Rozdział 40
Pierwsze starcie
Anna
nie pokazywała się nikomu przez kilka dni. Siedziała zamknięta w pokoju, do
którego nikogo nie wpuszczała. Jedzenie i picie przynosiły jej posłusznie
wezwane do tego widma. Nikt nie śmiał jej przerwać. Wszyscy wiedzieli, że tylko
totalny kataklizm może spowodować wyjście Anny z pokoju.
W
tym czasie szamani- medycy poskładali kończyny Fausta. Pomimo tego musiał
zostać w centrum medycznym jeszcze kilka dni i porządnie wypocząć. Prawdę
mówiąc sam poprosił o dodatkowe dni bojąc się treningu jaki może zostać mu
zaaplikowany w domu dawnej "Drużyny Yoh".
Podczas
zamknięcia Anny w swoim pokoju, a Fausta w ośrodku opieki medycznej odbyła się
część walk ostatniej kolejki rundy trzeciej. Jako pierwsza awans do 1/8 finału
zapewniła sobie Żelazna Dama Jeanne i jej partner, którym był jeden z członków
X- Laws. Kolejnymi były dawne popleczniczki Hao, Kanna Bismarck i Matilda
Matisse. Następnie Layserg i Marco pokonali pogromczynie Elly i Milly i
zapewnili sobie awans z kompletem punktów. Oznaczało to, że dziewczyny nie
wystąpią nawet w walce nr 3 swojej grupy w trzeciej rundzie. Potem Yoh i Len
bez przeszkód poniżej minuty pozbawili złudzeń o awansie kolejnych rywali.
- Dziwi mnie udział Hanagumi w turnieju -
powiedział Rio przy obiedzie w dniu swojej ostatniej walki w tej rundzie.
- Mnie dziwi, że dotąd ich nie zauważyliśmy -
stwierdził Trey.
- Racja -zgodziła się Pilika.
- W tym miejscu zastanawia mnie co z resztą
szamanów popierających Hao - kontynuował Rio - podobno dziś w czasie naszej
walki Turbine i Bill walczyć będą z Marion i Peyotem.
- Będzie dobra awantura - przyznał Horo
głośno mlaskając.
Dyskutowali
nad tym jeszcze chwilę. Len nie uczestniczył w tych dywagacjach o dalszych
losach współpracowników Hao. Głowę zaprzątała mu kwestia walki, którą powinien
obserwować tego popołudnia. Ostatecznie zdecydował się na samotną wyprawę na
starcie dawnych wrogów.
Pozostali
przyjaciele wybrali się na pojedynek szybko zakończony prze Horo i Rio. Tego
samego dnia Choco i jego jankeski kolega polegli w walce z pogromcami Fausta i
Lilly. Jaguar Mic wygrywał z kotem perskim, lecz Tom szybko został wykluczony z
walki przez drugiego z konkurentów do awansu. Osamotniony nie miał zbyt
wielkich szans. Bronił się dzielnie niemal pół godziny, ale w końcu zabrakło mu
sił.
- Zwyciężają Reinalda i Forest! - ogłosił
Silva.
Faust
i Lilly nie stawili się na plac swojej walki kolejnego dnia, ponieważ stan
zdrowia Niemca wciąż był niezadowalający. W związku z tym do dalszej rundy
promocję uzyskali Forest i Reinalda.
- Peyot i Marion wygrali - oznajmił Len
podczas późnej kolacji.
Rodzeństwo
Usui naburmuszyło się trochę z powodu decyzji o wyborze pojedynku, który
obejrzał Len. Jun ofukała go za lekkomyślność i samotną wyprawę na terytorium
zarojone od dawnych wrogów - w tym niedoszłego mordercy jego samego. On sam
pozostawał tym niewzruszony, kontrując tym, że czeka na nich o wiele silniejszy
wróg. Niektórzy uznali słuszność jego słów. Inni pozostawali nieugięci, a
Pilikę przekonywał całą noc na łące poza zabudowaniami Dobbie...
Ich
relacje wciąż pozostawały niejawne dla pozostałych, ale zdawało się, iż ich
rodzeństwo węszy pismo nosem i niedługo odkryje prawdę. Sama tajemność ich
"randek" utraciła już początkową magię i stawała się nużąca, jeśli
nie męcząca.
- Kiedy to zrobimy? - spytała Pilika leżąc z
głową na klatce Lena.
- Ciągle ci mało? - odparł kryjąc uśmiech.
- Nie o tym mówię!
- Hm... wkrótce nadejdzie pora.
Po
kilku dniach przyszła wiadomość, która wymusiła na Annie wyjście z pokoju.
Pewien znajomy demon przyniósł medium wiadomość o grupce demonów- zwiadowców na
pustyni około 500km od Dobbie Village. Kyoyama natychmiast wyskoczyła z
pomieszczenia i zarządziła zebranie:
- Jak widzicie przybyły do nas pierwsze
demony. Na razie są to tylko zwiadowcy. Będzie to dla was dobre przetarcie
przed kolejnymi walkami w turnieju, raczej nie powinniście mieć kłopotów z
nimi. Polecą tam tylko faceci, z wyjątkiem Manty.
- Ale dokąd? – spytał Trey.
- Na pustynie 500km stąd. Dostaniecie kilka
godzin czasu na zajęcie się tym.
- Kiedy ruszamy – dopytał Yoh.
- Za 5 minut, więc nie wiem na co czekacie.
Ruszać się! – ryknęła Anna.
Po
upływie wyznaczonego czasu przed wejściem do budynku stali Trey, Rio, Faust,
Len, Yoh i Choco. Każdy z bronią w pochwie lub ręku. Mieli uszykowane dwa plecaki
z wodą i jedzeniem oraz torbę Fausta, w której znajdowały się różne
medykamenty. Anna oznajmiła, że jest to ostatnia taka wyprawa, na którą nie
poda im strategii, dlatego będą mogli dziś po improwizować – co tak lubią.
Po
pół godziny szamani lecieli już nad pustynią i wyszukiwali jakichś demonów.
Lecieli na trzech duchach, należących do Horo, Choco i Fausta. Nic nie
wskazywało żeby gdzieś tam były żądne ludzkiej krwi demony, których
okrucieństwa obawiali się nawet najpotężniejsi szamani. Podróż zaczynała im się
dłużyć, więc wymyślili wyścig, kto pierwszy odnajdzie wroga oraz kto pierwszy
wygra z nim pojedynek.
Po
kilku godzinach (nie)szczęście uśmiechnęło się do Fausta, Elizy i lecącego z
nimi Yoh. Z daleka widzieli ciemny punkcik na horyzoncie i nim reszta
zorientowała się o co chodzi Eliza przyspieszyła lot tak, że wyścig nie miał
najmniejszego sensu. Pozostali mieli dolecieć po kilku minutach – żeby
ewentualnie wesprzeć przyjaciół w walce. Będąc już naprawdę blisko punkcika,
zorientowali się, że ma on około 5m wzrostu i raczej nie walczy w wadze
lekkiej. Asakura wytworzył podwójne
medium i zaatakował giganta niebiańskim cięciem. Efektu to nie dało, gdyż atak
był kiepsko wycelowanym, za zadanie raczej miał zbadać teren. Kolejne ataki Yoh
również nic nie dały, gdyż gruba skóra demona spokojnie przyjmowała ciosy.
Wsparcie Fausta też niewiele dało i dopiero wspólny atak wszystkich szamanów
zachwiał kolosem, a kolejnych kilka szybkich ataków od każdego przewróciło go.
Wtedy w powietrze wyskoczył Len i wbił swoje podwójne medium w postaci guan-
dao w miejsce gdzie demon powinien mieć serce. Co prawda nie wypłynęła z niego
krew, ale został zniszczony. Tao wygrał wyścig o zabicie demona z piekieł –
zrobił to jako pierwszy.
- Len ja bym tak nie mógł… - wyznał Yoh.
- Gdybyś zabił w życiu tyle osób co ja… -
zaczął chłodno Lenny.
- … nie o to mi chodzi, chociaż teraz i tak
bym nie mógł. Mówię o pierwszym razie. No wiesz. Te pierwsze uśmiercenie musi
być trudne? – spytał Asakura.
- Eh, ja już nawet nie pamiętam kiedy to było
– wyznał Len.
- Niepokojące – stwierdził Faust.
- A ty to może święty jesteś? – warknął
złotooki.
- Nie. Niemniej nie zapomniałem o żadnej ze
swoich ofiar – rzekł Faust VIII.
- No widzisz. Tylko Yoh może tu cokolwiek
ponarzekać. On zabił tylko raz, a pamiętaj, że nie miał wtedy żadnego wyboru.
Miał wybór taki jak ja przez całe dzieciństwo – wyjaśnił Len.
Po
kilkunastu minutach na miejscu pojawili się pozostali szamani. Zszokował ich
widok martwego mierzącego 5 metrów demona. Uznali, że to pewnie jeden z
najwyższych stworów z jakimi przyjdzie im walczyć. Postanowili nie wracać na
noc do wioski. Rozstawili 2 namioty, w których może być lekko ciasno, ale na
straży będzie stać cały czas dwóch szamanów, więc reszta akurat pomieści się w
środku.
Pierwsi
na warcie stali Yoh i Choco. Murzyn opowiadał dowcipy, które były tak
nieśmieszne, że Asakura nie miał szans zasnąć. Gdyby ktoś ich zauważył uznałby
zapewne za niepokojący fakt, że Asakura nie śpi w nocy, tylko siedzi z murzynem
- nawet jeżeli robi to w ramach warty.
- Wiesz co Yoh? - zaczął nieprawdopodobnie poważnym
tonem komik - miał być zwiad demonów, a natrafiliśmy na zaledwie jednego...
Znaczy wiesz... nie żeby mnie to martwiło, że był sam, ale co się stało z
pozostałymi?
- Nie mam pojęcia - odparł Yoh rozkładając
bezradnie ręce.
- Ten jeden pokazał nam, że ta walka będzie
inna niż poprzednie.
- Masz rację.
- Twój brat - mówił z delikatnością słonia w
składzie porcelany Choco - walczył z nami bardzo długo żeby nas przekonać, ale
śmiertelne starcia zaczęły się dopiero po złamaniu zasad turnieju. Tu jest
zupełnie inaczej. Tego czy inne demony nie można po prostu pokonać czy
rozbroić! Z nimi trzeba walczyć tak długo, aż nie zapieprzymy ich wszystkich!
- Wiem - przytaknął jakby nieobecny Yoh - ale
nie chciałbym tego robić.
- Jak to? - zdziwił się czarnoskóry.
- Niby to nie są ludzie, ale morderstwo to
morderstwo.
- Coś jak zabicie zwierzaczka.
- To nie było śmieszne.
- Wiem.
Przybici
nowymi odkryciami nie odezwali się do siebie aż do końca swojej zmiany. Życzyli
sobie spokojnych snów dopiero kiedy zmienili ich Horo i Len.
Szaman
z północy usiadł w miejscu gdzie wartę pełnili poprzednicy. Z kolei Chińczyk
oddalił się na kilkanaście kroków. Nie spał dobrze tej nocy i nie chciałby
ktokolwiek widział go w takim stanie. Najpierw śniła mu się noc z Piliką poza
wioską. Obudził się, więc spocony. Uspokoił oddech i zasnął ponownie. Tym
razem, jednak miał koszmary. Widział twarze wszystkich osób jakie zamordował.
Podświadomość wypychała z zakamarków jego umysłu wspomnienia sytuacji w jakich
do tego doszło. Musiał się uspokoić.
- Mistrzu Len - głos Basona sprowadził go na
ziemię.
- Czego? - odwarknął szaman.
- Towarzysz nadchodzi - szepnął duch i
rozpłynął się w powietrzu.
Tao
rozejrzał się szybko wokół. Faktycznie Trey podszedł do niego i przysiadł.
Spoglądał na niego badawczo. Len nic sobie z tego nie zrobił. Wiedział, że przyjaciel
nie jest na tyle inteligentny żeby odczytać co chodzi mu po głowie.
- Mam pytanie - oznajmił Usui.
- Śmiało śnieżynko - zachęcił prowokacyjnie
Len.
- To poważna sprawa.
- Mów - odpowiedział obojętnym już tonem
Chińczyk.
Trey
wziął głęboki wdech i powiedział szybko na wydechu.
- Wydaje mi się, że moja siostra kogoś ma.
- I dlaczego mi o tym mówisz?
- Byłeś z nią na siłowni. Może coś ci mówiła?
Powiedz mi kto to.
- Skąd pomysł, że zwierza mi się ze swoich
fascynacji facetami.
Trey
zrobił zamyśloną minę. Widać było, że coś analizował.
- No ok - wydukał wreszcie - ale... nie
chciałbym żeby trafiła na jakiegoś frajera czy coś. No wiesz musielibyśmy wtedy
tarmosić go ze sobą.
- Ty byś musiał - zakpił Len.
- Zostawiłbyś mnie? - wykrztusił skostniały tą
myślą szaman.
Tao
nie odpowiedział. Zamiast tego wykrzywił twarz w grymasie mającym udawać
uśmiech. Ku jego zdziwieniu Usui chyba zrozumiał. Położył dłoń na ramieniu Lena
i powiedział:
- Wiesz dobry z ciebie kumpel, bufonie.
- Hm...
Zamilkli.
Na horyzoncie słońce zaczęło wznosić się ku niebu. Gdzieś w oddali zamajaczyły
trzy czarne punkciki. Len zerwał się szybciej na nogi.
- Obudź resztę, ja ich zatrzymam! - ryknął do
kolegi i ruszył na przód.
Zarejestrował
tylko, że Trey nie za bardzo zrozumiał o co mu chodzi, ale nie było to ważne. Rozłożył
Miecz Błyskawicy. Migiem wykonał kontrolę ducha. Teraz liczyło się tylko to, że
będzie mógł utopić swoje zmartwienia w krwi demonów - jeśli one w ogóle mają
krew.
Nie przestawaj pisać! jest super!!!
OdpowiedzUsuń