Rozdział 54
Duch Wody i Duch Pioruna
Len
błyskawicznie dokończył ubieranie się. Pocałował Pilikę w policzek, otwierając
przy tym okno. Wyskoczył przez nie przy użyciu kontroli ducha, pozostawiając w
nim zaskoczoną piętnastolatkę.
Wylądował
miękko przed młodą, nastoletnią kobietą. Miała długie, brązowe i proste włosy.
Na czubku głowy nosiła ozdobną, złotą koronę. Ubrana była w sposób typowy dla
swojej grupy, nosiła pomarańczową sukienkę podobną do szaty jaką w telewizji
nosił Dalajlama.
- Lady Sati Saigan – przedstawił ją słaby męski
głos.
Teraz
Tao przyjrzał się jemu. Był to niski mężczyzna, a liczba zmarszczek i blada
cera pozwalała się zastanawiać czy ludzie żyją tak długo. Był kompletnie łysy i
ubrany w podobną do Sati pomarańczową szatę. Za nim stała niska, młoda
dziewczyna o praktycznie białych włosach. Jej rysy twarzy i kolor skóry
przypominały indiańskie. Także i ona ubrana była jak liderka.
- Ja jestem Daiei – przedstawił się starzec – a
to Komeri – wskazał na dziewczynę.
- Jestem Len Tao – odpowiedział złotooki.
Uścisnął
dłonie ze starcem. Ucałował wierzch dłoni Komeri i Saigan. Chciał coś
powiedzieć, ale nie wiedział co. Nic konstruktywnego nie przychodziło mu na
myśl. Z kłopotu wybawiło go pojawienie się Horo i głos Mikihisy.
- Może wejdziemy do środka?
- Jasne, zapraszam – odpowiedział Horo, który
szybciej się otrząsnął.
Len
skinął głową i wszedł do budynku jako ostatni. Udali się prosto do kuchni,
gdzie nie było aktualnie nikogo. Len odsunął krzesło przed Lady Sati oraz młodą
Komeri. Starzec poradził sobie sam.
- Jesteście bardzo mili – rzekła liderka
Gandhary.
- E… dzięki – bąknął zawstydzony Trey, a Len
skinął głową.
- Darujmy sobie kurtuazję i formalności –
przerwał im ojciec Yoh – mamy kilka rzeczy do dogadania!
- Spokojnie, Mikihisa – zwróciła się do niego
Saigan.
- Właśnie – poparł ją Len – a czy ty nie miałeś
być właśnie z Tamarą w Japonii?
- Odstawiłem ją na miejsce – odburknął Asakura
– reszta nie jest twoim problemem, to wewnętrzna sprawa rodu Asakura! – wypalił
nieco poddenerwowanym głosem.
Sati
przerwała dalszą wymianę zdań ruchem ręką.
- Wyczuwam w was wiele emocji – oznajmiła –
Jackson i Yainage dostarczyli mi Duchy Wody i Pioruna. Przyszła kolej aby
przekazać je wam, o ile okażecie się rzeczywiście godni tego – powiedziała
spokojnym, zmysłowym głosem.
- Godni? – dopytał Len.
- Tak – potwierdziła – będziecie musieli
stoczyć walkę.
- Z tobą? – kolejne pytanie zadał Horo.
Sati
pokręciła przecząco głową.
- Z samymi duchami – wyjaśniła.
Kiedy
tylko to powiedziała za jej plecami zmaterializowały się dwa duchy wielkości
identycznej lub chociaż mocno zbliżonej do Ducha Ognia. Jeden z nich był
niebieski, na których znajdowało się kilka białych linii. Jego głowa była
znacznie masywniejsza i potężniej zbudowana niż u jego ognistego krewniaka.
Po jego lewej stronie
znajdował się fioletowy duch. Linie na nim były barwy żółtawej, a na jego
głowie znajdował się skierowany w górę róg. Mimowolnie przypominał czub na
głowie Lena. Miał pięć bardzo długich palców przypominających szpony.
- Bason! – Len wezwał swojego szaman i wykonał
podwójną kontrolę ducha.
- Kororo! – Horo także wykonał swoją
najmocniejszą formę kontroli ducha.
- Pamiętajcie żeby używać przeciwko tym duchom
wyłącznie ataków typowych dla ich żywiołów! – poinstruowała ich jeszcze Sati
Saigan.
Len
zaatakował swoim sztandarowym atakiem w zakresie energii burzowej i
elektryczności, „Błyskawicą”. Duch wchłonął energię i zaryczał przeciągle co
wydało się przerażające większości obecnych, ale nie paniczowi Tao.
- Mistrzu, Len… - zaczął Bason, ale szaman zbył
go ruchem ręki.
Podszedł
powoli do Ducha Pioruna, a ten mierzył go spojrzeniem. Anulował podwójne medium
i co więcej kompletnie wycofał Basona z jakiegokolwiek medium. Pomimo tego w dłoni wciąż trzymał rozłożony
Miecz Błyskawicy. Dostrzegał teraz pewien związek między swoim rodowym orężem,
a potencjalnym nowym duchem stróżem. Wydawało mu się, że miecz jest
naelektryzowany, chociaż po niedawnym ataku nie powinno być już żadnego śladu.
Było to jednak przyjemne.
- Chcesz się do mnie przyłączyć? – spytał
ducha.
Ten
nie odpowiedział. Wtedy wbił pionowo miecz przed siebie. Wykonał nad nim kilka
ruchów dłońmi typowych dla taoismu. Chwycił ponownie miecz w dłoń.
- Duch Pioruna forma ducha! – krzyknął tworząc
charakterystyczną fioletową kulkę z ogromnego ducha – do Mieczy Błyskawicy!
Poczuł
przypływ gwałtownej mocy, która nie mieściła się w medium. Wykonał taką samą
kombinacje ruchów jak przy wielkiej kontroli ducha ze starym stróżem i już po
chwili stał na ramieniu wielkiej formy Ducha Pioruna.
- Wow!- rozległ się z okna głos Piliki.
- Gratulacje mistrzu, Len! – zawtórował jej
Bason.
- Hm… - sam szaman z dumą popatrzył na swoje
dzieło.
W
tym samym czasie Horo zmagał się ze swoim nowym duchem. Zaczął od „Ataku sopla”
to jednak było zbyt mało. Potem nadeszła pora na małą próbkę zamieci, aż
wreszcie wykorzystał po raz drugi w życiu technikę zera absolutnego. To właśnie
wtedy duch pozwolił mu spróbować utworzyć kontrolę ducha. Udało mu się to tak
samo imponująco jak koledze.
- Gratuluję wam obu – powiedziała Sati.
- Teraz możecie ruszać – dodał Mikihisa – a ja
wracam do Osorezan.
Chwilę
przed południem skończyli jeść obiad uszykowany przez Jun. Wyszli przed budynek
gdzie czekała na nich reszta ich nowej ekipy. Sally i Elly stały nieco z boku.
Tuż obok nich Marie. Dalej Zang- Ching i Bill.
- Gotowi? – spytał Len.
Pokiwali
głową w odpowiedzi. Pocałował ostatni raz Pilikę – Jun profilaktycznie pożegnał
już wcześniej. Pomachał całej reszcie i stanął przed drużyną. Wykonał wielką
kontrolę ducha Basona i znalazł się na jego ramieniu. Tuż obok niego stała
Marie, a na drugim Bill i Zang- Ching. Zaraz obok niego na wielkiej formie
Kororo znajdowali się Horokeu, Sally i Elly. Pomachali ostatni raz Jun, Pilice,
Choco, Annie, Yoh i odlecieli.
- Kiedy odlatuje druga ekipa? – spytał Zang.
- Zrobiła to godzinę temu – odpowiedział Len.
Lecieli
dobrą godzinę zanim dotarli do wybrzeża. Następnie przez niecałą kolejna
godzinę podziwiali łagodne fale, morskie i ponownie piasek wybrzeża. Wreszcie
dolatywali do lotniska.
- Trey daj trochę deszczu! – krzyknął Len.
Usui
pokiwał głową i wykonał kontrolę ducha, starając się przy tym nie ujawniać
ducha, którego do tego użył. Pół minuty później z nieba zaczął padać obfity
deszcz. Len dodał do niego kilka błyskawic. W takim kamuflażu bez przeszkód,
nie zauważeni przez nikogo wylądowali już na terenie lotniska.
- Idziemy na śmigłowiec – polecił Len.
- Kryzys finansowy? – spytał przekornie Usui.
- Nie, z niego będzie nam łatwiej wyskoczyć.
Zatrzymali
się przed jednym z niewzbudzających podejrzeń białych śmigłowców. Był białej
barwy, a napis na jego przedzie głosił, że jest to model Mi 6.
- Solidna, radziecka produkcja – stwierdził Tao
– nieco przestarzały, ale niezawodny.
Weszli
na pokład. Len usiadł na fotelu przeznaczonym dla dowódcy. Obok niego usiadł
Horo, dalej Elly i Sally. Naprzeciwko nich zasiadła trójka dawnych zwolenników
Hao Asakury. Odlecieli z lotnika pół godziny po wylądowaniu na nim.
- Co chcecie robić po wojnie? – spytała Elly po
starcie helikoptera.
- Jeszcze nad tym nie myślałem – odpowiedział
natychmiastowo Trey.
Sally
nie odpowiedziała. Tak samo Marie. Ta druga milczała i medytowała odkąd weszła
na pokład.
- Wrócę do sportu – powiedział po chwili
namysłu Burton.
- Zarobię kupę forsy! – oznajmił Zang- Ching.
- Skończę szkołę i zrobię to samo co on –
odparł lekko Len wskazując na Zanga.
- Też bym tak chciała – westchnęła Elly.
Len
spojrzał na nią badawczo. Wydawała się smutna. Oczy się jej szkliły, a ręce
lekko zatrząsnęły. Głowa ponownie opadła lekko w dół. Chłopak zastanowił się
ile lat może mieć dziewczyna.
- Ty skończyłaś już szkołę? – zapytał wreszcie.
- Z bólem – przyznała niechętnie – na studia mnie
nie ciągnęło, a nie miałam szans na dobrą pracę. Wszystko przez mój kontakt z
duchami. W moim miasteczku byłam spalona – wyjaśniała Amerykanka.
- To przykre – wtrącił Bill – nikt nie powinien
cierpieć przez swoje zdolności do komunikowania się z duchami.
- Dzięki – bąknęła blondynka.
- Szefie ile będziemy lecieć? – spytał Horo
zmieniając temat.
Tao
spojrzał na niego badawczo.
- Kilka godzin. Nie będziemy też lądować na
lotnisku.
Lecieli
przez jakiś czas dyskutując na neutralne tematy, dotyczące przyszłości. W
między czasie Len zasnął jako pierwszy. Obudził go Horo dopiero podczas
lądowania.
- Nie mogłeś tego zrobić wcześniej pajacu? –
spytał Tao w ramach podziękowania.
- Mogłem, bufonie – odparł Trey – ale
chcieliśmy spokoju od twojego marudzenia.
Wylądowali
w połowie drogi na jeden ze średnich szczytów o zmierzchu. Przed nimi była
długa droga spacerem do celu. Ciężko było oszacować jak długo będą musieli iść
we właściwą stronę.
- Marie, Elly wy przodem – polecił Len –
udawajcie turystki. Zang i Trey idziecie ze mną. Sally i Bill zamykacie – wydał
rozkazy.
Pół
godziny później zarządził postój na nocleg.
- Nie rozstawiać namiotów – polecił – nie
chcemy by ktoś zauważył tak duże obozowisko. Horo zrób mi tu przy zboczu dwa
duże igloo. Tylko żeby wyglądały na zaspy śniegowe po ostatniej lawinie.
Szaman
władający wodą, śniegiem i lodem spełnił prośbę lidera grupy. Ten z uznaniem
skinął głową. Dopiero wtedy dał znak Billowi by wewnątrz igloo rozstawił
namioty. Len zarządził też ubranie grubszych ciuchów jako, że nie chcieli
przyciągnąć niczyich spojrzeń ogniem i wywołanym przez niego dymem. Oczywiście
maluteńkie ognisko musieli rozpalić, ale starali się je dobrze zamaskować.
- Jak mamy się podobierać? – spytał Horo
patrząc na dziewczyny cielęcym wzrokiem.
Len
nie odpowiedział tylko wepchnął go do większego schronienia nic mówiąc.
Zaraz za nim wpełzli Bill i Zang- Ching.
Do drugiego skinieniem zaprosił Elly, Sally i Marie. Sam wstawił głowę do
chłopaków i powiedział im, że za chwilę
do nich przyjdzie.
- Elly, pozwól na chwilę – rzekł z kolei do
byłej chearlederki.
Blondynka
zrobiła nieco zaskoczoną minę, ale skinęła głową w geście potwierdzenia. Nie
była pewna czego może chcieć od niej Len, ale w gruncie rzeczy nie miała zbyt
wielu wariantów do rozważenia.
- Dlaczego się zgłosiłaś? – spytał ją bez
ogródek.
Zawahała
się na moment. Spojrzała jednak – nieświadomie - głęboko w oczy Lena myśląc o tym
co powiedzieć. Jej reakcja wystarczyła mu by powiedzieć:
- To nie było przesadnie mądre.
- Wiem, ale ja… to mogła być moja jedyna
szansa!