środa, 27 kwietnia 2016

28. Debiuty



Rozdział 28
Debiuty

            Kilka minut po akcji ratunkowej Choco, zadzwoniły dzwonki wyroczni Drużyny Lena. Ich następnym przeciwnikiem miała być Drużyna Ojca Chrzestnego. Walka miała się odbyć za godzinę i na trzy dni na jednej z bocznych aren. 

- Widowni wielkiej mieć mieć nie będziecie – stwierdził Rio.
- Żaden problem. Nasi kibice będą na 100 procent – odrzekł Choco.
- Właśnie – do rozmowy włączył się Morty.
- Ile osób zmieści się tam na trybunach? – spytała Lilly.
- Około 300 – odpowiedział Morty.
- Starczy tego dobrego! Do treningu! – po kilku dniach, kiedy mało kto ją widział Anna dała o sobie znać.

            Czas do walki upłynął im na wzmocnionych treningach, chociaż nie do końca jeszcze zdrowy Len miał pewnego rodzaju taryfę ulgową. Oznaczało to, że nie biegł tyle co inni i nie wykonywał ćwiczeń, który mogłyby zaszkodzić jego nie zagojonym jeszcze do końca ranom. Zamian za to spędzał on sporo czasu na siłowni, gdzie bez obaw - pod okiem June - zwiększał siłę swoich mięśni. Starsza z rodzeństwa Tao nie chciał wyrazić zgody na wpuszczenie Tamary na treningi brata. Nie chciała bowiem zbytniego forsowania obciążeń przez niego. Dobrze wiedziała, że mógłby on nałożyć sobie sporo większej wagi ciężary żeby zaimponować dziewczynie, z którą coś go łączyło.

            W związku z tym Tamara w chwilach kiedy rodzeństwo Tao przebywało na siłowni, towarzyszyła Pilice w trenowaniu pozostałych dwóch członków "Drużyny Lena". Chłopaki głównie biegali po około 10 kilometrów, robili setki przysiadów i brzuszków, dziesiątki pompek - w tym tych z obciążeniem wagą dziewczyn. Choco dodatkowo miał stawiane dwie cegły za karę, za każdym razem gdy próbował opowiedzieć jeden ze swoich dowcipów, które bawiły tylko jego.

            Anna osobiście katowała Yoh ćwiczeniami, które nawet w opinii innych dziewczyn - wyrażanej półgłosem za jej plecami - nie mogły zwiększyć jego siły, szybkości czy wytrzymałości. Mimo to Asakura dalej był zarzynany dziesiątkami przebiegniętych kilometrów z odważnikami czy też kolejnymi minutami ćwiczenia znanego jako "siedzący pies".

            Rio i Faust także nie dostrzegali sensu tych ćwiczeń. Nawet zwykła męska solidarność nie mogła nakłonić ich do towarzyszenia szefowi swojego zespołu. Wobec tego wybrali trening z dziewczynami i Mantą.

            Dzień przed walką Lena i spółki z mafiosami, zadzwoniły dzwonki wyroczni należące do Sally, Manty i Sharonej. Ich przeciwnikiem miała być trójka szamanów znana jako "Zachodni podmuch".

- Ich nazwa sugeruje, że będą używać ataków związanych z żywiołem powietrza. - analizował Morty - Moim medium jest laptop...
- ... zniszczymy ich - przerwała mu Sally - bez twojego wymądrzania się - dodała wskazując chłopca oskarżycielsko palcem.
- Spokojnie Sally - Sharona złapała ją za ramiona.
- Puść mnie - warknęła tamta.
- Za ile walczycie? - spytał Faust ratując sytuację.

            Dziewczyny spojrzała najpierw na siebie, potem na niego. Następnie zwróciły się do trzeciego zawodnika w swoim teamie.

- Za godzinę - powiedział.
- Może już pora ruszyć? - zasugerował Rio.
- Tak - zgodził się dziewczyny.

            Ruszyły dumnym krokiem w stronę areny w kanionie. Manta poczłapał za nimi na swoich krótkich nóżkach. Na tyle szli Rio i Faust, którzy zdecydowanie woleli obejrzeć walkę niż katować się na treningu.

            Dotarli na miejsce walki kilkanaście minut przed czasem. Sally rozpoczęła rozgrzewkę. Jedyny facet w zespole szukał w Internecie informacji o przeciwnikach. Sharona w tym czasie pudrowała nosek. Rio z Faustem udali się na miejsce dla widowni na górze kanionu.

            Wreszcie na miejsce przybyli sędziujący pojedynek Kharim oraz przeciwnicy. Była to dwójka wysokich brunetów, którzy chociaż z daleka mogli wydawać się braćmi to mieli zupełnie różne rysy twarzy i zdecydowanie nie byli spokrewnieni. Trzecim szamanem był niski, gruby, łysiejący kowboj.

            Drużyny ustawiły się na przeciwko siebie. Zaraz po podzieleniu na zespoły na prośbę Manty i za aprobacją liderki, trójka ustaliła strategię na swoje walki. Polegała ona na tym, że Sally w swoim stylu rozpocznie nagłym atakiem, stojąc na lewym skrzydle. Sharona włączy się w środku pola, a Manta przeprowadzi szybki atak z prawego skrzydła.

- Walczcie! - rozpoczął sędzia.

            Szamani i szamanki wykonali kontrolę duchów. Na szczęście żaden Amerykanin nie potrafił więcej niż zwykłą kontrole duchów.

            Młot Sally uderzył w miejsce gdzie stali przeciwnicy. Kowboj zablokował go bez trudu. Sharona próbowała ostrzelać ich swoim foryoku, lecz tarcza postawiona przez jednego z brunetów zablokowała bez przeszkód atak. Także o nią rozbił się atak Manty.

- Johnny - powiedział melodyjnie jeden z brunetów celując procę w Sally - ostrzał kamyków!

            W jej stronę poleciała setka małych kamyków. Nie był to atak, który mógł zrobić jej krzywdę, kamyki uformowane z mocy szamana były zbyt małe. Jednak uważny obserwator mógł dostrzec, że tym ruchem Amerykanin chciał rozjuszyć rywalkę. Co z resztą wyszło mu znakomicie.

            Wściekła Sally ruszyła na niego. Nim zdążyła się zamachnąć, z rewolweru kowboja pomknął w nią srebrzysty promień energii, który ugodził ją prosto w bark. Odrzucona siłą ataku do tyłu, przeleciała kilkanaście metrów i na szczęście została złapana przez Enlę, stróża Sharonej. Chwilę tę wykorzystał szaman o melodyjnym głosie i kolejny raz ostrzelał setką kamyków szamanki.

            Tymczasem nieniepokojony przez nikogo Manta znalazł się na tyle blisko przeciwników, że bez trudu wymierzył cios młotem z foryoku w trzeciego przeciwnika. Trafił prosto w ramię. Rozległ się trzask łamanej kości i okrzyk bólu przeciwnika. Stało się jasne, że nie będzie mógł on kontynuować walki.

- Ty gnido - ryknął kowboj - strzał Johna Wayne'a! - ryknął.

            Z jego rewolweru pomknął szerszy niż uprzednio strumień energii. Atak był ze zbyt bliska i za szybki by Manta mógł się obronić. Zostałby trafiony prosto w głowę, gdyby w porę nie zasłonił się medium. Wpompował w nie całą swoją duchową moc i zamiast sporych obrażeń została przełamana jego kontrola ducha. Poza tym będzie miał kilka siniaków i niegroźnych zadrapań.

            Zachwycony swoją ripostą kowboj nie zauważył jak młot dzierżony przez Sally opada na jego głowę. Gdyby nie ofiarna postawa kolegi, który wyskoczył między młot a niego używając całej siły do wytworzenia zasłony, z pewnością ucierpiałby i to bardziej niż Manta przed chwilą. Kiedy tylko brunet opadł na ziemię nadział się na szybki atak Sharonej, który trafił go w klatkę piersiową. Będąca na innej wysokości zasłona na nic się nie zdała. Jego udział w walce zakończył się.

            Zrozpaczony kowboj strzelił pomiędzy dziewczyny srebrzystym promieniem, lecz te bez przeszkód odskoczyły na boki. Szybka kontra blondynki została przez niego zablokowana, lecz młot Sally skutecznie zdusił jego kontrolę ducha, której już nie udało mu się przywrócić. Dzięki temu sędzia mógł ogłosić tryumf dziewczyn i Manty.

            Kolejnego dnia walka "Drużyny Lena" z mafiosami była wyjątkowo nieinteresująca. Trwała około minuty. Właściwie Trey sam wygrał tą potyczkę. 3  szamanów walczyła bez przyjaciół na trybunach - z wyjątkiem June, Piliki i Tamary – gdyż nie zdążyli wrócić z treningu. 6 przyjaciół udała się w stronę pobliskiej knajpki.

- Poproszę 3 jasne piwa i 3 Cole – Choco złożył zamówienie.
- Czy wy możecie pić piwo po walce? – zapytała  Tamara.
- Ależ oczywiście Tamaro. – odrzekł najpoważniej jak mógł Trey.
- Bracie nie wygłupiaj się – skarciła go Pilika.
- Dziś wyjątkowo pozwolimy im trochę pobalować – odparła June.
- Dlaczego? – dopytywała ukochana Lena.
-  Mamy za sobą już dwie walki podczas, gdy większość drużyn ma tylko jedną. Więc mamy około 2 dni spokoju. Z resztą np. przeciwnicy Sharonej, Sally i Manty już odpadli, ale zostają w wiosce i będą obserwować dalsze walki. – wyjaśnił Len, na co reszta zareagował szokiem.
- Skąd ty to wiesz, Len? – spytała Pilika.
- Rozmawiałem rano z klonem Elvisa, a on to "coś" zwane walką oglądał – wyjaśnił złotooki.

            Tymczasem Rio kompletnie zamęczony po treningu postanowił udać się do Tatiany po coś na wzmocnienie. Ledwo co doczłapał się do przychodni. Nikogo poza nim nie było w poczekalni. Rozkazał Tokagero zapukać do drzwi i zniknąć, co duch błyskawicznie wykonał, dając szamanowi pole do popisu przed Ukrainką.

- W czym mogę pomóc? – spytała Tatiana nie podnosząc nawet głowy z nad jakichś plików kartek. Rio uznał, że dziewczyna wygląda przepięknie. Ubrana była znów całkiem na biało. Dzisiaj w odróżnieniu od ostatniego spotkania miała dużo mocniejszy makijaż.
- Mogłabyś dać mi coś na wzmocnienie? Dzisiejszy trening pozbawił mnie chyba nawet soków wewnętrznych – powiedział Rio.
- A to ciekawe. Zaraz coś na to zaradzimy – odrzekła Tatiana.

            Nie znalazła nic w półkach, ani szafkach – kiedy szukała w najniższej szufladzie i była pochylona Rio myślał, że z podniecenia zaraz wyjdzie z siebie. Ukrainka podeszła do szamana i usiadła obok niego na wielkiej czarnej kanapie. Nic nie mówiła, pogładziła szamana po udzie. Ten był kompletnie zaskoczony zachowaniem dziewczyny. Nim zorientował się co się dzieje Tatiana zdjęła strój pielęgniarki. Miała na sobie tylko koronkową bieliznę, rajstopy, szpilki oraz czepek od uniformu. Usiadła Rio na udach i zaczęła go namiętnie całować. Szaman był kompletnie zaskoczony. Tatiana oderwała się od niego na chwilę i wstając zdjęła resztkę ubrania, które jej zostało.

- Czy to działa na wzmocnienie? – zapytała figlarnie.
- yyy…. – Rio dalej nie był w stanie nic z siebie wydusić.
- Będziesz tak miły i pomożesz mi czy mam się sama bawić? – szepnęła Tatiana mu do ucha podchodząc tak blisko, że ocierała się o ubranie szamana.

Rio zrozumiał o co chodzi medyczce i momentalnie rozebrał się. Nie mając doświadczenia w relacjach z kobietami postanowił dać się poprowadzić Ukraince…

Po kilku godzinach impreza w knajpie rozkręciła się na dobre. Dziewczyny wyraziły zgodę na jeszcze trochę alkoholu dla chłopaków, a same kupiły 2 wina. Nikt nawet nie wiedział jak późno było, gdy przyszedł do nich Rio. 

Len całował się namiętnie i czule z Tamarą w kącie lokalu. Pilika tańcowała z Choco w sposób sugerujący, że chce go poderwać. Trey siedział załamany i zalany przy stole - z drinkiem w dłoni – i patrzył na wyczyny siostry. June towarzyszyła mu, jednak była niemal całkowicie trzeźwa.

- Długo tu już jesteście? – zapytał nowoprzybyły szaman.
- Od paru godzin – odpowiedziała Tao.
- Widzę, że ładnie się tu bawicie – rzekł Rio, wskazując na puste butelki po piwie, wódce, winie i napojach służących do zapicia alkoholi.
- Bardzo – wymamrotał Trey.
- Że twoja siostra wyrywa tego marnego komika, to nie znaczy, że masz się załamywać. Mógł to być Len – oznajmił Rio – przepraszam June - dodał pospiesznie - Nie to miałem na myśli, po prostu wiesz o co mi chodziło.
- Tak. Wybaczam, ale pójdę już do domu. Pa – pożegnała się z nimi Tao.

            Rio nie mógł wytrzymać i opowiedział Horo o swoich przeżyciach z Tatianą. Stwierdził, że przyjaciel i tak do rana zapomni o tym co usłyszał, a chwilowo i tak popsuje mu to nastrój. Trey nie chciał uwierzyć w zapewnienia Rio i wyszedł. Przy wyjściu spotkał Tatianę i w chamski sposób zapytał co robiła z Rio. Zamiast odpowiedzieć szamanka pobiegła i uderzyła Rio w twarz, po czym wybiegła. Klon Elvisa był załamany. Otworzył butelkę wódki i sam ją wypił by zalać żal po utracie kobiety, która mogła być damą jego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz