niedziela, 19 sierpnia 2018

56. Finał


Rozdział 56
Finał

          Yoh siedział spokojnie w swoim pokoju. Poprzedniego dnia Dobbie Village zostało opuszczone przez dwa zespoły szamanów, z którymi w większości był zaprzyjaźniony. Czuł się zadowolony z dołączenia do ich wyprawy przez dawne trio Hanagumi, Billy’ego oraz Zang- Chinga. To oznaczało, że nawet w poplecznikach Hao czaiło się dobro, które tylko potrzebowało zachęty aby wyjść na światło dzienne. Z resztą już niewiele wcześniej ci dawni „źli” uratowali Pilikę, Tamarę i Jun przed Laysergiem.

          To właśnie kwestia Brytyjczyka nie dawała mu spokoju. Według wszelkich dostępnych relacji Diethel usiłował zamordować dziewczyny. Co więcej jego moc znacznie wzrosła skoro był w stanie kontrolować aż trzy duchy stróże – w tym należącego jeszcze do niedawna do Hao Ducha Ognia. Odepchnął od siebie myśli o kumplu, którego utracili. Miał tylko nadzieję, że to chwilowa strata, lecz ciężko mu było pozbyć się wrażenia, że Horo i Len nigdy nie wybaczą ataku na swoje siostry. Tym samym Yoh przyłapał się na tym, że po pierwsze nie przestał o tym myśleć, po drugie jest to o wiele bardziej skomplikowane niż mu się uprzednio wydawało, a po trzecie nie tak łatwo przestać o tym myśleć.

- Yoh – rozległ się znajomy głos.

          Finalista turnieju szamanów obrócił się w stronę drzwi, gdzie patrzył na niego Choco. Murzyn podobno jak i on nie mógł opuścić wioski. Wciąż czekał bowiem na jednego z piątki duchów żywiołów, którego dostarczyć mu miała Lady Sati i jej ludzie. Do tego czasu miał towarzyszyć Yoh i Annie. Jedna osoba do pilnowania pleców na wypadek gdyby X- Laws postanowili go wyeliminować poza areną także może się przydać.

- Dziewczyny są gotowe wyruszyć za pół godziny – poinformował go komik.
- Ok, Manta także? – odparł Yoh.
- Tak.
- To dobrze.

          Komik skinął głową i wyszedł. Asakura został. Postanowił wykorzystać ten czas na relaks. Zasnął gdy tylko Choco opuścił pomieszczenie. Obudził się dopiero, gdy Anna uderzyła go niezwykle delikatnie jak na nią w bark.

- Pora kogoś pożegnać – oznajmiła.

          Yoh wstał posłusznie i poszedł za nią przed budynek. Tam Pai- Long uginał się od walizek, które zawierały zapewne wyłącznie ciuchy i kosmetyki jego pani. Obok znajdowała się Tamara ze skromną torbą podróżną, z której kpili sobie Konchi i Ponchi. Pilika zaciskała szczęki. Chyba czuła się strasznie samotna odkąd wyjechali Len z jej bratem. W twierdzy rodu Tao będzie miała żeńskie towarzystwo. Obok niej stał Manta. Jak zwykle sprawdzał coś w laptopie. Dalej znajdowała się Sharona i dwójka jej przyjaciółek. Liderka miała liczbę bagaży w połowie zbliżoną do Jun co stanowiło i tak bardzo pokaźny wynik.

          Yoh po kolei uściskał ich wszystkich i życzył szczęście. Cieszył się, że Len wyleciał już wczoraj. Inaczej mogłoby dojść do zamieszek gdyby zobaczył minę Asakury, kiedy Jun przytuliła go do swojego imponujących rozmiarów biustu. Cała szczęście, że Anna także nie widziała tego pożegnania. Chyba. Przynajmniej taką miał nadzieję.

          Kiedy kolejna grupa przyjaciół opuścił Dobbie, szaman poczuł jak robi się coraz bardziej przygnębiony i samotny. Całe szczęście miał ciągle przy sobie Annę i Choco, a zwłaszcza Amidamaru.

- Amidamaru – zwrócił się do swojego ducha.
- Tak, Yoh? – widmo samuraja zmaterializowało się za jego plecami.
- Chyba nikt znajomy nie obejrzy naszej wygranej – przyznał kwaśnym tonem Yoh.
- Powinni zdążyć na koronację – zauważył optymistycznie samuraj.

          Dalszą rozmowę przerwało nadciągające tornado w osobie Anny. Medium wparowała do pokoju z właściwą sobie gracją, trzaskając drzwiami i krzycząc:

- Tutaj jesteś leniu patentowany!
- Ależ Anno ja… ja ci wszystko wytłumaczę…
- … lepiej zamilcz! Musimy pogadać o walce.

          Yoh spojrzał na nią nie mogą połączyć wątków.

- Finałowej? – spytał z głupią miną – Amidamaru i ja doskonale zdajemy sobie sprawę co należy zrobić by wygrać.
- Nie, głupku, chodzi mi o prawdziwego przeciwnika.
- Demony – skwitował Amidamaru.
- Dobrze, że twój stróż jest bardziej inteligentny od ciebie, bo inaczej zaczęła bym się bać czy serio zostanę królową szamanów!
- Anno…
- Nie przerywaj mi kiedy mówię! – warknęła blondynka – Pamiętasz listę 10 strategicznych celów demonów jakie przekazali nam X- Laws? – spytała a gdy Yoh skinął głową kontynuowała – ekipa Lena po sprawdzeniu sytuacji w tej wiosce ma zająć się obroną klasztoru w Tybecie. Z Himalajów nie mają daleko. Faust z kolei musi udać się na tę stację badawczą na Antarktydzie, ale ma znacznie więcej czasu by tam dotrzeć.
- Dlaczego wysyłacie go aż tak daleko?- spytał Yoh.
- Bo inne obiekty są już obstawione albo stracone – wyjaśniła Anna – wioska w USA, o której wspominał wtedy Marco została zniszczona przez demony, a mieszkańcy wymordowani. Inne cele są jeszcze bezpieczne, ale nie wiemy jak długo to potrwa. Poza obroną nich, musimy jeszcze zlikwidować najważniejsze demony.
- Najważniejsze? – zdziwił się Amidamaru.

- Według tradycji chrześcijańskiej istnieje dziewięć chórów aniołów – odpowiedziała Anna – analogicznie do niej istnieje też dziewięć chórów upadłych aniołów, czyli demonów. Poza nimi istnieje też to co nazywamy demonami, chociaż wcale nimi nie jest. Chodzi o te istoty, z którymi mieliście już okazję walczyć. To zwykli słudzy piekielni, upadłe dusze, bez szczególnych mocy. Z demonami jest inaczej. Do każdego chóru należy sześć demonów. Łącznie daje nam to 45 demonów, które należy zniszczyć dodając do nich pomagierów, których zwykle mają od kilku do kilkunastu na jednego właściwego demona.

          Yoh kalkulował w głowie jej słowa. Nie ważne jak bardzo się starał musiał przyznać, że czeka ich sporo roboty.

- Czy jeden z właściwych demonów został już zniszczony?
- Duch Ognia usmażył Lewiatana co oznacza, że nie czeka was aż tak poważna bitwa morska – odparła Anna – Sati zniszczyła Beliala w drodze po ducha dla Choco. To są o tyle wielkie osiągnięcia, że zniszczonych zostało dwoje książąt piekieł. Jeśli już o tym wiesz, to nie muszę ci tłumaczyć dlaczego Layserg wycofał się z turnieju.
- Był aż tak wyczerpany po walce z Lewiatanem?
- Tak – ucięła temat Anna.

          Nie poruszali tego tematu aż do finałowej walki o tytuł króla szamanów. Dzień przed samą walką Choco uzyskał panowanie nad czwartym z duchów żywiołów. Dzięki temu mieli naprawdę szansę odnieść sukces. Teraz to właśnie on, Yoh, będzie musiał pokonać Żelazną Dziewicę Jeanne i zdobyć koronę króla szamanów. Wtedy z pomocą Króla Duchów będzie mógł przepędzić demony, nie angażując w to zbyt wielu osób. Żeby to zrobić musi wygrać jeszcze jedną walkę.

          Stadion był wypełniony po brzegi. Tłumy wiwatowały na cześć zawodników gdy ci wychodzili na arenę. Kończący turniej pojedynek miał być sędziowany przez Goldvę we własnej osobie.

          Z jednej strony stała spokojna i… nieco zesztywniała Jeanne. Miała na sobie swój pokutny, ale i seksowny strój do walki. Tuż za nią unosił się jej stróż, Shamash. Za jej plecami na arenie wyróżniała się biało ubrana, jednolicie umundurowana grupka, X- Laws. Poplecznicy Europejki byli całkowicie pewni jej wygranej.

          Z drugiej strony siedział szatyn z założonymi pomarańczowymi słuchawkami na uszy. Ubrany w czarny ustrój, uszyty mu wiele miesięcy temu osobiście przez Annę. Wydawał się zrelaksowany aż tak bardzo, że przeciętnemu widzowi mogło się zdawać, że w ogóle nie odczuwa presji.

- Cześć, Yoh – przywitała go pogodnie Jeanne – Niestety będę musiała dziś delikatnie cię poturbować.
- Też się cieszę, że cię widzę całą i zdrową – zaśmiał się Yoh – jednak to ja dzisiaj wygram – zakończył pewnym siebie głosem.

          Dalszą wymianę uprzejmości przerwała Goldva:

- Pretendenci, gotowi?
- Tak! – odparli równocześnie.
- Walczcie! – sędzia wydała polecenie rozpoczynające pojedynek.

          Yoh szybko wykonał podwójne medium i zaatakował Niebiańskim Cięciem. Na jego pech, Jeanne także nie próżnowała i Shamash bez trudu odparł atak. Przed kolejnym wykonał unik nabierając przy tym prędkości. Oznaczało to zagrożenie dla Yoh i zepchnięcie go do defensywy.

          Tym razem to Yoh musiał blokować ataki przeciwnika i wykonywać uniki. Jeanne nie wkładała w te ataki zbyt dużo mocy. Nastwione były raczej na siłę fizyczną i miały za zadanie zmęczyć przeciwnika. Yoh w takich chwilach doceniał katorżniczy trening kondycyjny jaki od lat serwowała mu Anna.

          Korzystając z foryoku odskoczył kilka metrów w tył unosząc się na wysokość dwóch metrów. Shamash wykorzystał to błyskawicznie do niego doskakując i zadając cios ogonem. Yoh oberwał w mostek tracąc na moment oddech. Upadł ciężko na ziemię, przyklęknął na lewe kolano. W porę uniósł miecz nad głowę by obronić się przed ciosem toporem ducha stróża Jeanne.

          Zdał sobie sprawę, że Jeanne wyposażyła Shamasha w więcej swojego foryoku skoro ma już topór w ręce. Nie miał jednak czasu na dalsze rozważanie poziomu mocy przeciwnika jako, że został zasypany kilkunastoma cięciami. Utworzył tarczę, która pozwoliła mu się wycofać i złapać oddech.

          Kiedy Shamash przebił się przez jego tarczę, Niebiańskie Cięcie trafiło go prosto w klatkę piersiową. Czysty atak miał pozbawić go głowy, ale przesłanie większej ilości foryoku przez Jeanne załatwiło sprawę. Duch pozostał całością w jednej części.

          Yoh postanowił wykorzystać czas jaki Shamash potrzebował na zregenerowanie swojej powłoki by zadać mu kolejne ciosy. Ciął i pchał swoim podwójnym medium z całych sił (fizycznych). Nie zauważył, jednak że Jeanne aktywowała tarczę, która pochłaniała jego ataki. Nim Yoh się zorientował dostał promieniem foryoku, który pojawił się nie wiadomo skąd.

- Musimy celować w nią – powiedział Amidamaru – inaczej przegramy!

          Wówczas Asakura wykorzystał nową technikę jaką niedawno opanował. Wbił sztych w glebę. Od miejsca wbicia w stronę Żelaznej Dziewicy ziemia zaczęła się rozpadać. Rozpadlina była coraz większa aż wreszcie dotarła do Jeanne, która wpadła do dziury.

- Teraz nie będzie widzieć walki – oznajmił Yoh.

          Zaatakował ponownie z coraz większa zaciętością. Duch radził sobie całkiem dobrze z obroną, ale nie zauważył, że każdy krok Yoh nastawiony był na jeden cel. Chciał znaleźć się pomiędzy nim, a Jeanne. Dzięki temu zapewniłby sobie możliwość zaatakowania jej, której nie mógłby zablokować jej stróż.

          Wreszcie nadszedł ten moment. Dla niepoznaki Yoh wykonał Niebiańskie Cięcie w Shamasha, który bez trudu przed nim uskoczył, ale jeszcze nim zdążył wylądować Yoh rzucił się do leju, w którym znajdowała się Jeanne. Ciął znad głowy prosto w nią mając nadzieję, że jej nie zabije, ale ku jego zaskoczeniu kajdany na jej nadgarstkach pulsowały foryoku i wytworzyła się z nich tarcza. Jego atak został bez trudu zablokowany.

- Niezła próba – pochwaliła go Jeanne.

          Nim zdążył przeanalizować sytuację Shamash ciął go toporem w lewą łopatkę. Poczuł jak plecy rozrywa mu porażający ból, a potem coś cieknie mu po plecach, boku, a nawet i brzuchu. Wyskoczył z leja korzystając z foryoku i czuł się dziwnie otępiały. Nie tak miała wyglądać ta walka…

55. Walka o przywództwo


Rozdział 55
Walka o przywództwo

          Grupa złożona z Ryu, Fausta, Kany, Mathildy oraz Pino i dwójki jego towarzyszy wyruszyła w drogę wcześniej nie zespół, którym dowodził Len. Początkowo ruszyli spacerem w stronę wyjścia z Dobbie Village. Przez ten czas Ryu opowiadał Faustowi o tym jak wspaniałą kobietę znajdzie i jak ułoży sobie z nią życie w „swoim uświęconym miejscu”. Szamani władający lodem szli w milczeniu, a Kana z towarzyszką układały plan zamordowania złodzieja Ducha Ognia. Pechowo usłyszał to Ryu.

- Nie zrobisz tego mojemu protegowanemu! – wrzasnął zwracając uwagę wszystkich obecnych na siebie.

          Niemka spiorunowała go wzrokiem.

- A to czemu? – spytała od niechcenia.
- Bo to mój protegowany!

          Gdzieś na boku Pino zadał pytanie Faustowi.

- Czy on aby na pewno wie co oznacza ten termin?
- Szczerze wątpię – doktor rozłożył ręce.
- Wiesz, że ten twój protegowany podpieprzył ducha mojego mistrza?! – ryknęła Kana – Więcej! On chciał zamordować twoje przyjaciółki! Myślałam, że dla przydupasa Yoh Asakury przyjaźń znaczy coś więcej niż własny przydupas!

          Żyłka na skroni Ryu zaczęła niebezpiecznie pulsować. Drewniany miecz pojawił się w jego prawej dłoni. W tym samym czasie za Kaną zmaterializował się jej duch rycerza.

- Chyba trzeba interweniować – powiedział Pino do Fausta, ten skinął mu głową w odpowiedzi – Hej! – zwrócił się do kłócących się szamanów – To nie jest pora na wzajemne rachowanie swoich kości. Mamy teraz innego wroga.
- Diethel jest takim samym wrogiem jak te demony! – zaperzyła się Bismarck.
- Odwołaj to! – krzyczał Ryu.

          Faust niespiesznym krokiem ruszył w ich stronę.

- Ani myślę! – odparła krzykiem Kana.
- Właśnie! – zawtórowała jej Mathilda.

          Wreszcie Niemiec znalazł się pomiędzy nimi. Obok stał Pino, którego dwójka pozostałych towarzyszy stała z boku patrząc na to zdarzenie z dezaprobatą w oczach.

- Pino ma rację – zaczął swoim melancholijnym głosem Europejczyk – na nic nam się zdadzą wzajemne walki. Ryu – rzekł do przyjaciela – Kana ma rację jeśli chodzi o Layserga, na ten moment. To dobry chłopak, ale zbłądził. Dopóki nie wróci na właściwą drogę ciężko będzie nam traktować go jako przyjaciela. Wierzę, jednak że to nastąpi. Wtedy wraz z nami będzie walczył z prawdziwym wrogiem.
- Ładnie powiedziane – szepnęła gdzieś z boku lodowa szamanka.
- Prawda – przyznał jej kolega.

          Ryu z Mathildą a zwłaszcza Kaną w dalszym ciągu piorunował się wzrokiem. Schował, jednak swój drewniany oręż. Stróże dziewczyn także się zdematerializowały. Oznaczało to spokój – tymczasowy.

          Faust zdawał sobie sprawę od momentu gdy usłyszał podział na ekipy, że to właśnie w jego zespole jest większe prawdopodobieństwo wystąpienia prawdziwych problemów. Len miał ze sobą szamanów, może niezbyt inteligentnych, ale potrafiących dostosować się do poleceń, nie mających wodzowskich aspiracji. Wyjątek mógł stanowić Trey, ale po tym jak wszystko sobie z Tao wyjaśnili ich relacje wróciły do normy – co ugruntowała jeszcze bardziej nocna walka z całym X- Laws. Dodatkowo pan Ducha Wody miał doświadczenie w wypełnianiu poleceń Lena jeszcze z drugiej rundy Wielkiego Turnieju Szamanów. Faust dostrzegał prawdziwy problem dla ekipy Pioruna i Lodu dopiero gdy będzie musiał. się rozdzielić. Jednym podzespołem będzie dowodził oczywiście Len, ale co z resztą? O ile będzie miała jasne instrukcje od Tao to nie powinno im to sprawić kłopotów, ale w przeciwnym wypadku ich los może być nieciekawy.

          W zespole Fausta, który nie posiadał jeszcze szyldu tego typu problem nie występował. On sam co prawda miesiące temu uznał zwierzchnictwo Yoh i Anny, ale miał wieloletnie doświadczenie w kierowaniu ludźmi. Nie powinno, więc sprawiać mu problemów wydawanie poleceń czy układanie planów, taktyki i strategii. Tę ostatnią wyznaczyli mu z resztą Len wraz z Anną. On musiał tylko dostosować taktykę i reagować na bieżące wydarzenia – takie jak wewnętrzne konflikty. W odróżnieniu od ekipy Lena ta jego miała także innych kandydatów na liderów. Kana była dawną liderką tria Hanagumi. Pino dowodził swoimi ludźmi, był dla nich naturalnym liderem. Nawet Ryu od czasu do czasu przejawiał aspirację by wybić się na ponowne bycie osobą decyzyjną. Ostatecznie też miał za sobą lata doświadczenia w kierowaniu swoim gangiem. Nie był może wybitnym liderem, ale – z tego co Faust słyszał – jego ludzie byli gotowi pójść za nim w ogień. Takich liderów się ceni nawet gdy rezultaty jakie osiągają są marne. W zasadzie wyłącznie Mathilda i dwójka pozostałych śnieżnych szamanów nie powinni negować jego wodzostwa z przyczyn osobistych ambicji. Niemiec nie łudził się, że tak będzie w rzeczywistości. Wiedział, że kontroluje Mathildę tak długo jak ma po swojej stronie Kanę. Analogicznie szacował swój wpływ na pozostała dwójkę. Między innymi dlatego był bardzo wdzięczny Pino za pomoc mu w załagodzeniu niedawnego konfliktu o nowego pana Ducha Ognia.

- Nic nie mówisz – zauważyła Zoriya Gagarik.
- Myślę jak będzie wyglądał nasz dalszy los – odparł Niemiec.
- Na nas możesz liczyć – zawtórował jej Tona Papiku.
- Dzięki – odparł melancholijnie Niemiec – pochodzicie z Europy, prawda?
- Tak – odparła Zoriya – jestem Rosjanką, on Islandczykiem, a Pino pochodzi z Irlandii.
- Międzynarodowe towarzystwo – podsumował Faust.
- Niemniej niż tria, które tworzyłeś z Yoh i tym tam – blondynka wskazała na Ryu – nie mówiąc już o Drużynie Lena z drugiej rundy.
- Racja.

          Niebawem porzucili pieszą wędrówkę na rzecz jazdy z Billy’m, amerykańskim kumplem Ryu. Mężczyzna wyglądający jak klon Elvisa wraz z Rosjanką siedzieli w szoferce obok kierowcy, a cała reszta znajdowała się na pace.

- Chociaż załatwienie transportu mu się udało – wycedziła przez zaciśnięte zęby Kana.
- Każdy ma jakieś zadania do wykonania – wyjaśnił lider.
- Co ma do zrobienia reszta? – dopytała jego rodaczka.
- Zobaczycie – odparł tajemniczo Faust.

          Billy zawiózł ich na płaskowyż, gdzie czekał na nich śmigłowiec.

- Radziecka konstrukcja – zauważyła Zoriya.
- Nie lubisz własnego państwa? – zapytał Ryu.
- Nie jestem sowietką! Jestem Rosjanką! – oburzyła się kobieta.

          Faust zanotował w myślach, że ani panna Gagarik ani Bismarck nie zostaną kobietą życia jego przyjaciela. W zasadzie zaczął poważnie wątpić by Ryu potrafił kiedykolwiek znaleźć sobie kobietę. Zadał sobie pytanie czy szaman w dalszym ciągu jest prawiczkiem? Szybko odepchnął od siebie tę myśl.

          Wsiedli do śmigłowca, który transportował ich dalej na północ. Lecieli dobrą godzinę, gdy helikopter wpadł w turbulencję.

- Co się dzieje? – krzyknął Ryu do pilota.
- Nie… nie wiem – odparł tamten.

          Faust w myślach już analizował czyje duchy potrafią latać. Wychodziło mu, że tylko jeden – jego Eliza. No cóż pewnie dlatego jest liderem żeby móc uratować pozostałych gdy nadejdzie taka potrzeba.

- Musimy być gotowi do ewakuacji – rzekł spokojnie, ale wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy.

          Nagle nie wiadomo skąd jakiś promień leciał prosto w nich. Faust nie myśląc otworzył drzwi i wyskoczył łapiąc za dłonie znajdujących się obok Kanę i Tonę. Puścił ich i utworzył wielką kontrolę ducha. Kiedy stał na ramieniu Elizy obok niego znajdowała się Niemka i Mathilda. Po jej plecach wspinali się Tona i Pino. Nigdzie nie widział jednak Ryu i Rosjanki.

          Niezbyt wysoko nad ich głowami rozległa się eksplozja. Skrzydła Elizy osłoniły ich przed odłamkami, lecz odrzuciły ją samą mocno w bok. W dalszym ciągu nigdzie nie widział dwójki brakujących szamanów. Z zadowoleniem dostrzegł, że wszyscy inni utworzyli kontrole duchów.

- Tam! – Tona wskazywał w górę na zachód nadlatywała stamtąd grupka demonów.
- Nie dobrze – syknął Pino.
- Gdzie Zoriya i Ryu? – spytał nerwowo Faust.

          Nim usłyszał odpowiedź w ich stronę leciała seria takich samych promieni jak ten, który zestrzelił ich śmigłowiec.

- Musimy wylądować – polecił ukochanej.

          Lodowa tarcza wytworzona przez Pino chroniła jego i Tonę. Mathilda starała się trafić w mknące ku nim promienie by wybuchały w odpowiednio dalekiej od nich odległości by nikomu nie stała się krzywda.

          Wylądowali wreszcie. Ostrzał demonów przybierał na sile. Kiedy ostatni niepotrzebny szaman zszedł z ramienia Elizy mogła oderwać się ponownie w górę. Początkowo Faust chciał ruszyć do ataku, ale zdał sobie sprawę, że nie może zostawić pozostałych. Wisieli więc w powietrzu nad nimi.

- Nie strzelajcie do nich dopóki się nie zbliżą – polecił swoim towarzyszom.

          Posłuchali. Nie oznaczało to jednak, że wrogowie uczynią to samo. Kanonada trwała w najlepsze. Wreszcie demony były na tyle blisko, że mógł policzyć ich liczbę. Atakowało ich 8 stworów z piekła. Zważywszy na zaginięcie dwójki szamanów oraz pilota helikoptera byli zaledwie w piątkę. To będzie ciężka walka.

- Teraz, ognia! – syknął Faust.

          Atak serum Elizy, promienie foryoku, oraz lodowe pociski ruszyły naprzeciw wrogom. Ci także odpowiedzieli atakiem. Rozległ się huk i dym pokrył niebo, gdy ataki zderzyły się ze sobą. Kiedy kurz opadł Faust zauważył, że na ziemi brakuje jednego z jego ludzi.

          Wielki i umięśniony Islandczyk znajdował się w szponach liczącego prawie cztery metry wzrostu demona. Stwór z piekła stał w odległości kilkunastu metrów od nich i uśmiechał się obelżywie. Obnażył kły niczym dzikie zwierze.

- NIEEE! – wrzasnął Pino i ruszył do ataku, lecz został trafiony promieniem przez jednego ze znajdujących się wciąż w powietrzu demonów. Poleciał kilkanaście metrów w tył nim został złapany przez Ashcrofta.
- Pokrzyżowaliście nam kilka planów – odezwał się demon wibrującym głosem – zasłużyliście by poznać imię tego, który was uśmierci. Imię moje jest Agares.

          Faust zadrżał na te słowa. Ucząc się nekromancji i innych zakazanych sztuk zbadał także i księgi o demonach, ich nazwach, siłach i stanowiskach. Agares był w nich przedstawiany jako książę piekła, zwierzchnik ziemskich duchów nieczystych. Potrafił zmieniać jednoczyć rozbite armie i sprowadzać uciekinierów.

          Nim zdołał cokolwiek powiedzieć Agares rozerwał Islandczyka na pół. Mathilda zaczęła wymiotować. Kana była blada jak kreda, a sam Faust poczuł jak robi mu się słabo. Pozostała ich czwórka przeciwko ósemce demonów, a jeśli opowieści o ich przywódcy były prawdziwe to nie mieli szans na ucieczkę.

- Zapłacisz za to! – ryknął Pino i zaatakował potężną śnieżycą.

          Agares skinął dłonią i atak Wyspiarza rozstąpił się przed nim. Obnażył ponownie kły i warknął coś w niezrozumiałym dla nich języku. Oszalałe demony rzuciły się na nich do ataku. Ashcroft bronił zawzięcie swojej pani, Mathilda wskoczyła na ramię Elizy i strzelała do wszystkiego co się rusza, a Pino bronił się rozpaczliwie przed trójką wrogów.

- Żałosne – rzekł sam do siebie morderca Tony – może sprowadzić wam zaginionych żebyście mieli chociaż teoretyczne szanse na walkę z nami? – zakpił.

          Odpowiedziała mu gigantyczna igła Elizy, która przebiła na wylot jednego z jego sługusów. Demon padł martwy na glebę w spazmatycznych ruchach. Niebawem zesztywniał i rozsypał się tworząc kupkę popiołu.

- Sami zaraz wyrównamy szansę! – ryknęła Kana, a jej duch rycerza przebił kopią na wylot kolejnego demona.