wtorek, 26 czerwca 2018

54. Duch Ognia i Duch Pioruna


Rozdział 54
Duch Wody i Duch Pioruna

          Len błyskawicznie dokończył ubieranie się. Pocałował Pilikę w policzek, otwierając przy tym okno. Wyskoczył przez nie przy użyciu kontroli ducha, pozostawiając w nim zaskoczoną piętnastolatkę.

          Wylądował miękko przed młodą, nastoletnią kobietą. Miała długie, brązowe i proste włosy. Na czubku głowy nosiła ozdobną, złotą koronę. Ubrana była w sposób typowy dla swojej grupy, nosiła pomarańczową sukienkę podobną do szaty jaką w telewizji nosił Dalajlama.

- Lady Sati Saigan – przedstawił ją słaby męski głos.

          Teraz Tao przyjrzał się jemu. Był to niski mężczyzna, a liczba zmarszczek i blada cera pozwalała się zastanawiać czy ludzie żyją tak długo. Był kompletnie łysy i ubrany w podobną do Sati pomarańczową szatę. Za nim stała niska, młoda dziewczyna o praktycznie białych włosach. Jej rysy twarzy i kolor skóry przypominały indiańskie. Także i ona ubrana była jak liderka.

- Ja jestem Daiei – przedstawił się starzec – a to Komeri – wskazał na dziewczynę.
- Jestem Len Tao – odpowiedział złotooki.

          Uścisnął dłonie ze starcem. Ucałował wierzch dłoni Komeri i Saigan. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nic konstruktywnego nie przychodziło mu na myśl. Z kłopotu wybawiło go pojawienie się Horo i głos Mikihisy.

- Może wejdziemy do środka?
- Jasne, zapraszam – odpowiedział Horo, który szybciej się otrząsnął.

          Len skinął głową i wszedł do budynku jako ostatni. Udali się prosto do kuchni, gdzie nie było aktualnie nikogo. Len odsunął krzesło przed Lady Sati oraz młodą Komeri. Starzec poradził sobie sam.

- Jesteście bardzo mili – rzekła liderka Gandhary.
- E… dzięki – bąknął zawstydzony Trey, a Len skinął głową.
- Darujmy sobie kurtuazję i formalności – przerwał im ojciec Yoh – mamy kilka rzeczy do dogadania!
- Spokojnie, Mikihisa – zwróciła się do niego Saigan.
- Właśnie – poparł ją Len – a czy ty nie miałeś być właśnie z Tamarą w Japonii?
- Odstawiłem ją na miejsce – odburknął Asakura – reszta nie jest twoim problemem, to wewnętrzna sprawa rodu Asakura! – wypalił nieco poddenerwowanym głosem.

          Sati przerwała dalszą wymianę zdań ruchem ręką.

- Wyczuwam w was wiele emocji – oznajmiła – Jackson i Yainage dostarczyli mi Duchy Wody i Pioruna. Przyszła kolej aby przekazać je wam, o ile okażecie się rzeczywiście godni tego – powiedziała spokojnym, zmysłowym głosem.
- Godni? – dopytał Len.
- Tak – potwierdziła – będziecie musieli stoczyć walkę.
- Z tobą? – kolejne pytanie zadał Horo.

          Sati pokręciła przecząco głową.

- Z samymi duchami – wyjaśniła.

          Kiedy tylko to powiedziała za jej plecami zmaterializowały się dwa duchy wielkości identycznej lub chociaż mocno zbliżonej do Ducha Ognia. Jeden z nich był niebieski, na których znajdowało się kilka białych linii. Jego głowa była znacznie masywniejsza i potężniej zbudowana niż u jego ognistego krewniaka.

Po jego lewej stronie znajdował się fioletowy duch. Linie na nim były barwy żółtawej, a na jego głowie znajdował się skierowany w górę róg. Mimowolnie przypominał czub na głowie Lena. Miał pięć bardzo długich palców przypominających szpony.

- Bason! – Len wezwał swojego szaman i wykonał podwójną kontrolę ducha.
- Kororo! – Horo także wykonał swoją najmocniejszą formę kontroli ducha.
- Pamiętajcie żeby używać przeciwko tym duchom wyłącznie ataków typowych dla ich żywiołów! – poinstruowała ich jeszcze Sati Saigan.

          Len zaatakował swoim sztandarowym atakiem w zakresie energii burzowej i elektryczności, „Błyskawicą”. Duch wchłonął energię i zaryczał przeciągle co wydało się przerażające większości obecnych, ale nie paniczowi Tao.

- Mistrzu, Len… - zaczął Bason, ale szaman zbył go ruchem ręki.

          Podszedł powoli do Ducha Pioruna, a ten mierzył go spojrzeniem. Anulował podwójne medium i co więcej kompletnie wycofał Basona z jakiegokolwiek medium.  Pomimo tego w dłoni wciąż trzymał rozłożony Miecz Błyskawicy. Dostrzegał teraz pewien związek między swoim rodowym orężem, a potencjalnym nowym duchem stróżem. Wydawało mu się, że miecz jest naelektryzowany, chociaż po niedawnym ataku nie powinno być już żadnego śladu. Było to jednak przyjemne.

- Chcesz się do mnie przyłączyć? – spytał ducha.

          Ten nie odpowiedział. Wtedy wbił pionowo miecz przed siebie. Wykonał nad nim kilka ruchów dłońmi typowych dla taoismu. Chwycił ponownie miecz w dłoń.

- Duch Pioruna forma ducha! – krzyknął tworząc charakterystyczną fioletową kulkę z ogromnego ducha – do Mieczy Błyskawicy!

          Poczuł przypływ gwałtownej mocy, która nie mieściła się w medium. Wykonał taką samą kombinacje ruchów jak przy wielkiej kontroli ducha ze starym stróżem i już po chwili stał na ramieniu wielkiej formy Ducha Pioruna.

- Wow!- rozległ się z okna głos Piliki.
- Gratulacje mistrzu, Len! – zawtórował jej Bason.
- Hm… - sam szaman z dumą popatrzył na swoje dzieło.

          W tym samym czasie Horo zmagał się ze swoim nowym duchem. Zaczął od „Ataku sopla” to jednak było zbyt mało. Potem nadeszła pora na małą próbkę zamieci, aż wreszcie wykorzystał po raz drugi w życiu technikę zera absolutnego. To właśnie wtedy duch pozwolił mu spróbować utworzyć kontrolę ducha. Udało mu się to tak samo imponująco jak koledze.

- Gratuluję wam obu – powiedziała Sati.
- Teraz możecie ruszać – dodał Mikihisa – a ja wracam do Osorezan.

          Chwilę przed południem skończyli jeść obiad uszykowany przez Jun. Wyszli przed budynek gdzie czekała na nich reszta ich nowej ekipy. Sally i Elly stały nieco z boku. Tuż obok nich Marie. Dalej Zang- Ching i Bill.

- Gotowi? – spytał Len.

          Pokiwali głową w odpowiedzi. Pocałował ostatni raz Pilikę – Jun profilaktycznie pożegnał już wcześniej. Pomachał całej reszcie i stanął przed drużyną. Wykonał wielką kontrolę ducha Basona i znalazł się na jego ramieniu. Tuż obok niego stała Marie, a na drugim Bill i Zang- Ching. Zaraz obok niego na wielkiej formie Kororo znajdowali się Horokeu, Sally i Elly. Pomachali ostatni raz Jun, Pilice, Choco, Annie, Yoh i odlecieli.

- Kiedy odlatuje druga ekipa? – spytał Zang.
- Zrobiła to godzinę temu – odpowiedział Len.

          Lecieli dobrą godzinę zanim dotarli do wybrzeża. Następnie przez niecałą kolejna godzinę podziwiali łagodne fale, morskie i ponownie piasek wybrzeża. Wreszcie dolatywali do lotniska.

- Trey daj trochę deszczu! – krzyknął Len.

          Usui pokiwał głową i wykonał kontrolę ducha, starając się przy tym nie ujawniać ducha, którego do tego użył. Pół minuty później z nieba zaczął padać obfity deszcz. Len dodał do niego kilka błyskawic. W takim kamuflażu bez przeszkód, nie zauważeni przez nikogo wylądowali już na terenie lotniska.

- Idziemy na śmigłowiec – polecił Len.
- Kryzys finansowy? – spytał przekornie Usui.
- Nie, z niego będzie nam łatwiej wyskoczyć.

          Zatrzymali się przed jednym z niewzbudzających podejrzeń białych śmigłowców. Był białej barwy, a napis na jego przedzie głosił, że jest to model Mi 6.

- Solidna, radziecka produkcja – stwierdził Tao – nieco przestarzały, ale niezawodny.

          Weszli na pokład. Len usiadł na fotelu przeznaczonym dla dowódcy. Obok niego usiadł Horo, dalej Elly i Sally. Naprzeciwko nich zasiadła trójka dawnych zwolenników Hao Asakury. Odlecieli z lotnika pół godziny po wylądowaniu na nim.

- Co chcecie robić po wojnie? – spytała Elly po starcie helikoptera.
- Jeszcze nad tym nie myślałem – odpowiedział natychmiastowo Trey.

          Sally nie odpowiedziała. Tak samo Marie. Ta druga milczała i medytowała odkąd weszła na pokład.

- Wrócę do sportu – powiedział po chwili namysłu Burton.
- Zarobię kupę forsy! – oznajmił Zang- Ching.
- Skończę szkołę i zrobię to samo co on – odparł lekko Len wskazując na Zanga.
- Też bym tak chciała – westchnęła Elly.

          Len spojrzał na nią badawczo. Wydawała się smutna. Oczy się jej szkliły, a ręce lekko zatrząsnęły. Głowa ponownie opadła lekko w dół. Chłopak zastanowił się ile lat może mieć dziewczyna.

- Ty skończyłaś już szkołę? – zapytał wreszcie.
- Z bólem – przyznała niechętnie – na studia mnie nie ciągnęło, a nie miałam szans na dobrą pracę. Wszystko przez mój kontakt z duchami. W moim miasteczku byłam spalona – wyjaśniała Amerykanka.
- To przykre – wtrącił Bill – nikt nie powinien cierpieć przez swoje zdolności do komunikowania się z duchami.
- Dzięki – bąknęła blondynka.
- Szefie ile będziemy lecieć? – spytał Horo zmieniając temat.

          Tao spojrzał na niego badawczo.

- Kilka godzin. Nie będziemy też lądować na lotnisku.

          Lecieli przez jakiś czas dyskutując na neutralne tematy, dotyczące przyszłości. W między czasie Len zasnął jako pierwszy. Obudził go Horo dopiero podczas lądowania.

- Nie mogłeś tego zrobić wcześniej pajacu? – spytał Tao w ramach podziękowania.
- Mogłem, bufonie – odparł Trey – ale chcieliśmy spokoju od twojego marudzenia.

          Wylądowali w połowie drogi na jeden ze średnich szczytów o zmierzchu. Przed nimi była długa droga spacerem do celu. Ciężko było oszacować jak długo będą musieli iść we właściwą stronę.

- Marie, Elly wy przodem – polecił Len – udawajcie turystki. Zang i Trey idziecie ze mną. Sally i Bill zamykacie – wydał rozkazy.

          Pół godziny później zarządził postój na nocleg.

- Nie rozstawiać namiotów – polecił – nie chcemy by ktoś zauważył tak duże obozowisko. Horo zrób mi tu przy zboczu dwa duże igloo. Tylko żeby wyglądały na zaspy śniegowe po ostatniej lawinie.

          Szaman władający wodą, śniegiem i lodem spełnił prośbę lidera grupy. Ten z uznaniem skinął głową. Dopiero wtedy dał znak Billowi by wewnątrz igloo rozstawił namioty. Len zarządził też ubranie grubszych ciuchów jako, że nie chcieli przyciągnąć niczyich spojrzeń ogniem i wywołanym przez niego dymem. Oczywiście maluteńkie ognisko musieli rozpalić, ale starali się je dobrze zamaskować.

- Jak mamy się podobierać? – spytał Horo patrząc na dziewczyny cielęcym wzrokiem.

          Len nie odpowiedział tylko wepchnął go do większego schronienia nic mówiąc. Zaraz  za nim wpełzli Bill i Zang- Ching. Do drugiego skinieniem zaprosił Elly, Sally i Marie. Sam wstawił głowę do chłopaków i powiedział im, że  za chwilę do nich przyjdzie.

- Elly, pozwól na chwilę – rzekł z kolei do byłej chearlederki.

          Blondynka zrobiła nieco zaskoczoną minę, ale skinęła głową w geście potwierdzenia. Nie była pewna czego może chcieć od niej Len, ale w gruncie rzeczy nie miała zbyt wielu wariantów do rozważenia.

- Dlaczego się zgłosiłaś? – spytał ją bez ogródek.

          Zawahała się na moment. Spojrzała jednak – nieświadomie - głęboko w oczy Lena myśląc o tym co powiedzieć. Jej reakcja wystarczyła mu by powiedzieć:

- To nie było przesadnie mądre.
- Wiem, ale ja… to mogła być moja jedyna szansa!

poniedziałek, 18 czerwca 2018

53. Gra o finał


Rozdział 53
Gra o finał

          Zgodnie z obietnicą Mikihisy Tamara spakowała się do opuszczenia Dobbie Village jeszcze tego samego dnia. Pożegnała się z mieszkańcami domku „Drużyny Lena”. Nie chciała opuszczać wioski, lecz została postawiona pod ścianą. Zawsze była wierna woli rodu Asakura i jeżeli ród pragnie by udała się na trudny, ascetyczny trening do Osorezan to nie pozostawało jej nic innego jak wyjechać do Japonii.

- Trochę szkoda, że Tamara nas opuszcza – powiedział Horo.

          Siedział sam w kuchni wraz z siostrą. Pilika zajmowała się manicure własnych paznokci i niezbyt przejmowała się tym co mówi do niej brat.

- Nie smucisz się? To twoja przyjaciółka! –dopiero teraz dotarło do niej o czym mówił.

          Spojrzała na niego przeciągle. Nigdy nie był tytanem intelektu, a myślenie logiczne i racjonalne zawsze było wielkim minusem w jego charakterze.

- Horo – zaczęła łagodnie odrywając się od paznokci -  znasz historię jej relacji z Lenem. Wiesz jak się potoczyła i dlaczego ze sobą zerwali. Jak myślisz czy… czy ona się z tym pogodziła?
- Tak.
- Mylisz się – odpowiedziała bezpardonowo – nigdy nie pogodziła się z tym, że on od niej odszedł. Jeszcze gorzej zniosła to, że związał się ze mną. Wiesz my bardzo długo nie rozmawiałyśmy tak jak wcześniej. Ja… nie potrafiłam jej pocieszać po ich rozstaniu. Cieszyłam się z tego... Byłam złą przyjaciółką.
- Chciałaś być szczęśliwa – zauważył celnie Trey.
- To prawda, ale zrobiłam to kosztem przyjaźni.

          Chłopak nie odpowiedział. Do kuchni wszedł Len ubrany mocno niecodziennie jak na standardy Dobbie Village. Przyodział się w swoje zwyczajowe czarne spodnie, czerwony bezrękawnik oraz pelerynę, która kojarzyła się wybitnie źle osobom jakie poznały Lena przed zmianą filozofii życiowej przez niego.

- Musimy spotkać się ze wszystkimi i przedyskutować dalsze kroki – oznajmił.
- Dlaczego tak się ubrałeś? – spytała Pilika.
- Tylko mi nie mów, bufonie, że chcesz stąd wyjechać – dodał Trey.

          Nie odpowiedział. Cofnął się w stronę korytarza i rzucił na odchodne:

- Za kwadrans u Yoh.

          Postąpili zgodnie z jego wskazówkami. Wyszli do domku zaprzyjaźnionej drużyny. Wewnątrz panował spory tłok. Były tu dziewczyny Sharonej, mieszkańcy kwatery, dawna Drużyna Rena wraz z Jun i Piliką, Hanagumi, Zang- Ching i Bill Burton, a także Pino i drużyna Północy. Łącznie 23 osoby.

- Tamara opuściła już Dobbie – oznajmił Len.
- Z kim? – spytał zdziwiony Morty.
- Mikihisa odwiedził mnie i powiedział o tym – odparł spokojnie Yoh bagatelizując pytanie małego towarzysza.

          Zebrani spojrzeli na niego.

- Słyszałem też o nocnej walce z X- Laws – mówił spokojnie – nie popieram takich metod – spojrzał na Lena – jednak rozumiem co wami kierowało – dodał patrząc na Hanagumi – w turnieju pozostały trzy walki. Możliwe, że jednak dwie – spojrzał na Horo – musimy, więc ustalić jak walczyć ze znacznie bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem.
- Chodzi ci o demony? – spytała Kana odpalając papierosa.

          Anna prawym prostym nie tylko wytrąciła jej papierosa jak i zapalniczkę, ale i podbiła oko. Większość patrzyła na nią zaskoczona, jednak nikt nic nie powiedział.

- Tutaj nie palimy – rzekła wracając zza Yoh.
- Tak chodzi mi o demony – potwierdził sam Asakura.
- Len uważa, że wasza obecność tutaj jest niepotrzebna – wtrąciła ponownie Anna – osobiście przyznam mu rację. Żadne z was nic nie ugra już w turnieju, a X- Laws nie będą szukać konfrontacji poza turniejem… - jej dalszą wypowiedź przerwał dźwięk dzwonka wyroczni Yoh.

          Chłopak błyskawicznie odczytał wiadomość. Jego oczy zdradziły, że jest wyraźnie zaskoczony jej treścią.

- Marco Lasso wycofał się turnieju – oświadczył nerwowo.
- Czym się, wiec denerwujesz? – spytał Morty – to oznacza, że w finale zmierzysz się z…
- … Żelazną Dziewicą, Jeanne – przerwał mu Yoh – Layserg także się wycofał. Finał odbędzie się za 3 dni.

          Wzrok Yoh plądrował wnętrze pokoju, dopóki nie natrafił na wzrok Lena. Skinął wtedy głową wyrażając aprobatę.

- Mów Len – poleciła Anna.
- Chcemy uderzyć na demony – powiedział Tao ignorując wzrok Piliki – osoby, które trzeba ochronić przed nimi zabieram do Twierdzy Tao. Tylko tam będziecie bezpieczni. Bitwa z nimi nie będzie przypominać tej z Hao. Każdy z nas będzie musiał walczyć aby zabić. Wiem, że większość z was jest na to gotowa – Choco, Faust i dawni poplecznicy Hao pokiwali głową – reszta musi się do tego dostosować. Inaczej… zostanie zniszczona przez demony.
- Kiedy wyruszamy? – spytała Pilika.

          Len poczuł wdzięczność do własnej dziewczyny. Spodziewał się afery jaką mu zrobi za zatajenie przed nią tak ważnych informacji. Nic takiego się, jednak nie stało. Zamiast tego wystąpiła z pomocą w kwestii ogarnięcia powrotu osób nieprzeznaczonych do walki do rodowej siedziby Tao.

- Po finale to chyba jasne – usiłował odpowiedzieć Morty.
- Jutro w południe – poprawił go Len.
- Jak to? – zdziwił się malec.
- Bez dyskusji – ucięła Anna.

          Morty wydawał się wyraźnie oburzony, ale nie odezwał się ani słowem.

- Kto poza mną i nim zostanie odstawiony do… twojego domu? – spytała Usui.

          Len rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Większość stanowili wojownicy. Mógł uprzeć się aby odesłać Annę, ale ona musiała pozostać w wiosce aż do końca turnieju. Wobec tego decyzja była prosta.

- Jun – odpowiedział niezbyt głośno.
- Jasne, bracie – wyraziła aprobatę – Czy ktoś jeszcze chce udać się z nami w bezpieczne miejsce? – zwróciła się w stronę pozostałych dziewczyn.

          Przed szereg wyszła Lilly, Milly i Sharona. Nikt nie spodziewał się, że tak samo postąpi Sally, która znana była z chęci walki z każdym możliwym przeciwnikiem i… braku umiejętności kontrolowania własnej agresji. Ku zaskoczeniu wszystkich podobnie zachowała się Elly. Ex- chearlederka  miała zaciętą minę i wydawała się pewna siebie.

          Len jako mózg operacji podszedł do niej. Zobaczył jak ramiona jej drżą. Opuściła głowę bezwładnie w dół. Ujął zdecydowanym, choć niezbyt mocnym ruchem jej podbródek i podniósł do normalnego poziomu. Zobaczył jak jej oczy stają się jakieś dziwne.

- Jesteś tego pewna? – spytał cicho.
- T… zdecydowanie – potwierdziła.

          Odszedł od niej i jeszcze raz spojrzał na siostrę i ukochaną. Wreszcie pokiwał głową i zebrał jeszcze raz myśli.

- Dlaczego nas opuszczasz nie jesteś złą wojowniczką? – Kana spytała Jun.
- Ktoś musi dopilnować obrony twierdzy i podróż do niej – odpowiedziała Jun.
- Nie lecisz z nami? – Pilika spytała kompletnie zszokowana Lena.

          Ten pokręcił głową. Położył jej palec na ustach, kiedy chciała coś powiedzieć i zamilkła. Wtedy on mógł kontynuować.

- Tamara będzie kontynuowała swój trening tam gdzie jest, wy będziecie w twierdzy – wskazał na dziewczyny i Mantę – Anna, Yoh i Choco pozostaną tutaj, a reszta się rozdzieli.
- Dlaczego Choco zostaje? – spytał Ryu.
- Zobaczycie – powiedział zdecydowanie Choco.

          Odpuszczenie przez niego pretekstu do opowiedzenia głupiego dowcipu zrobiło na reszcie starych znajomych wrażenie. Nikt już o nic nie dopytywał w tym temacie.

- Zostało nas tyle, że podzielimy się na dwie grupy – kontynuował Tao – jedną będę kierował ja. Drugą Kana i Faust – jego słowa wzbudziły szmer – Potrzebny jest do tego ktoś myślący, a nie możemy wyznaczyć do tego Yoh. Ze mną udadzą się Horo, Elly, Sally, Zang- Ching, Marie i Bill. Reszta z nimi. – wskazał na Niemców – Możecie odejść do kwatery Hanagumi – polecił zespołowi numer dwa – reszta niech zostanie.

          Pino i jego dwójka towarzyszy, Ryu, Faust, Kana i Matilda odeszli. Na ich czele szedł duet Germanów. Len czuł się dziwnie łącząc ich w takie zespoły, ale musiał coś zmienić wobec większej liczby kobiet chętnych do walki. Uznał, że ludzie Pino i Trey równoważą swoje moce. Wobec tego nie potrzebował tamtej trójki mając Horo. Bill z uwagi na swoje defensywne zdolności powinien zajmować się tym samym co Ryu w drugiej ekipie. Matilda i Marie były na jednakowym – w jego opinii – poziomie, a wolał zabrać ze sobą cichszą z dwójki szamanek. Faust musiał udać się z Kaną żeby mogli wspólnie dowodzić. W pojedynkę wątpił żeby któreś z nich podołało w duecie powinni dać radę – zwłaszcza jeśli nadejdzie konieczność rozdzielenia się. Poza tym Faust był dobrym planistą, a Kana wzorowo wykonywała polecenia od Hao jako lider Hanagumi. We dwójkę powinni dać radę. Pino ostatecznie mógł ich wspierać swoim doświadczeniem w kierowaniu zespołem o mniejszym potencjale i znaczeniu. Elly i Sally zabrał ze sobą z kolei aby liczba kobiet i mężczyzn w obu grupach była identyczna.

- Jun i reszta możecie iść do naszej kwatery – powiedział w końcu – Pilika pogadamy później – obiecał ukochanej – Yoh, Anna i Choco nie chcecie dotrzymać im towarzystwa?
- Chcemy – zdecydowała blondynka.

          Wewnątrz pozostała siódemka wybrańców Lena. Spojrzał na nich. Był ich pewien, ale wierzył też w pozostałą dwójkę.

- Wyruszymy w miejsce, które powinno być kolejnym celem demonów – oznajmił – według tego co udało się ustalić Annie będzie to niewielka osada w Himalajach.
- Dlaczego ciągle atakują małe wioski? Nie lepiej by im było zająć jakiejś wielkie miasto albo cały kraj? – pytał Horo.
- Testują reakcje ludzi – odpowiedział Tao.
- Sprytnie – podsumowała Elly.

          Właśnie wtedy Len zdał sobie sprawę, że jego ekipa nie grzeszy inteligencją – poza nim samym. Dziewczyny raczej były tępe z natury – Elly – albo nie rozwinęły się dostatecznie z powodu ciężkich doświadczeń w dzieciństwie – pozostała dwójka. Za Horo z kolei myślała siostra. Bill był tępym osiłkiem, a Zang- Ching był średnio lotny. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie czy dobrze podzielił ekipy.

- Dotrzemy tam częściowo na Wielkiej Kontroli Ducha – zdradzał plany na podróż - a częściowo samolotem żeby nie zdradzać naszych intencji i faktu przybycia tam zbyt szybko. Podzielimy teraz obowiązki – kontynuował wyjaśnienia – ja będę szefem. Bill obstawiasz nasze plecy w podróży – olbrzym pokiwał głową z aprobatą – Zang- Ching prowiant. Horo kwestie związane z trudnymi warunkami w Himalajach. Wiesz lód, śnieg takie rzeczy – uściślił widząc nie zrozumienie w oczach przyjaciela. Wreszcie Horo pokiwał głową zadowolony z siebie. – Elly i Marie zwiad. Sally zacieranie śladów – dziewczyny także skinęły głowami.
- Wylecimy jutro na kontrolach ducha Lena i mojej – kontynuował opowieść Horo.

          Na tym zakończyli zebranie zespołu „Pioruna i lodu” jak sami zaczęli siebie nazywać z inicjatywy Lena – część pierwsza - i przy marudzeniu Horokeu w sprawie równouprawnienia – część druga. Każdy z członków zespołu, który musiał już coś uszykować do podróży zabrał się za swoje zadania. Pozostali udali się na spoczynek.

          Sam Len poszedł niepewnie do domku zajmowanego do dzisiaj przez niego i jego przyjaciół. Wiedział, że ta rozmowa będzie o wiele trudniejsza niż poprzednie.

- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć? – rzuciła na powitaniu Pilika.
- Teraz – odparł zgodnie z prawdą.
- Len… ja naprawdę – mówiła chaotycznie wciąż patrząc mu w oczy z przeciwległej strony pokoju – wiem, że to co robisz jest konieczne, ale… czy nie mogłoby poczekać? Chciałabym spędzić z tobą więcej czasu zanim się rozstaniemy – zakończyła i podeszła do niego od razu się wtulając w jego ramię.

          Len szybko kalkulował w głowie. Był rok 2002. On sam urodził się w 1986, ona w 1987, a jej brat w 1985. To oznaczało, że jeżeli zakończą wojnę z demonami jeszcze w wakacje to będą mogli iść do szkoły od początku nowego roku szkolnego. Powiedział jej o tym.

- Och, Len – zareagowała składając pocałunek na jego ustach.
- Obiecuję, że tak będzie – zapewnił.
- Tak samo jak z tym, że nie będziesz się mścił wczorajszej nocy na X- Laws? – spytała patrząc na niego podejrzliwie.
- Nie, tym razem na serio – odpowiedział pokazując jej wszystkie swoje kończyny żeby się upewniła.

          Pilika spojrzała na niego z uwielbieniem. Jej wzrok był niemal cielęcy. Zsunęła z siebie koszulkę. Stała przed nim w samym staniku i spódniczce, która właśnie zjeżdżała po jej zgrabnych udach. Zaraz potem to samo zrobiły jej majtki. Przyklękła i podeszła do niego na czworakach. Wstając zaczęła rozwiązywać sznurki przy jego spodniach. On w tym czasie uwolnił jej biust ze stanika.

          Kochali się ze sobą przez kilkadziesiąt długich minut. Nie dbali przy tym o to kto ich usłyszy i co z tym zrobi. Horo był w drugim domku, a Jun i tak się domyślała, ze już to robili.

          Obudzili się rano zupełnie nadzy. Okryci jedynie pościelą, która zakrywała ich na wysokości bioder. Ręka Lena spoczywała na lewej piersi nastolatki. Pocałowali się czule. Pilika wsunęła się na chłopaka rozpłaszczając piersi o jego klatkę piersiową. Właśnie wtedy drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wparował Choco.

- Och, przepraszam! – wypalił czerwieniąc się niczym pomidor i wychodząc.

          Wykorzystali tę chwilę aby się przyodziać w miarę możliwości. Len wstał z erekcją wywołaną ich przywitaniem i przeszedł połowę pomieszczenia aby odnaleźć majtki Piliki. Rzucił też jej koszulkę, którą od razu założyła. On sam ubrał się od pasa w dół i dodatkowo przykrył dopóki się nie uspokoi.

- Wejdź, debilu! – warknął w stronę drzwi.

          Ciągle czerwony na twarzy komik wszedł do pokoju. Starał się nie patrzeć na Pilikę, ale unikał i Lena.

- Zapomnij co widziałeś, powiedz coś komu a zginiesz – oznajmił – czego?
- Sati przybyła i ma niespodzianki na pożegnanie dla Ciebie i Horo, co prawda…

52. Niespodziewany sojusz


Rozdział 52
Niespodziewany sojusz

          Połączone siły piątki dawnych zwolenników głównego czarnego charakteru w świecie szamanów z Jun i Tamarą dały całkiem niezłe efekty, lecz na trójkę duchów należących do panicza Diethel nie wystarczyło to. Duch Ognia okazał się znakomitym defensorem o kilka klas lepszym od kontroli ducha w wykonaniu Billa Burtona. Zeruel związał walką wszystkie trzy dawne zawodniczki Hanagumi. Chloe w swoim wahadle zadawała raz za razem cios Zang- Chingowi i Lee Pai- Longowi. Tamara i Pilika – co akurat zrozumiałe – pozostawały zlekceważone przez Brytyjczyka.

- To nic nie daje – podsumowała sytuację Pilika.
- Jest nas 7 na jednego – zauważyła Kana – musimy go zmiażdżyć!
- Właściwie to 7 na 3 duchy, które kontroluje – poprawiła ją Jun.
- Jednego ukradł i za to zginie! – warknął Bill.

          Tymczasem Zeruel wykonał technikę znaną jako „kremacja”. Płomień ognia trafił prosto w Jacka, ducha stróża Matlildy. Jej udział w tej walce zakończył się. Szczęśliwie udało się jej wycofać w tył. Stała teraz obok Pilika i była tak samo nieprzydatna do walki jak ona.

- Mistrzu, wybacz… - bąknęła sama do siebie Matilda.

          Wypełniony foryoku gong Zang- Chinga zderzał się co rusz z wahadełkiem sterowanym przez Chloe. Iskry i wybuchy opanowywały powietrze nad głowami szamanów i panny Usui. Duch Ognia zionął ogniem w stronę Kany, Billa, Jun i Tamary.

- Żelazna obrona! – krzyknął Burton.

          Jego duch wytworzył tarczę ze swoimi iluzjami, która przyjęła na siebie cały ogień. Pod naporem siły ataku eksplodowała, ale nikomu nic się nie stało.

- Podwójna pięść pistoletu – kolejne talizmany Jun okleiły jej stróża.

          Tym razem pięści mistrzu sztuk walki zamieniły się w kilka luf. Już po chwili rozpoczął on ostrzał Ducha Ognia, któremu ten atak nic nie zrobił.

- Nie możesz mu nic zrobić w ten sposób – poinformowała ją Kana – jeśli już to strzelaj prosto w szamana!
- Mam go zabić?
- Inaczej ja to zrobię! Ashcroft atakuj!

          Duch rycerza obniżył kopię i pognał wprost na Ducha Ognia. Zaraz za nim, nad lewym ramieniem leciała strzała wystrzelona przez Tamao. Na końcu podążał duch Billa, Piłkarz w formie wielkiej kontroli ducha.

          Strzała Tamary trafiła nowego stróża Layserga na wysokości obojczyka, lecz zadała mu niewielkie obrażenia. Kopia przebiła natomiast jego brzuch, a Piłkarz obijał głowę. Wtedy Pai- Long dołączył do ataku wręcz i okopywał uda i brzuch. Kolejne pchnięcie kopią Ashcrofta przy wsparciu pozostałych ataków doprowadziły wreszcie do zniszczenia kontroli ducha Layserga.

- On nie ma na tyle foryoku żeby przywrócić kontrolę nad Duchem Ognia – zauważyła Kana.

          Na niewiele zdał się ten sukces jako, że Zeruel unieszkodliwił Marie. Kolejna eksplozja poinformowała o zneutralizowaniu się nawzajem ataków Zang- Chinga i Layserga.

- Musimy zastawić pułapkę – stwierdziła Jun.
- Chyba masz rację – przyznała niechętnie Kana.
- Na Chloe – dodała Pilika.
- Dokładnie – potwierdziły zgodnie Chinka i Niemka.

          Na szybko – pod osłoną Billa – ustaliły plan. W między czasie Zang- Ching utracił na moment kontrolę ducha, lecz – na szczęście – szybko ją przywrócił.

***

- Musimy kończyć – szepnęła Jeanne – Bardzo nam miło Len, że wpadłeś w odwiedziny, jednak Layserg potrzebuje naszej pomocy – dodała dygając delikatnie.
- O czym ty mówisz? – spytał Len.
- Zakończymy nasz spór kiedy indziej – odparła nastolatka – Sądzę, że kara jaka spotkała Marco będzie swego rodzaju rekompensatą za krzywdy jakie siostra twojego przyjaciela poniosła z naszej winy.

          Nim zdążyli przeanalizować jej słowa Shamash uniósł ją, Marco i wyglądającego jak ropucha członka X- Laws wysoko w górę, gdzie po chwili zdematerializowali się.

- Nie tak szybko! – krzyknął Len.
- Uciekli – westchnął Trey.
- Nie wszyscy! – odparł Len – Błyskawica!

          Z jego broni wystrzelił najprawdziwszy piorun, który z prędkością właściwą dla tego rodzaju zjawisk meteorologicznych pomknął w stronę pozostałych X- Laws. Jeden z nich zeskoczył ze swojego stróża aby uniknąć śmierci – co poskutkowało zgodnie z oczekiwaniami szamana. Zamiast zgonu złamał sobie najpewniej nogę.

- Już po was! – ryknął Len – Atak Szybkiego Tempa!

          Jego ulubiona technika została wykonana z adekwatną do potrzeb szybkością, ale Shamash, który zjawił się nie wiadomo skąd utworzył tarczę, która ochroniła młodych wojowników sekty. Nim Tao zdołał powtórzyć atak, X- Laws oraz Shamash zniknęli.

- Osz w mordę! – warknął wściekły Tao.
- Nie było tak źle – pocieszył go Usui.
- Marco wypadł z turnieju – stwierdził Len.
- Chyba, że nauczy się walczyć kikutami – zachrypiał Horo.

***
          Nim dziewczyny skończyły planować schwytanie Chloe, za plecami Layserga pojawił się Shamash, a na nim Jeanne, chłopak przypominający ropuchę oraz leżący, nieprzytomny i zakrwawiony Marco.

- Już pora na nas – powiedziała spokojnie i dobrodusznie Jeanne do podwładnego.

          Ten skłonił sztywno karkiem i odleciał na ramieniu Zeruela. Jun i Pai- Long, Kana i Ashcroft, Zang- Ching i jego duch pandy, Tamara oraz jej duchy pozostały na ziemi. Żadne z ich opiekunów nie potrafiły latać.

- Uciekli – stwierdziła Tamara kiedy Shamash zdematerializował się tak samo nagle jak się pojawił.
- Sprawdźmy co z Lenem i Horo – wtrąciła szybko Pilika.
- Nic im nie jest – odrzekła Bismarck.
- Skąd ty możesz to wiedzieć? – zapytała Tao.

          Kana spiorunowała ją spojrzeniem.

- Chciałyśmy dorwać go już tam, na wybrzeżu – zaczęła odpowiedź dawna liderka Hanagumi – kiedy pojawiliśmy się w niewidocznym dla nich miejscu, widzieliśmy jak twój brat – spojrzała Jun prosto w oczy – zatapia łajbę X- Laws. Potem walczył z nimi, aż do pojawienia się twojego braciszka – dodała kierując wzrok na Pilikę – ogólnie wygrywali i ucieczka Layserga pewnie tego nie zmieniła.
- Na pewno? – dopytała niepewnie Tamara.

          Zang- Ching i Bill potwierdzili ruchem głowy. Właśnie wtedy doszły do nich Marie i Matilda. Jun ani Tamara nie wiedziały co powiedzieć.

- Dlaczego nam pomogłyście? – spytała wreszcie Usui.

          Kana wysunęła się naprzód. Spojrzała na przyjaciółki i męskich towarzyszy.

- Diethel ukradł Ducha Ognia – odparła twardo – zapłaci za to. Własnym życiem!

          Jun, Tamara i Pilika spojrzały po sobie niespokojnie. Jeśli Europejka mówiła prawdę to nic im nie groziło.

- Dziękujemy – bąknęła wreszcie Jun wyciągając dłoń ku Kanie.

          Niemka uścisnęła dłoń Chinki. Właśnie resztki jednej z trójki największych i najsilniejszych grup uczestniczącym w turnieju dołączyły do nowej siły, która powoli jednoczyła wokół siebie innych szamanów. Jej największym wrogiem – nie licząc demonów – została właśnie inna z trójki najsilniejszych grup, X- Laws.

- Co one tu robią? – spytał Len, którego do tej pory nie zauważył nikt z uczestników niedawnej bitwy.
- Uratowałyśmy wasze dziewczynki, więc może trochę wdzięczności? – odpowiedział Zang- Ching.
- Yhm… - odchrząknął Len.

          Nie powiedział jednak nic, bo Pilika rzuciła mu się na szyję ze łzami w oczach.

- Prosiłaaaam… żebyś tego nie robił – wyszeptała mu do ucha.
- Musiałem – rzekł krótko w odpowiedzi.

          Spojrzał jej głęboko w oczy. Nie dostrzegł w nich urazy, żalu czy smutku. Więcej zdawało mu się, że jest szczęśliwa, że nocne zdarzenia potoczyły się tokiem jaki przybrały.

- Co z resztą dawnych sługusów Hao? – spytał wreszcie Kany.
- Tylko nie sługusów! – zaperzył się Bill, lecz Niemka uciszyła go ruchem ręki.
- Nie żyją – ucięła dyskusję.
- Przykro mi – powiedział Trey podchodząc do nich.
- Macie gdzie mieszkać? – spytała niezbyt przytomnie Tamara.

          Kana spojrzała na nią jak na idiotkę, a potem na wschodzące słońce. Westchnęła wzruszając przy tym ramionami i odpowiedziała:

- Hanagumi brały udział w turnieju tak długo jak wy. Mamy kwaterę. Gościmy tam Zanga i Billa. Spotkamy się niebawem.
- Do zobaczenia! – dodała reszta jej grupy.
- Do zobaczenia! – odpowiedziały Jun, Tamara i Pilika.
- Pa – dodał Horo, a Len skinął głową.

          Len szedł w ponowną drogę pod rękę z ukochaną, a za nimi podążali Tamara, Jun i Trey. Weszli do domku, kiedy Choco jeszcze smacznie spał. Jun poszła spać do swojej sypialni wraz z Tamao, a Horo dołączył do śpiącego komika.

- Wreszcie sami – powiedział Len.
- Taaaaak – ziewnęła Pilika.

          Len uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.

- Idziemy się myć i spać – oznajmił.
- Oddzielnie – zaśmiała się Usui.
- Razem – przekomarzał się Len – i tak nie mam na nic siły – argumentował.
- No dobra, wyczyścisz mi plecki – zakończyła dziewczyna z uśmiechem.

          Kiedy wreszcie kładli się spać zegar wybijał 8 rano. Spali przez kilka godzin, dopóki nie obudził ich Mikihisa swoim niespodziewanym pojawieniem się.

- Mógłbyś wypierdalać? – spytał go Len niezwykle uprzejmie.
- Nie, nie mógłbym – odparł Asakura.
- Wasza potyczka z sekciarzami pokazała, że nie jesteście dostatecznie silni – powiedział – potrzebujecie nowych sił, potężniejszych duchów.
- Bason jest wystarczająco potężny – zaperzył się Len.
- Ilu X- Laws ubiliście w nocy?
- Jednego – odparł Trey.
- Niekoniecznie – odpowiedział człowiek w masce – on będzie żył, a w swojej zbrojowni już szukają dla niego medium, które nie wymaga użycia rąk. O ile oczywiście nie uda im się przywrócić mu rąk.
- To nie możliwe! – oburzył się Usui.
- Tak jak karabiny w rękach Lee Pai- Longa – zakpił Len.

          Mikihisa pokiwał głową.

- Jutro przybędzie do was Sati – odezwał się do Lena i Horo – dla ciebie – obrócił się do Tamary – mam niespodziankę już dzisiaj. Oto Dai Tengu – powiedział wskazując na ducha pojawiającego się za jego plecami.

          Był to ogromny duch, przypominający nieco Shikigami, którymi operowała Anna. Był wielki umięśniony i przypominał wyglądem człowieka.

- Musisz jednak odbyć specjalny trening nim będziesz mogła go kontrolować.
- Kiedy mam zacząć? – spytała pokornie.
- Wyruszasz już dzisiaj – odpowiedział Mikihisa – zabieram cię do Osorezan. Już teraz cię ostrzegam, że trening będzie niezwykle ascetyczny.