niedziela, 19 sierpnia 2018

55. Walka o przywództwo


Rozdział 55
Walka o przywództwo

          Grupa złożona z Ryu, Fausta, Kany, Mathildy oraz Pino i dwójki jego towarzyszy wyruszyła w drogę wcześniej nie zespół, którym dowodził Len. Początkowo ruszyli spacerem w stronę wyjścia z Dobbie Village. Przez ten czas Ryu opowiadał Faustowi o tym jak wspaniałą kobietę znajdzie i jak ułoży sobie z nią życie w „swoim uświęconym miejscu”. Szamani władający lodem szli w milczeniu, a Kana z towarzyszką układały plan zamordowania złodzieja Ducha Ognia. Pechowo usłyszał to Ryu.

- Nie zrobisz tego mojemu protegowanemu! – wrzasnął zwracając uwagę wszystkich obecnych na siebie.

          Niemka spiorunowała go wzrokiem.

- A to czemu? – spytała od niechcenia.
- Bo to mój protegowany!

          Gdzieś na boku Pino zadał pytanie Faustowi.

- Czy on aby na pewno wie co oznacza ten termin?
- Szczerze wątpię – doktor rozłożył ręce.
- Wiesz, że ten twój protegowany podpieprzył ducha mojego mistrza?! – ryknęła Kana – Więcej! On chciał zamordować twoje przyjaciółki! Myślałam, że dla przydupasa Yoh Asakury przyjaźń znaczy coś więcej niż własny przydupas!

          Żyłka na skroni Ryu zaczęła niebezpiecznie pulsować. Drewniany miecz pojawił się w jego prawej dłoni. W tym samym czasie za Kaną zmaterializował się jej duch rycerza.

- Chyba trzeba interweniować – powiedział Pino do Fausta, ten skinął mu głową w odpowiedzi – Hej! – zwrócił się do kłócących się szamanów – To nie jest pora na wzajemne rachowanie swoich kości. Mamy teraz innego wroga.
- Diethel jest takim samym wrogiem jak te demony! – zaperzyła się Bismarck.
- Odwołaj to! – krzyczał Ryu.

          Faust niespiesznym krokiem ruszył w ich stronę.

- Ani myślę! – odparła krzykiem Kana.
- Właśnie! – zawtórowała jej Mathilda.

          Wreszcie Niemiec znalazł się pomiędzy nimi. Obok stał Pino, którego dwójka pozostałych towarzyszy stała z boku patrząc na to zdarzenie z dezaprobatą w oczach.

- Pino ma rację – zaczął swoim melancholijnym głosem Europejczyk – na nic nam się zdadzą wzajemne walki. Ryu – rzekł do przyjaciela – Kana ma rację jeśli chodzi o Layserga, na ten moment. To dobry chłopak, ale zbłądził. Dopóki nie wróci na właściwą drogę ciężko będzie nam traktować go jako przyjaciela. Wierzę, jednak że to nastąpi. Wtedy wraz z nami będzie walczył z prawdziwym wrogiem.
- Ładnie powiedziane – szepnęła gdzieś z boku lodowa szamanka.
- Prawda – przyznał jej kolega.

          Ryu z Mathildą a zwłaszcza Kaną w dalszym ciągu piorunował się wzrokiem. Schował, jednak swój drewniany oręż. Stróże dziewczyn także się zdematerializowały. Oznaczało to spokój – tymczasowy.

          Faust zdawał sobie sprawę od momentu gdy usłyszał podział na ekipy, że to właśnie w jego zespole jest większe prawdopodobieństwo wystąpienia prawdziwych problemów. Len miał ze sobą szamanów, może niezbyt inteligentnych, ale potrafiących dostosować się do poleceń, nie mających wodzowskich aspiracji. Wyjątek mógł stanowić Trey, ale po tym jak wszystko sobie z Tao wyjaśnili ich relacje wróciły do normy – co ugruntowała jeszcze bardziej nocna walka z całym X- Laws. Dodatkowo pan Ducha Wody miał doświadczenie w wypełnianiu poleceń Lena jeszcze z drugiej rundy Wielkiego Turnieju Szamanów. Faust dostrzegał prawdziwy problem dla ekipy Pioruna i Lodu dopiero gdy będzie musiał. się rozdzielić. Jednym podzespołem będzie dowodził oczywiście Len, ale co z resztą? O ile będzie miała jasne instrukcje od Tao to nie powinno im to sprawić kłopotów, ale w przeciwnym wypadku ich los może być nieciekawy.

          W zespole Fausta, który nie posiadał jeszcze szyldu tego typu problem nie występował. On sam co prawda miesiące temu uznał zwierzchnictwo Yoh i Anny, ale miał wieloletnie doświadczenie w kierowaniu ludźmi. Nie powinno, więc sprawiać mu problemów wydawanie poleceń czy układanie planów, taktyki i strategii. Tę ostatnią wyznaczyli mu z resztą Len wraz z Anną. On musiał tylko dostosować taktykę i reagować na bieżące wydarzenia – takie jak wewnętrzne konflikty. W odróżnieniu od ekipy Lena ta jego miała także innych kandydatów na liderów. Kana była dawną liderką tria Hanagumi. Pino dowodził swoimi ludźmi, był dla nich naturalnym liderem. Nawet Ryu od czasu do czasu przejawiał aspirację by wybić się na ponowne bycie osobą decyzyjną. Ostatecznie też miał za sobą lata doświadczenia w kierowaniu swoim gangiem. Nie był może wybitnym liderem, ale – z tego co Faust słyszał – jego ludzie byli gotowi pójść za nim w ogień. Takich liderów się ceni nawet gdy rezultaty jakie osiągają są marne. W zasadzie wyłącznie Mathilda i dwójka pozostałych śnieżnych szamanów nie powinni negować jego wodzostwa z przyczyn osobistych ambicji. Niemiec nie łudził się, że tak będzie w rzeczywistości. Wiedział, że kontroluje Mathildę tak długo jak ma po swojej stronie Kanę. Analogicznie szacował swój wpływ na pozostała dwójkę. Między innymi dlatego był bardzo wdzięczny Pino za pomoc mu w załagodzeniu niedawnego konfliktu o nowego pana Ducha Ognia.

- Nic nie mówisz – zauważyła Zoriya Gagarik.
- Myślę jak będzie wyglądał nasz dalszy los – odparł Niemiec.
- Na nas możesz liczyć – zawtórował jej Tona Papiku.
- Dzięki – odparł melancholijnie Niemiec – pochodzicie z Europy, prawda?
- Tak – odparła Zoriya – jestem Rosjanką, on Islandczykiem, a Pino pochodzi z Irlandii.
- Międzynarodowe towarzystwo – podsumował Faust.
- Niemniej niż tria, które tworzyłeś z Yoh i tym tam – blondynka wskazała na Ryu – nie mówiąc już o Drużynie Lena z drugiej rundy.
- Racja.

          Niebawem porzucili pieszą wędrówkę na rzecz jazdy z Billy’m, amerykańskim kumplem Ryu. Mężczyzna wyglądający jak klon Elvisa wraz z Rosjanką siedzieli w szoferce obok kierowcy, a cała reszta znajdowała się na pace.

- Chociaż załatwienie transportu mu się udało – wycedziła przez zaciśnięte zęby Kana.
- Każdy ma jakieś zadania do wykonania – wyjaśnił lider.
- Co ma do zrobienia reszta? – dopytała jego rodaczka.
- Zobaczycie – odparł tajemniczo Faust.

          Billy zawiózł ich na płaskowyż, gdzie czekał na nich śmigłowiec.

- Radziecka konstrukcja – zauważyła Zoriya.
- Nie lubisz własnego państwa? – zapytał Ryu.
- Nie jestem sowietką! Jestem Rosjanką! – oburzyła się kobieta.

          Faust zanotował w myślach, że ani panna Gagarik ani Bismarck nie zostaną kobietą życia jego przyjaciela. W zasadzie zaczął poważnie wątpić by Ryu potrafił kiedykolwiek znaleźć sobie kobietę. Zadał sobie pytanie czy szaman w dalszym ciągu jest prawiczkiem? Szybko odepchnął od siebie tę myśl.

          Wsiedli do śmigłowca, który transportował ich dalej na północ. Lecieli dobrą godzinę, gdy helikopter wpadł w turbulencję.

- Co się dzieje? – krzyknął Ryu do pilota.
- Nie… nie wiem – odparł tamten.

          Faust w myślach już analizował czyje duchy potrafią latać. Wychodziło mu, że tylko jeden – jego Eliza. No cóż pewnie dlatego jest liderem żeby móc uratować pozostałych gdy nadejdzie taka potrzeba.

- Musimy być gotowi do ewakuacji – rzekł spokojnie, ale wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy.

          Nagle nie wiadomo skąd jakiś promień leciał prosto w nich. Faust nie myśląc otworzył drzwi i wyskoczył łapiąc za dłonie znajdujących się obok Kanę i Tonę. Puścił ich i utworzył wielką kontrolę ducha. Kiedy stał na ramieniu Elizy obok niego znajdowała się Niemka i Mathilda. Po jej plecach wspinali się Tona i Pino. Nigdzie nie widział jednak Ryu i Rosjanki.

          Niezbyt wysoko nad ich głowami rozległa się eksplozja. Skrzydła Elizy osłoniły ich przed odłamkami, lecz odrzuciły ją samą mocno w bok. W dalszym ciągu nigdzie nie widział dwójki brakujących szamanów. Z zadowoleniem dostrzegł, że wszyscy inni utworzyli kontrole duchów.

- Tam! – Tona wskazywał w górę na zachód nadlatywała stamtąd grupka demonów.
- Nie dobrze – syknął Pino.
- Gdzie Zoriya i Ryu? – spytał nerwowo Faust.

          Nim usłyszał odpowiedź w ich stronę leciała seria takich samych promieni jak ten, który zestrzelił ich śmigłowiec.

- Musimy wylądować – polecił ukochanej.

          Lodowa tarcza wytworzona przez Pino chroniła jego i Tonę. Mathilda starała się trafić w mknące ku nim promienie by wybuchały w odpowiednio dalekiej od nich odległości by nikomu nie stała się krzywda.

          Wylądowali wreszcie. Ostrzał demonów przybierał na sile. Kiedy ostatni niepotrzebny szaman zszedł z ramienia Elizy mogła oderwać się ponownie w górę. Początkowo Faust chciał ruszyć do ataku, ale zdał sobie sprawę, że nie może zostawić pozostałych. Wisieli więc w powietrzu nad nimi.

- Nie strzelajcie do nich dopóki się nie zbliżą – polecił swoim towarzyszom.

          Posłuchali. Nie oznaczało to jednak, że wrogowie uczynią to samo. Kanonada trwała w najlepsze. Wreszcie demony były na tyle blisko, że mógł policzyć ich liczbę. Atakowało ich 8 stworów z piekła. Zważywszy na zaginięcie dwójki szamanów oraz pilota helikoptera byli zaledwie w piątkę. To będzie ciężka walka.

- Teraz, ognia! – syknął Faust.

          Atak serum Elizy, promienie foryoku, oraz lodowe pociski ruszyły naprzeciw wrogom. Ci także odpowiedzieli atakiem. Rozległ się huk i dym pokrył niebo, gdy ataki zderzyły się ze sobą. Kiedy kurz opadł Faust zauważył, że na ziemi brakuje jednego z jego ludzi.

          Wielki i umięśniony Islandczyk znajdował się w szponach liczącego prawie cztery metry wzrostu demona. Stwór z piekła stał w odległości kilkunastu metrów od nich i uśmiechał się obelżywie. Obnażył kły niczym dzikie zwierze.

- NIEEE! – wrzasnął Pino i ruszył do ataku, lecz został trafiony promieniem przez jednego ze znajdujących się wciąż w powietrzu demonów. Poleciał kilkanaście metrów w tył nim został złapany przez Ashcrofta.
- Pokrzyżowaliście nam kilka planów – odezwał się demon wibrującym głosem – zasłużyliście by poznać imię tego, który was uśmierci. Imię moje jest Agares.

          Faust zadrżał na te słowa. Ucząc się nekromancji i innych zakazanych sztuk zbadał także i księgi o demonach, ich nazwach, siłach i stanowiskach. Agares był w nich przedstawiany jako książę piekła, zwierzchnik ziemskich duchów nieczystych. Potrafił zmieniać jednoczyć rozbite armie i sprowadzać uciekinierów.

          Nim zdołał cokolwiek powiedzieć Agares rozerwał Islandczyka na pół. Mathilda zaczęła wymiotować. Kana była blada jak kreda, a sam Faust poczuł jak robi mu się słabo. Pozostała ich czwórka przeciwko ósemce demonów, a jeśli opowieści o ich przywódcy były prawdziwe to nie mieli szans na ucieczkę.

- Zapłacisz za to! – ryknął Pino i zaatakował potężną śnieżycą.

          Agares skinął dłonią i atak Wyspiarza rozstąpił się przed nim. Obnażył ponownie kły i warknął coś w niezrozumiałym dla nich języku. Oszalałe demony rzuciły się na nich do ataku. Ashcroft bronił zawzięcie swojej pani, Mathilda wskoczyła na ramię Elizy i strzelała do wszystkiego co się rusza, a Pino bronił się rozpaczliwie przed trójką wrogów.

- Żałosne – rzekł sam do siebie morderca Tony – może sprowadzić wam zaginionych żebyście mieli chociaż teoretyczne szanse na walkę z nami? – zakpił.

          Odpowiedziała mu gigantyczna igła Elizy, która przebiła na wylot jednego z jego sługusów. Demon padł martwy na glebę w spazmatycznych ruchach. Niebawem zesztywniał i rozsypał się tworząc kupkę popiołu.

- Sami zaraz wyrównamy szansę! – ryknęła Kana, a jej duch rycerza przebił kopią na wylot kolejnego demona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz