wtorek, 29 sierpnia 2017

41. Potyczka na pustyni



Rozdział 41
Potyczka na pustyni

          Samotny Len mknął naprzeciw trójce demonów. Już z odległości kilku kilometrów wystrzelił w ich stronę wąski strumień foryoku. Wiedział, że ten atak nie ma szans zadać im choćby ranę, jednak nie taki był jego cel. Postanowił grać na czas, tak żeby dać go przyjaciołom na doprowadzenie się do stanu, w którym będą mogli dać odpór napastnikom. Tymczasem jego pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Jeden z demonów bez przeszkód zablokował atak.

- Mistrzu Len - jego wierny stróż odezwał się- wydaje mi się, że ich jest więcej niż trójka.
- Co? - zdziwił się szaman.
- Wyczuwam... wyczuwam coś daleko... daleko po bokach.

          Len natychmiast rozejrzał się wkoło, lecz nic nie ujrzał. Mknął, więc z coraz większą prędkością w stronę przeciwników. Wreszcie mógł dostrzec, że nie różnią się one niczym od tego, z którym ostatnio się pojedynkował. Może było co najwyżej kilkadziesiąt centymetrów wyższe. Im większy i silniejszy rywal, tym większa chwała. W myśl tej maksymy wykonał pierwszy poważny atak.

          Zadane na wysokości kilku metrów nad ziemią "szybkie tempo" okazało się, jednak... zbyt wolne!
- Jak? - zdziwił się Tao.
- Później.. - wydukał Bason.

          Istotne duch miał rację, nie czas był na rozmyślenia. Jeden z demonów nacierał od prawej podczas gdy drugi robił to samo od lewej. Trzeci pozostawał w odwodzie. Zakrzywione ostrza piekielnych mieczy zostały odparowane. Nie minęło jednak kilkanaście sekund kiedy po raz kolejny opadły w stronę chłopaka. Na szczęście niecelnie - tym razem.

          "Złota pięść" trafiła w jednego z napastników, lecz nie wyrządziła mu większych szkód. Cios zaledwie wykluczył przeciwnika na kilka chwil z walki jako, że wypadł z orbity swojego lotu i odleciał gdzieś na bok.

          W tym czasie drugi z szermierzy ciął na odlew swoim mieczem. Tym razem Len nie zdążył wykonać uniku. Szczęk metalu. Atak odparowany.

- Jeszcze raz, atak szybkiego tempa!

          Tym razem popisowy numer Lena spełnił pokładane w nim nadzieje. Poraniony z bliskiej odległości demon opadł z hukiem na ziemię. Powinien być niezdolny do walki do czasu aż ktoś znajdzie czas by go dobić.

- Mała kurwo! - ryknął pozostający dotychczas w odwodzie demon i posłał w stronę szamana potężny strumień energii.

          Len nie miał szans wykonać unik. Włożył więcej energii w swoje medium i wytworzył tarczę, która rozpadła się pod wpływem ataku, lecz ocaliła życie chłopaka.

- Len! - znajomy głos dobiegł go zza pleców.

          Nie miał jednak czasu się choćby odwrócić. Z dołu powrócił jeden z napastników. Rozgorzał pojedynek na miecze wysoko ponad ziemią. Na szczęście pozostający z tyłu demon zainteresował się nowymi przybyszami, gdyby zrobił inaczej Len mógłby zapomnieć o koronie króla szamanów.

          Gdzieś z tyłu, na ziemi rozległy się znajome głosy i odgłosy walki.

- Bierz go od lewej - instruował kogoś Yoh.
- Atak sopla! - niebieskowłosy szaman wykonywał swój firmowy atak.
- Faust, Choco pomóżcie Lenowi - znowu Yoh.
- Tak jest - odpowiedzieli chórem wyznaczeni szamani.

          Zdekoncentrowany Tao oberwał tymczasem pazurami demona w lewę ramię. Jęknął z bólu. W ferworze walki uznał, że nie będzie z tego głębokiej rany.

- Giń!

          Tym razem szaman zdołał obronić się. Wykonał niezbyt udaną kontrę, która z łatwością została odparta przez napastnika.

- Tam! – rozległ się gdzieś z tyłu głos Choco.
- Nadchodzą… - warknął będący już obok Lena.
- Co? – zdziwił się ten ostatni.

          W odpowiedzi niemiecki nekromanta wskazał dłonią w lewo. W oddali na horyzoncie pojawiły się ciemne punkty. Było ich kilka, a po upływie kilku sekund już kilkanaście.

          Nie było jednak czasu na dokładane szacunki. Bowiem trójka już obecnych demonów nacierała zaciekle. Wśród nich był także ten, który według Lena powinien być już 
wykluczony z udziały w tej potyczce.

- Zaraz będzie ich za dużo! – krzyknął Trey.
- Pora uciekać – westchnął McDaniel.

               Chińczyk spojrzał na Murzyna. Ten odwzajemnił porozumiewawcze spojrzenie. Upewniwszy się, że dobrze się rozumieją postanowił zrobić to co było konieczne. Aktywował 100% swojej mocy duchowej. Wszystko zamierzał wykorzystać do jednego ataku.

- Teraz, Bason! – ryknął.

          Z jego broni wystrzeliło kilkanaście błyskawic, które raziły napastników. Jeden z nich uniknął pierwszej z nich, lecz kolejne trafiły celu. Podobne „szczęście” miały kolejne dwie ofiary, bo tym stały się atakujące demony po potężnej kontrofensywie Lena. Błyskawice, które nie trafiły celu wzbiły w powietrze tumany kurzu.

- Teraz, Choco! – ryknął Tao.

          Duch jaguara odstrzelił z całych sił z pola walki. Murzyn stał na jego głowie i ponaglał ducha, podczas gdy Len i Faust znajdowali się na grzbiecie zwierzęcia. Tao leżał, oddychając ciężko – całkowicie pozbawiony energii duchowej – natomiast niemiecki nekromanta osłaniał ich odwrót.

- Czy ty… - Faust nie potrafił sformułować pytania.
- Raczej tak – potwierdził Chińczyk.

          Zapadła chwila milczenia, która przedłużyła się aż do powrotu do turniejowej wioski. Dopiero tutaj Choco zadał pytanie, które się obawiali też pozostali:

- Czy oni wrócą?
- Sądzę, że mistrz Yoh sprawnie pokieruje pozostałymi i dadzą sobie radę – stwierdził Faust.
- Muszą. – Uciął krótko Len.

          Choco zdawał się nieprzekonany. Podrapał nerwowo czuprynę.

- Nigdy nie sądziłem, że poświęcisz pełnię swojej mocy dla osłony naszego odwrotu – wyznał starając się patrzeć na Lena, lecz jego wzrok gdzieś uciekał.

          Tao nie odpowiedział od razu. Zerknął najpierw w stronę miejsca ich zamieszkania, gdzie przed drzwiami oczekiwały już na nich dziewczyny i Morty.

- Znaj łaskę pana – zadrwił Len.
- Ejj… - zaperzył się Choco, lecz Faust uciszył go gestem.
- Lepiej myślcie jak uspokoić dziewczyny – powiedział.

          Tao ściągnął brwi ku sobie. Wydawał się wyraźnie zamyślony. Nie dane było jednak sfomułować mu swoją przyszłą wypowiedź do końca, gdyż uprzedził go jazgot dziewczyn.

- Jak poszło? – spytała jeszcze pogodnie Jun.
- Gdzie mój brat? – dodała Pilika.
- Co z Yoh? – wtrącił Morty.
- Powiedzcie coś!!!

          Milczeli. Choco skierował swojego ducha stróża do lądowania. Kiedy to wraz z towarzyszami opuścił jego grzbiet grad pytań zadawanych przez kobiety stał się trudny do odparcia. W końcu Faust zdołał powiedzieć:

- Nie wiemy.
-Jak to? – zdziwiła się Tamara patrząc to na Niemca, to na Lena.
- Ukatrupiłem kilka demonów – przyznał Len.
- To chyba wygraliście? – spytał z nadzieją Morty.
- Nie wiemy – powtórzył Faust.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że uciekliście?! – ton Anny sprawił, że słowa zamarły im w krtani.
- Eee… nie - wybełkotał Choco.

          Anna spojrzała na niego jakby chciała go uśmiercić bez wypowiadania słów, lecz komika uratował głos Jun.

- Patrzcie! – wskazała na kierunek z jakiego przed chwilą wróciła trójka szamanów.

          Na duchu stróżu Horokeu leciał on oraz pozostali zaginieni szamani. Coś jednak było nie tak jak powinno…

środa, 18 stycznia 2017

40. Pierwsze starcie



Rozdział 40
Pierwsze starcie

            Anna nie pokazywała się nikomu przez kilka dni. Siedziała zamknięta w pokoju, do którego nikogo nie wpuszczała. Jedzenie i picie przynosiły jej posłusznie wezwane do tego widma. Nikt nie śmiał jej przerwać. Wszyscy wiedzieli, że tylko totalny kataklizm może spowodować wyjście Anny z pokoju. 

            W tym czasie szamani- medycy poskładali kończyny Fausta. Pomimo tego musiał zostać w centrum medycznym jeszcze kilka dni i porządnie wypocząć. Prawdę mówiąc sam poprosił o dodatkowe dni bojąc się treningu jaki może zostać mu zaaplikowany w domu dawnej "Drużyny Yoh".

            Podczas zamknięcia Anny w swoim pokoju, a Fausta w ośrodku opieki medycznej odbyła się część walk ostatniej kolejki rundy trzeciej. Jako pierwsza awans do 1/8 finału zapewniła sobie Żelazna Dama Jeanne i jej partner, którym był jeden z członków X- Laws. Kolejnymi były dawne popleczniczki Hao, Kanna Bismarck i Matilda Matisse. Następnie Layserg i Marco pokonali pogromczynie Elly i Milly i zapewnili sobie awans z kompletem punktów. Oznaczało to, że dziewczyny nie wystąpią nawet w walce nr 3 swojej grupy w trzeciej rundzie. Potem Yoh i Len bez przeszkód poniżej minuty pozbawili złudzeń o awansie kolejnych rywali.

- Dziwi mnie udział Hanagumi w turnieju - powiedział Rio przy obiedzie w dniu swojej ostatniej walki w tej rundzie.
- Mnie dziwi, że dotąd ich nie zauważyliśmy - stwierdził Trey.
- Racja -zgodziła się Pilika.
- W tym miejscu zastanawia mnie co z resztą szamanów popierających Hao - kontynuował Rio - podobno dziś w czasie naszej walki Turbine i Bill walczyć będą z Marion i Peyotem.
- Będzie dobra awantura - przyznał Horo głośno mlaskając.

            Dyskutowali nad tym jeszcze chwilę. Len nie uczestniczył w tych dywagacjach o dalszych losach współpracowników Hao. Głowę zaprzątała mu kwestia walki, którą powinien obserwować tego popołudnia. Ostatecznie zdecydował się na samotną wyprawę na starcie dawnych wrogów.

            Pozostali przyjaciele wybrali się na pojedynek szybko zakończony prze Horo i Rio. Tego samego dnia Choco i jego jankeski kolega polegli w walce z pogromcami Fausta i Lilly. Jaguar Mic wygrywał z kotem perskim, lecz Tom szybko został wykluczony z walki przez drugiego z konkurentów do awansu. Osamotniony nie miał zbyt wielkich szans. Bronił się dzielnie niemal pół godziny, ale w końcu zabrakło mu sił.

- Zwyciężają Reinalda i Forest! - ogłosił Silva.

            Faust i Lilly nie stawili się na plac swojej walki kolejnego dnia, ponieważ stan zdrowia Niemca wciąż był niezadowalający. W związku z tym do dalszej rundy promocję uzyskali Forest i Reinalda.

- Peyot i Marion wygrali - oznajmił Len podczas późnej kolacji.

            Rodzeństwo Usui naburmuszyło się trochę z powodu decyzji o wyborze pojedynku, który obejrzał Len. Jun ofukała go za lekkomyślność i samotną wyprawę na terytorium zarojone od dawnych wrogów - w tym niedoszłego mordercy jego samego. On sam pozostawał tym niewzruszony, kontrując tym, że czeka na nich o wiele silniejszy wróg. Niektórzy uznali słuszność jego słów. Inni pozostawali nieugięci, a Pilikę przekonywał całą noc na łące poza zabudowaniami Dobbie...

            Ich relacje wciąż pozostawały niejawne dla pozostałych, ale zdawało się, iż ich rodzeństwo węszy pismo nosem i niedługo odkryje prawdę. Sama tajemność ich "randek" utraciła już początkową magię i stawała się nużąca, jeśli nie męcząca.

- Kiedy to zrobimy? - spytała Pilika leżąc z głową na klatce Lena.
- Ciągle ci mało? - odparł kryjąc uśmiech.
- Nie o tym mówię!
- Hm... wkrótce nadejdzie pora.

            Po kilku dniach przyszła wiadomość, która wymusiła na Annie wyjście z pokoju. Pewien znajomy demon przyniósł medium wiadomość o grupce demonów- zwiadowców na pustyni około 500km od Dobbie Village. Kyoyama natychmiast wyskoczyła z pomieszczenia i zarządziła zebranie:

- Jak widzicie przybyły do nas pierwsze demony. Na razie są to tylko zwiadowcy. Będzie to dla was dobre przetarcie przed kolejnymi walkami w turnieju, raczej nie powinniście mieć kłopotów z nimi. Polecą tam tylko faceci, z wyjątkiem Manty.
- Ale dokąd? – spytał Trey.
- Na pustynie 500km stąd. Dostaniecie kilka godzin czasu na zajęcie się tym.
- Kiedy ruszamy – dopytał Yoh.
- Za 5 minut, więc nie wiem na co czekacie. Ruszać się! – ryknęła Anna.

            Po upływie wyznaczonego czasu przed wejściem do budynku stali Trey, Rio, Faust, Len, Yoh i Choco. Każdy z bronią w pochwie lub ręku. Mieli uszykowane dwa plecaki z wodą i jedzeniem oraz torbę Fausta, w której znajdowały się różne medykamenty. Anna oznajmiła, że jest to ostatnia taka wyprawa, na którą nie poda im strategii, dlatego będą mogli dziś po improwizować – co tak lubią.

            Po pół godziny szamani lecieli już nad pustynią i wyszukiwali jakichś demonów. Lecieli na trzech duchach, należących do Horo, Choco i Fausta. Nic nie wskazywało żeby gdzieś tam były żądne ludzkiej krwi demony, których okrucieństwa obawiali się nawet najpotężniejsi szamani. Podróż zaczynała im się dłużyć, więc wymyślili wyścig, kto pierwszy odnajdzie wroga oraz kto pierwszy wygra z nim pojedynek.

            Po kilku godzinach (nie)szczęście uśmiechnęło się do Fausta, Elizy i lecącego z nimi Yoh. Z daleka widzieli ciemny punkcik na horyzoncie i nim reszta zorientowała się o co chodzi Eliza przyspieszyła lot tak, że wyścig nie miał najmniejszego sensu. Pozostali mieli dolecieć po kilku minutach – żeby ewentualnie wesprzeć przyjaciół w walce. Będąc już naprawdę blisko punkcika, zorientowali się, że ma on około 5m wzrostu i raczej nie walczy w wadze lekkiej. Asakura  wytworzył podwójne medium i zaatakował giganta niebiańskim cięciem. Efektu to nie dało, gdyż atak był kiepsko wycelowanym, za zadanie raczej miał zbadać teren. Kolejne ataki Yoh również nic nie dały, gdyż gruba skóra demona spokojnie przyjmowała ciosy. Wsparcie Fausta też niewiele dało i dopiero wspólny atak wszystkich szamanów zachwiał kolosem, a kolejnych kilka szybkich ataków od każdego przewróciło go. Wtedy w powietrze wyskoczył Len i wbił swoje podwójne medium w postaci guan- dao w miejsce gdzie demon powinien mieć serce. Co prawda nie wypłynęła z niego krew, ale został zniszczony. Tao wygrał wyścig o zabicie demona z piekieł – zrobił to jako pierwszy.

- Len ja bym tak nie mógł… - wyznał Yoh.
- Gdybyś zabił w życiu tyle osób co ja… - zaczął chłodno Lenny.
- … nie o to mi chodzi, chociaż teraz i tak bym nie mógł. Mówię o pierwszym razie. No wiesz. Te pierwsze uśmiercenie musi być trudne? – spytał Asakura.
- Eh, ja już nawet nie pamiętam kiedy to było – wyznał Len.
- Niepokojące – stwierdził Faust.
- A ty to może święty jesteś? – warknął złotooki.
- Nie. Niemniej nie zapomniałem o żadnej ze swoich ofiar – rzekł Faust VIII.
- No widzisz. Tylko Yoh może tu cokolwiek ponarzekać. On zabił tylko raz, a pamiętaj, że nie miał wtedy żadnego wyboru. Miał wybór taki jak ja przez całe dzieciństwo – wyjaśnił Len.

            Po kilkunastu minutach na miejscu pojawili się pozostali szamani. Zszokował ich widok martwego mierzącego 5 metrów demona. Uznali, że to pewnie jeden z najwyższych stworów z jakimi przyjdzie im walczyć. Postanowili nie wracać na noc do wioski. Rozstawili 2 namioty, w których może być lekko ciasno, ale na straży będzie stać cały czas dwóch szamanów, więc reszta akurat pomieści się w środku.

            Pierwsi na warcie stali Yoh i Choco. Murzyn opowiadał dowcipy, które były tak nieśmieszne, że Asakura nie miał szans zasnąć. Gdyby ktoś ich zauważył uznałby zapewne za niepokojący fakt, że Asakura nie śpi w nocy, tylko siedzi z murzynem - nawet jeżeli robi to w ramach warty.

- Wiesz co Yoh? - zaczął nieprawdopodobnie poważnym tonem komik - miał być zwiad demonów, a natrafiliśmy na zaledwie jednego... Znaczy wiesz... nie żeby mnie to martwiło, że był sam, ale co się stało z pozostałymi?
- Nie mam pojęcia - odparł Yoh rozkładając bezradnie ręce.
- Ten jeden pokazał nam, że ta walka będzie inna niż poprzednie.
- Masz rację.
- Twój brat - mówił z delikatnością słonia w składzie porcelany Choco - walczył z nami bardzo długo żeby nas przekonać, ale śmiertelne starcia zaczęły się dopiero po złamaniu zasad turnieju. Tu jest zupełnie inaczej. Tego czy inne demony nie można po prostu pokonać czy rozbroić! Z nimi trzeba walczyć tak długo, aż nie zapieprzymy ich wszystkich!
- Wiem - przytaknął jakby nieobecny Yoh - ale nie chciałbym tego robić.
- Jak to? - zdziwił się czarnoskóry.
- Niby to nie są ludzie, ale morderstwo to morderstwo.
- Coś jak zabicie zwierzaczka.
- To nie było śmieszne.
- Wiem.

            Przybici nowymi odkryciami nie odezwali się do siebie aż do końca swojej zmiany. Życzyli sobie spokojnych snów dopiero kiedy zmienili ich Horo i Len.

            Szaman z północy usiadł w miejscu gdzie wartę pełnili poprzednicy. Z kolei Chińczyk oddalił się na kilkanaście kroków. Nie spał dobrze tej nocy i nie chciałby ktokolwiek widział go w takim stanie. Najpierw śniła mu się noc z Piliką poza wioską. Obudził się, więc spocony. Uspokoił oddech i zasnął ponownie. Tym razem, jednak miał koszmary. Widział twarze wszystkich osób jakie zamordował. Podświadomość wypychała z zakamarków jego umysłu wspomnienia sytuacji w jakich do tego doszło. Musiał się uspokoić. 

- Mistrzu Len - głos Basona sprowadził go na ziemię.
- Czego? - odwarknął szaman.
- Towarzysz nadchodzi - szepnął duch i rozpłynął się w powietrzu.

            Tao rozejrzał się szybko wokół. Faktycznie Trey podszedł do niego i przysiadł. Spoglądał na niego badawczo. Len nic sobie z tego nie zrobił. Wiedział, że przyjaciel nie jest na tyle inteligentny żeby odczytać co chodzi mu po głowie.

- Mam pytanie - oznajmił Usui.
- Śmiało śnieżynko - zachęcił prowokacyjnie Len.
- To poważna sprawa.
- Mów - odpowiedział obojętnym już tonem Chińczyk.

            Trey wziął głęboki wdech i powiedział szybko na wydechu.

- Wydaje mi się, że moja siostra kogoś ma.
- I dlaczego mi o tym mówisz?
- Byłeś z nią na siłowni. Może coś ci mówiła? Powiedz mi kto to.
- Skąd pomysł, że zwierza mi się ze swoich fascynacji facetami.

            Trey zrobił zamyśloną minę. Widać było, że coś analizował.

- No ok - wydukał wreszcie - ale... nie chciałbym żeby trafiła na jakiegoś frajera czy coś. No wiesz musielibyśmy wtedy tarmosić go ze sobą.
- Ty byś musiał - zakpił Len.
- Zostawiłbyś mnie? - wykrztusił skostniały tą myślą szaman.

            Tao nie odpowiedział. Zamiast tego wykrzywił twarz w grymasie mającym udawać uśmiech. Ku jego zdziwieniu Usui chyba zrozumiał. Położył dłoń na ramieniu Lena i powiedział:

- Wiesz dobry z ciebie kumpel, bufonie.
- Hm...

            Zamilkli. Na horyzoncie słońce zaczęło wznosić się ku niebu. Gdzieś w oddali zamajaczyły trzy czarne punkciki. Len zerwał się szybciej na nogi.

- Obudź resztę, ja ich zatrzymam! - ryknął do kolegi i ruszył na przód.

            Zarejestrował tylko, że Trey nie za bardzo zrozumiał o co mu chodzi, ale nie było to ważne. Rozłożył Miecz Błyskawicy. Migiem wykonał kontrolę ducha. Teraz liczyło się tylko to, że będzie mógł utopić swoje zmartwienia w krwi demonów - jeśli one w ogóle mają krew.