czwartek, 5 września 2019

67. Los świata


Rozdział 67
Los świata

          Zgromadzeni w Osorezan szamani nie byli zmuszeni oczekiwać zbyt długo na przybycie wsparcia. W ciągu kilku godzin w dawnej siedzibie rodu Asakura zjawiło się 17 kolejnych osób. Łącznie było ich więc 46. 46 gotowych do walki na śmierć i życie z piekielnymi istotami.

          W tym czasie Yoh zdołał zregenerować się na tyle by móc sprawdzić co dzieje się z jego krewnymi. W tym celu udał się w miejsce odosobnienia, a towarzyszyła mu tylko Anna oraz Faust, którzy mieli pilnować jego spokoju i bezpieczeństwa, kiedy będzie oddawał się kontemplacji i medytacji.

- Jak oceniasz nasze szanse? – Trey spytał Len kiedy król szamanów odszedł.

          Tao nie odpowiedział od razu. Ważył przez chwilę słowa co wykorzystali inni do przedstawienia swojego stanowiska w tej kwestii.

- Wygramy! – rzucił pewnym głosem Choco.
- Będzie ciężko – dodała Elly.
- Los świata jest w naszych rękach – rzekł pompatycznie Pino.
- Nie wszyscy przeżyjemy – odezwał się w końcu Len – Yoh nie będzie mógł nas sprowadzić ponownie… do tego świata.
- Skąd ten pesymizm? – spytała Elly.
- Realizm – skorygował ją Tao.

          Wtem powrócił Yoh z Anną i Faustem. Jego wyraz twarzy nie odbiegał od normy. Uśmiechał się. Zdawał być totalnie wyluzowany i pozbawiony trosk.

- Żyją – oświadczył krótko i odszedł ponownie z Anną.

          Para dyskutowała o czymś zawzięcie. Dziewczyna w tym czasie wzywała do nich poszczególnych liderów ekip szamanów. Były to Jeanne oraz Sati, ale także Len.

          Ten ostatni podszedł do królewskiej pary nie pewny tego co może usłyszeć. Yoh uśmiechnął się do niego ciepło, lecz wyraz twarzy Anny pozostawał kamienny i nieodgadniony.

- Zaatakują nas o świcie – to właśnie dziewczyna odezwała się jako pierwsza – podzielimy się na 5 grup. Będziesz dowodził jedną z nich. Pozostałymi kierować będą Sati, Jeanne, Kana oraz Yoh.
- Mocno feministycznie – zauważył Len co Anna zignorowała.
- Weźmiesz swoja drużynę. Udacie się na północ. Będziecie wiedzieć co robić.
- Skąd?
- Macie oczy, uszy i zmysł szamana – wyjaśniła enigmatycznie Anna.

          Dziedzic rodu Tao nie odparł nic. Obrócił się sztywno i wrócił do reszty szamanów. Wywołał Zanga, Billa, Horokeu, Elly i Marie. Bez słowa podeszli do niego. Gestem dał im znać by zabrali swoje bronie. W odpowiedzi wszyscy pokazali, iż nawet się z nimi nie rozstawali.

- Idziemy! – polecił im.

          Luźną, pozbawioną szyku formacją udali się na północ Zatrzymali się nieco ponad sto metrów od obozu. Wybór miejsca nie był przypadkowy. Było to wzgórze, z którego mieli dobry widok na wszystkie strony.

- Warty po 2 godziny – oznajmił Tao – Bill i Marie na początek.
- Dobrze – zgodził się wymieniony szaman, a jego towarzyszka gorliwie pokiwała głową.

          Pozostali rozłożyli się na ziemi i poszli spać. Nie bawili się w rozkładanie namiotów lub chociaż koców czy śpiworów. Spali na gołej ziemi. Nie dane było im jednak zmienić wartę.

- Pobudka! Atakują! – krzyczał Bill.

          Len obudził się jako pierwszy. Błyskawicznie utworzył tarczę przy pomocy kontroli ducha Basona umieszczonego w guan- dao. Miecz Błyskawicy trzymał w drugiej dłoni, a Duch Pioruna zmaterializował się za jego plecami. Walka, a co za tym idzie zemsta za los niemal wszystkich Tao miała mieć miejsce właśnie teraz.

- Jazda z nimi! – ryknął Len.

          Kilka sekund później stał już na wielkiej kontroli ducha utworzonej przy udziale jego młodszego stażem stróża. Jego towarzysze walki znajdowali się po jego bokach. Naprzeciw im frunęło kilkanaście stworów z piekła.

- Atak sopla! – Horo jako pierwszy wykonał natarcie na wroga.

          Kilkadziesiąt wielkich lodowych sopli pomknęło w powietrzu w stronę przeciwników. Żaden z nich nie został nawet draśnięty. Co prawda sam atak został wykonany szybko i płynnie, lecz wrogowie spodziewali się czegoś takiego. Także i kolejne ciosy z dystansu zadawane przez Zanga i Marie okazały się nieskuteczne.

- Jest ich więcej – przytomnie zauważył Bill.
- Więc musimy ich szybciej zdejmować – odpowiedział Len.
- Atak sopla! – Horo powtórzył natarcie.

          Seria kilkudziesięciu kolejnych ataków także na niewiele się zdała jeśli chodzi o bezpośredni atak. Pozwoliła, jednak na odciągnięcie uwagi od kolejnych ruchów wykonanych przez szamanów. Bill utworzył „żelazną obronę”, za którą schroniła się cała drużyna. Elly i Zang zranili po jednym przeciwniku.

- Iluzja miecza – mruknął Len wykonując jeden ze swoich bardziej znanych numerów.

          Z gleby pod stopami demonów wyłoniły się setki mieczy, pik, halabard, sztyletów i toporów. Znaczna część przeciwników spośród tych, którzy nie byli w stanie odfrunąć zostali poranieni w mniejszym lub większym stopniu. Dopiero wtedy pojedynczy sopel wysłany przez Horo trafił tam gdzie powinien – prosto w czoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz