Rozdział 67
Los świata
Zgromadzeni w Osorezan szamani nie byli zmuszeni oczekiwać
zbyt długo na przybycie wsparcia. W ciągu kilku godzin w dawnej siedzibie rodu
Asakura zjawiło się 17 kolejnych osób. Łącznie było ich więc 46. 46 gotowych do
walki na śmierć i życie z piekielnymi istotami.
W tym czasie Yoh zdołał zregenerować się na tyle by móc
sprawdzić co dzieje się z jego krewnymi. W tym celu udał się w miejsce
odosobnienia, a towarzyszyła mu tylko Anna oraz Faust, którzy mieli pilnować jego
spokoju i bezpieczeństwa, kiedy będzie oddawał się kontemplacji i medytacji.
- Jak oceniasz nasze
szanse? – Trey spytał Len kiedy król szamanów odszedł.
Tao nie odpowiedział od razu. Ważył przez chwilę słowa co
wykorzystali inni do przedstawienia swojego stanowiska w tej kwestii.
- Wygramy! – rzucił
pewnym głosem Choco.
- Będzie ciężko –
dodała Elly.
- Los świata jest w
naszych rękach – rzekł pompatycznie Pino.
- Nie wszyscy
przeżyjemy – odezwał się w końcu Len – Yoh nie będzie mógł nas sprowadzić ponownie…
do tego świata.
- Skąd ten pesymizm? –
spytała Elly.
- Realizm – skorygował
ją Tao.
Wtem powrócił Yoh z Anną i Faustem. Jego wyraz twarzy nie
odbiegał od normy. Uśmiechał się. Zdawał być totalnie wyluzowany i pozbawiony
trosk.
- Żyją – oświadczył krótko
i odszedł ponownie z Anną.
Para dyskutowała o czymś zawzięcie. Dziewczyna w tym czasie
wzywała do nich poszczególnych liderów ekip szamanów. Były to Jeanne oraz Sati,
ale także Len.
Ten ostatni podszedł do królewskiej pary nie pewny tego co
może usłyszeć. Yoh uśmiechnął się do niego ciepło, lecz wyraz twarzy Anny
pozostawał kamienny i nieodgadniony.
- Zaatakują nas o
świcie – to właśnie dziewczyna odezwała się jako pierwsza – podzielimy się na 5
grup. Będziesz dowodził jedną z nich. Pozostałymi kierować będą Sati, Jeanne,
Kana oraz Yoh.
- Mocno feministycznie
– zauważył Len co Anna zignorowała.
- Weźmiesz swoja
drużynę. Udacie się na północ. Będziecie wiedzieć co robić.
- Skąd?
- Macie oczy, uszy i
zmysł szamana – wyjaśniła enigmatycznie Anna.
Dziedzic rodu Tao nie odparł nic. Obrócił się sztywno i
wrócił do reszty szamanów. Wywołał Zanga, Billa, Horokeu, Elly i Marie. Bez
słowa podeszli do niego. Gestem dał im znać by zabrali swoje bronie. W
odpowiedzi wszyscy pokazali, iż nawet się z nimi nie rozstawali.
- Idziemy! – polecił
im.
Luźną, pozbawioną szyku formacją udali się na północ
Zatrzymali się nieco ponad sto metrów od obozu. Wybór miejsca nie był
przypadkowy. Było to wzgórze, z którego mieli dobry widok na wszystkie strony.
- Warty po 2 godziny –
oznajmił Tao – Bill i Marie na początek.
- Dobrze – zgodził się
wymieniony szaman, a jego towarzyszka gorliwie pokiwała głową.
Pozostali rozłożyli się na ziemi i poszli spać. Nie bawili
się w rozkładanie namiotów lub chociaż koców czy śpiworów. Spali na gołej
ziemi. Nie dane było im jednak zmienić wartę.
- Pobudka! Atakują! –
krzyczał Bill.
Len obudził się jako pierwszy. Błyskawicznie utworzył
tarczę przy pomocy kontroli ducha Basona umieszczonego w guan- dao. Miecz
Błyskawicy trzymał w drugiej dłoni, a Duch Pioruna zmaterializował się za jego
plecami. Walka, a co za tym idzie zemsta za los niemal wszystkich Tao miała
mieć miejsce właśnie teraz.
- Jazda z nimi! –
ryknął Len.
Kilka sekund później stał już na wielkiej kontroli ducha
utworzonej przy udziale jego młodszego stażem stróża. Jego towarzysze walki
znajdowali się po jego bokach. Naprzeciw im frunęło kilkanaście stworów z
piekła.
- Atak sopla! – Horo
jako pierwszy wykonał natarcie na wroga.
Kilkadziesiąt wielkich lodowych sopli pomknęło w powietrzu
w stronę przeciwników. Żaden z nich nie został nawet draśnięty. Co prawda sam
atak został wykonany szybko i płynnie, lecz wrogowie spodziewali się czegoś
takiego. Także i kolejne ciosy z dystansu zadawane przez Zanga i Marie okazały
się nieskuteczne.
- Jest ich więcej –
przytomnie zauważył Bill.
- Więc musimy ich
szybciej zdejmować – odpowiedział Len.
- Atak sopla! – Horo
powtórzył natarcie.
Seria kilkudziesięciu kolejnych ataków także na niewiele
się zdała jeśli chodzi o bezpośredni atak. Pozwoliła, jednak na odciągnięcie
uwagi od kolejnych ruchów wykonanych przez szamanów. Bill utworzył „żelazną
obronę”, za którą schroniła się cała drużyna. Elly i Zang zranili po jednym
przeciwniku.
- Iluzja miecza –
mruknął Len wykonując jeden ze swoich bardziej znanych numerów.
Z gleby pod stopami demonów wyłoniły się setki mieczy, pik,
halabard, sztyletów i toporów. Znaczna część przeciwników spośród tych, którzy
nie byli w stanie odfrunąć zostali poranieni w mniejszym lub większym stopniu.
Dopiero wtedy pojedynczy sopel wysłany przez Horo trafił tam gdzie powinien –
prosto w czoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz