Rozdział 55
Walka o przywództwo
Grupa złożona z Ryu, Fausta, Kany, Mathildy oraz Pino i
dwójki jego towarzyszy wyruszyła w drogę wcześniej nie zespół, którym dowodził
Len. Początkowo ruszyli spacerem w stronę wyjścia z Dobbie Village. Przez ten
czas Ryu opowiadał Faustowi o tym jak wspaniałą kobietę znajdzie i jak ułoży
sobie z nią życie w „swoim uświęconym miejscu”. Szamani władający lodem szli w
milczeniu, a Kana z towarzyszką układały plan zamordowania złodzieja Ducha
Ognia. Pechowo usłyszał to Ryu.
- Nie zrobisz tego
mojemu protegowanemu! – wrzasnął zwracając uwagę wszystkich obecnych na siebie.
Niemka spiorunowała go wzrokiem.
- A to czemu? – spytała
od niechcenia.
- Bo to mój
protegowany!
Gdzieś na boku Pino zadał pytanie Faustowi.
- Czy on aby na pewno
wie co oznacza ten termin?
- Szczerze wątpię –
doktor rozłożył ręce.
- Wiesz, że ten twój
protegowany podpieprzył ducha mojego mistrza?! – ryknęła Kana – Więcej! On
chciał zamordować twoje przyjaciółki! Myślałam, że dla przydupasa Yoh Asakury
przyjaźń znaczy coś więcej niż własny przydupas!
Żyłka na skroni Ryu zaczęła niebezpiecznie pulsować.
Drewniany miecz pojawił się w jego prawej dłoni. W tym samym czasie za Kaną
zmaterializował się jej duch rycerza.
- Chyba trzeba
interweniować – powiedział Pino do Fausta, ten skinął mu głową w odpowiedzi –
Hej! – zwrócił się do kłócących się szamanów – To nie jest pora na wzajemne rachowanie
swoich kości. Mamy teraz innego wroga.
- Diethel jest takim
samym wrogiem jak te demony! – zaperzyła się Bismarck.
- Odwołaj to! –
krzyczał Ryu.
Faust niespiesznym krokiem ruszył w ich stronę.
- Ani myślę! – odparła krzykiem
Kana.
- Właśnie! –
zawtórowała jej Mathilda.
Wreszcie Niemiec znalazł się pomiędzy nimi. Obok stał Pino,
którego dwójka pozostałych towarzyszy stała z boku patrząc na to zdarzenie z
dezaprobatą w oczach.
- Pino ma rację –
zaczął swoim melancholijnym głosem Europejczyk – na nic nam się zdadzą wzajemne
walki. Ryu – rzekł do przyjaciela – Kana ma rację jeśli chodzi o Layserga, na
ten moment. To dobry chłopak, ale zbłądził. Dopóki nie wróci na właściwą drogę
ciężko będzie nam traktować go jako przyjaciela. Wierzę, jednak że to nastąpi.
Wtedy wraz z nami będzie walczył z prawdziwym wrogiem.
- Ładnie powiedziane –
szepnęła gdzieś z boku lodowa szamanka.
- Prawda – przyznał jej
kolega.
Ryu z Mathildą a zwłaszcza Kaną w dalszym ciągu piorunował
się wzrokiem. Schował, jednak swój drewniany oręż. Stróże dziewczyn także się
zdematerializowały. Oznaczało to spokój – tymczasowy.
Faust zdawał sobie sprawę od momentu gdy usłyszał podział
na ekipy, że to właśnie w jego zespole jest większe prawdopodobieństwo
wystąpienia prawdziwych problemów. Len miał ze sobą szamanów, może niezbyt
inteligentnych, ale potrafiących dostosować się do poleceń, nie mających
wodzowskich aspiracji. Wyjątek mógł stanowić Trey, ale po tym jak wszystko
sobie z Tao wyjaśnili ich relacje wróciły do normy – co ugruntowała jeszcze
bardziej nocna walka z całym X- Laws. Dodatkowo pan Ducha Wody miał
doświadczenie w wypełnianiu poleceń Lena jeszcze z drugiej rundy Wielkiego
Turnieju Szamanów. Faust dostrzegał prawdziwy problem dla ekipy Pioruna i Lodu dopiero
gdy będzie musiał. się rozdzielić. Jednym podzespołem będzie dowodził
oczywiście Len, ale co z resztą? O ile będzie miała jasne instrukcje od Tao to
nie powinno im to sprawić kłopotów, ale w przeciwnym wypadku ich los może być
nieciekawy.
W zespole Fausta, który nie posiadał jeszcze szyldu tego
typu problem nie występował. On sam co prawda miesiące temu uznał
zwierzchnictwo Yoh i Anny, ale miał wieloletnie doświadczenie w kierowaniu
ludźmi. Nie powinno, więc sprawiać mu problemów wydawanie poleceń czy układanie
planów, taktyki i strategii. Tę ostatnią wyznaczyli mu z resztą Len wraz z
Anną. On musiał tylko dostosować taktykę i reagować na bieżące wydarzenia –
takie jak wewnętrzne konflikty. W odróżnieniu od ekipy Lena ta jego miała także
innych kandydatów na liderów. Kana była dawną liderką tria Hanagumi. Pino
dowodził swoimi ludźmi, był dla nich naturalnym liderem. Nawet Ryu od czasu do
czasu przejawiał aspirację by wybić się na ponowne bycie osobą decyzyjną.
Ostatecznie też miał za sobą lata doświadczenia w kierowaniu swoim gangiem. Nie
był może wybitnym liderem, ale – z tego co Faust słyszał – jego ludzie byli
gotowi pójść za nim w ogień. Takich liderów się ceni nawet gdy rezultaty jakie
osiągają są marne. W zasadzie wyłącznie Mathilda i dwójka pozostałych śnieżnych
szamanów nie powinni negować jego wodzostwa z przyczyn osobistych ambicji.
Niemiec nie łudził się, że tak będzie w rzeczywistości. Wiedział, że kontroluje
Mathildę tak długo jak ma po swojej stronie Kanę. Analogicznie szacował swój
wpływ na pozostała dwójkę. Między innymi dlatego był bardzo wdzięczny Pino za
pomoc mu w załagodzeniu niedawnego konfliktu o nowego pana Ducha Ognia.
- Nic nie mówisz –
zauważyła Zoriya Gagarik.
- Myślę jak będzie wyglądał
nasz dalszy los – odparł Niemiec.
- Na nas możesz liczyć –
zawtórował jej Tona Papiku.
- Dzięki – odparł melancholijnie
Niemiec – pochodzicie z Europy, prawda?
- Tak – odparła Zoriya –
jestem Rosjanką, on Islandczykiem, a Pino pochodzi z Irlandii.
- Międzynarodowe
towarzystwo – podsumował Faust.
- Niemniej niż tria,
które tworzyłeś z Yoh i tym tam – blondynka wskazała na Ryu – nie mówiąc już o
Drużynie Lena z drugiej rundy.
- Racja.
Niebawem porzucili pieszą wędrówkę na rzecz jazdy z Billy’m,
amerykańskim kumplem Ryu. Mężczyzna wyglądający jak klon Elvisa wraz z Rosjanką
siedzieli w szoferce obok kierowcy, a cała reszta znajdowała się na pace.
- Chociaż załatwienie
transportu mu się udało – wycedziła przez zaciśnięte zęby Kana.
- Każdy ma jakieś
zadania do wykonania – wyjaśnił lider.
- Co ma do zrobienia
reszta? – dopytała jego rodaczka.
- Zobaczycie – odparł tajemniczo
Faust.
Billy zawiózł ich na płaskowyż, gdzie czekał na nich
śmigłowiec.
- Radziecka konstrukcja
– zauważyła Zoriya.
- Nie lubisz własnego
państwa? – zapytał Ryu.
- Nie jestem sowietką!
Jestem Rosjanką! – oburzyła się kobieta.
Faust zanotował w myślach, że ani panna Gagarik ani
Bismarck nie zostaną kobietą życia jego przyjaciela. W zasadzie zaczął poważnie
wątpić by Ryu potrafił kiedykolwiek znaleźć sobie kobietę. Zadał sobie pytanie
czy szaman w dalszym ciągu jest prawiczkiem? Szybko odepchnął od siebie tę
myśl.
Wsiedli do śmigłowca, który transportował ich dalej na
północ. Lecieli dobrą godzinę, gdy helikopter wpadł w turbulencję.
- Co się dzieje? –
krzyknął Ryu do pilota.
- Nie… nie wiem –
odparł tamten.
Faust w myślach już analizował czyje duchy potrafią latać.
Wychodziło mu, że tylko jeden – jego Eliza. No cóż pewnie dlatego jest liderem
żeby móc uratować pozostałych gdy nadejdzie taka potrzeba.
- Musimy być gotowi do
ewakuacji – rzekł spokojnie, ale wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy.
Nagle nie wiadomo skąd jakiś promień leciał prosto w nich.
Faust nie myśląc otworzył drzwi i wyskoczył łapiąc za dłonie znajdujących się
obok Kanę i Tonę. Puścił ich i utworzył wielką kontrolę ducha. Kiedy stał na
ramieniu Elizy obok niego znajdowała się Niemka i Mathilda. Po jej plecach
wspinali się Tona i Pino. Nigdzie nie widział jednak Ryu i Rosjanki.
Niezbyt wysoko nad ich głowami rozległa się eksplozja.
Skrzydła Elizy osłoniły ich przed odłamkami, lecz odrzuciły ją samą mocno w
bok. W dalszym ciągu nigdzie nie widział dwójki brakujących szamanów. Z
zadowoleniem dostrzegł, że wszyscy inni utworzyli kontrole duchów.
- Tam! – Tona wskazywał
w górę na zachód nadlatywała stamtąd grupka demonów.
- Nie dobrze – syknął Pino.
- Gdzie Zoriya i Ryu? –
spytał nerwowo Faust.
Nim usłyszał odpowiedź w ich stronę leciała seria takich
samych promieni jak ten, który zestrzelił ich śmigłowiec.
- Musimy wylądować –
polecił ukochanej.
Lodowa tarcza wytworzona przez Pino chroniła jego i Tonę.
Mathilda starała się trafić w mknące ku nim promienie by wybuchały w
odpowiednio dalekiej od nich odległości by nikomu nie stała się krzywda.
Wylądowali wreszcie. Ostrzał demonów przybierał na sile.
Kiedy ostatni niepotrzebny szaman zszedł z ramienia Elizy mogła oderwać się
ponownie w górę. Początkowo Faust chciał ruszyć do ataku, ale zdał sobie
sprawę, że nie może zostawić pozostałych. Wisieli więc w powietrzu nad nimi.
- Nie strzelajcie do
nich dopóki się nie zbliżą – polecił swoim towarzyszom.
Posłuchali. Nie oznaczało to jednak, że wrogowie uczynią to
samo. Kanonada trwała w najlepsze. Wreszcie demony były na tyle blisko, że mógł
policzyć ich liczbę. Atakowało ich 8 stworów z piekła. Zważywszy na zaginięcie
dwójki szamanów oraz pilota helikoptera byli zaledwie w piątkę. To będzie
ciężka walka.
- Teraz, ognia! –
syknął Faust.
Atak serum Elizy, promienie foryoku, oraz lodowe pociski
ruszyły naprzeciw wrogom. Ci także odpowiedzieli atakiem. Rozległ się huk i dym
pokrył niebo, gdy ataki zderzyły się ze sobą. Kiedy kurz opadł Faust zauważył,
że na ziemi brakuje jednego z jego ludzi.
Wielki i umięśniony Islandczyk znajdował się w szponach
liczącego prawie cztery metry wzrostu demona. Stwór z piekła stał w odległości
kilkunastu metrów od nich i uśmiechał się obelżywie. Obnażył kły niczym dzikie
zwierze.
- NIEEE! – wrzasnął Pino
i ruszył do ataku, lecz został trafiony promieniem przez jednego ze
znajdujących się wciąż w powietrzu demonów. Poleciał kilkanaście metrów w tył
nim został złapany przez Ashcrofta.
- Pokrzyżowaliście nam
kilka planów – odezwał się demon wibrującym głosem – zasłużyliście by poznać
imię tego, który was uśmierci. Imię moje jest Agares.
Faust zadrżał na te słowa. Ucząc się nekromancji i innych
zakazanych sztuk zbadał także i księgi o demonach, ich nazwach, siłach i
stanowiskach. Agares był w nich przedstawiany jako książę piekła, zwierzchnik
ziemskich duchów nieczystych. Potrafił zmieniać jednoczyć rozbite armie i
sprowadzać uciekinierów.
Nim zdołał cokolwiek powiedzieć Agares rozerwał Islandczyka
na pół. Mathilda zaczęła wymiotować. Kana była blada jak kreda, a sam Faust
poczuł jak robi mu się słabo. Pozostała ich czwórka przeciwko ósemce demonów, a
jeśli opowieści o ich przywódcy były prawdziwe to nie mieli szans na ucieczkę.
- Zapłacisz za to! –
ryknął Pino i zaatakował potężną śnieżycą.
Agares skinął dłonią i atak Wyspiarza rozstąpił się przed
nim. Obnażył ponownie kły i warknął coś w niezrozumiałym dla nich języku.
Oszalałe demony rzuciły się na nich do ataku. Ashcroft bronił zawzięcie swojej
pani, Mathilda wskoczyła na ramię Elizy i strzelała do wszystkiego co się
rusza, a Pino bronił się rozpaczliwie przed trójką wrogów.
- Żałosne – rzekł sam
do siebie morderca Tony – może sprowadzić wam zaginionych żebyście mieli
chociaż teoretyczne szanse na walkę z nami? – zakpił.
Odpowiedziała mu gigantyczna igła Elizy, która przebiła na
wylot jednego z jego sługusów. Demon padł martwy na glebę w spazmatycznych
ruchach. Niebawem zesztywniał i rozsypał się tworząc kupkę popiołu.
- Sami zaraz wyrównamy
szansę! – ryknęła Kana, a jej duch rycerza przebił kopią na wylot kolejnego
demona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz