Sally nie odpowiedziała. Tak samo Marie. Ta druga milczała i medytowała odkąd weszła na pokład.

- Wrócę do sportu – powiedział po chwili namysłu Burton.
- Zarobię kupę forsy! – oznajmił Zang- Ching.
- Skończę szkołę i zrobię to samo co on – odparł lekko Len wskazując na Zanga.
- Też bym tak chciała – westchnęła Elly.

          Len spojrzał na nią badawczo. Wydawała się smutna. Oczy się jej szkliły, a ręce lekko zatrząsnęły. Głowa ponownie opadła lekko w dół. Chłopak zastanowił się ile lat może mieć dziewczyna.

- Ty skończyłaś już szkołę? – zapytał wreszcie.
- Z bólem – przyznała niechętnie – na studia mnie nie ciągnęło, a nie miałam szans na dobrą pracę. Wszystko przez mój kontakt z duchami. W moim miasteczku byłam spalona – wyjaśniała Amerykanka.
- To przykre – wtrącił Bill – nikt nie powinien cierpieć przez swoje zdolności do komunikowania się z duchami.
- Dzięki – bąknęła blondynka.
- Szefie ile będziemy lecieć? – spytał Horo zmieniając temat.

          Tao spojrzał na niego badawczo.

- Kilka godzin. Nie będziemy też lądować na lotnisku.

          Lecieli przez jakiś czas dyskutując na neutralne tematy, dotyczące przyszłości. W między czasie Len zasnął jako pierwszy. Obudził go Horo dopiero podczas lądowania.

- Nie mogłeś tego zrobić wcześniej pajacu? – spytał Tao w ramach podziękowania.
- Mogłem, bufonie – odparł Trey – ale chcieliśmy spokoju od twojego marudzenia.

          Wylądowali w połowie drogi na jeden ze średnich szczytów o zmierzchu. Przed nimi była długa droga spacerem do celu. Ciężko było oszacować jak długo będą musieli iść we właściwą stronę.

- Marie, Elly wy przodem – polecił Len – udawajcie turystki. Zang i Trey idziecie ze mną. Sally i Bill zamykacie – wydał rozkazy.

          Pół godziny później zarządził postój na nocleg.

- Nie rozstawiać namiotów – polecił – nie chcemy by ktoś zauważył tak duże obozowisko. Horo zrób mi tu przy zboczu dwa duże igloo. Tylko żeby wyglądały na zaspy śniegowe po ostatniej lawinie.

          Szaman władający wodą, śniegiem i lodem spełnił prośbę lidera grupy. Ten z uznaniem skinął głową. Dopiero wtedy dał znak Billowi by wewnątrz igloo rozstawił namioty. Len zarządził też ubranie grubszych ciuchów jako, że nie chcieli przyciągnąć niczyich spojrzeń ogniem i wywołanym przez niego dymem. Oczywiście maluteńkie ognisko musieli rozpalić, ale starali się je dobrze zamaskować.

- Jak mamy się podobierać? – spytał Horo patrząc na dziewczyny cielęcym wzrokiem.

          Len nie odpowiedział tylko wepchnął go do większego schronienia nic mówiąc. Zaraz  za nim wpełzli Bill i Zang- Ching. Do drugiego skinieniem zaprosił Elly, Sally i Marie. Sam wstawił głowę do chłopaków i powiedział im, że  za chwilę do nich przyjdzie.

- Elly, pozwól na chwilę – rzekł z kolei do byłej chearlederki.

          Blondynka zrobiła nieco zaskoczoną minę, ale skinęła głową w geście potwierdzenia. Nie była pewna czego może chcieć od niej Len, ale w gruncie rzeczy nie miała zbyt wielu wariantów do rozważenia.

- Dlaczego się zgłosiłaś? – spytał ją bez ogródek.

          Zawahała się na moment. Spojrzała jednak – nieświadomie - głęboko w oczy Lena myśląc o tym co powiedzieć. Jej reakcja wystarczyła mu by powiedzieć:

- To nie było przesadnie mądre.
- Wiem, ale ja… to mogła być moja jedyna szansa!