Rozdział 19
Tłumaczenia
Gdy
wrócił do hotelu było już późno. Len myślał, że już wszyscy śpią. Wszedł do
kuchni wypić mleko i miał zamiar iść spać. Obok niego leciał Bason pod postacią
czerwonej kuleczki. Podszedł do lodówki i wyjął karton mleka, gdy usłyszał
czyjś znajomy głos:
- To wyjaśnisz mi teraz czy nie braciszku?
- Może lepiej później – zasugerował Len
- Powiedz mi, a obiecuję, że nie będziesz
musiał już nikomu tego opowiadać.
- Jun, daj spokój już późno – marudził
złotooki
- Mamy czas. No Lenny czekam – doshi
uśmiechnęła się do brata, wiedziała, że chłopak nie wytrzyma i opowie jej co
wydarzyło się na boisku i podczas jego spaceru w przestworzach.
- Skoro tak bardzo nalegasz – zaczął Len –
Nie będę się tu jakoś rozwodził, więc powiem ci w skrócie. Rano zobaczyliśmy
płonący krzyż. Po śniadaniu dostaliśmy list, w którym członkowie pewnej
organizacji zapraszali Choco do ucieczki daleko stąd. Poszliśmy na boisko, bo
tam chcieli go namawiać do ucieczki daleko stąd. Uratowałem tego pseudo
szamana. Zniszczyłem armię kontrolowaną przez doshi, a potem…
Len
zawahał się na moment, co natychmiast wykorzystała jego siostra.
- Co stało się potem? – Jun domagała się
kontynuacji.
Len
nie wiedział jak jej to powiedzieć nie używając pewnych słów tzn. tak żeby nie
powiedzieć wprost, że ich zabił.
– Lenny nie pójdziemy spać dopóki mi nie
powiesz - kontynuowała dziewczyna.
- Później… Zaatakowałem szybkim tempem –
burknął Tao.
- Kontynuuj, ale najpierw weź łyk mleka –
doshi zaniepokoiła się o brata.
- 5 z nich padło zakrwawionych, a dalej jakoś
ich pokonaliśmy – dokończył opowieść.
- Czy oni… Len… Czy oni umarli? – zapytała
niepewnie zielonowłosa.
- Prawdopodobnie. A teraz jeśli pozwolisz
pójdę wreszcie spać – wypalił Len.
Nim
June zdążyła zareagować on był już w swoim pokoju. Trey i Choco już dawno
spali.
Ren nie mógł zasnąć, całą noc miał koszmary, w których znów walczył z postaciami w białych pelerynach. Atakował w szale szybkim tempem, a oni padali martwi na ziemię. Padał deszcz. Martwe ciała tonęły w błocie, a potem jako zombie wstawali i atakowali młodego Tao, któremu zaczynało się kończyć foryoku. W pewnym momencie Bason wychodził z Miecza Błyskawicy i dołączał do zombie. Wtedy wszystkie żywe i martwe postacie rzuciły się na niego…
Tao
budził się z niemym krzykiem, cały zlany
potem. Gdy tylko zasnął sen się powtarzał. Nie mógł spać, wiedział o tym.
Musiał sprawdzić czy na pewno jego wrogowie umarli czy jest może szansa, że
żyją.
- Bason – wezwał swojego ducha stróża
- Tak, mistrzu Len – zmaterializował się duch
wielkiego chińskiego generała
- Mam dziwne sny i one są jakby koszmarami - zaczął opowieść,
ale widząc minę ducha dodał szybko: - Nie martw się nic mi nie jest. Po prostu
sądzę, że lepiej by mi się spało gdybyś sprawdził czy tych kilku ludzi jednak
żyje. Możesz to dla mnie zrobić teraz? – zakończył swój monolog.
- Oczywiście, mistrzu Len. Już wyruszam –
rzekł duch i zniknął.
Po
godzinie Bason wrócił. Z jego wyrazu martwej twarzy Len nie mógł nic wyczytać. Nie
wiedział co ustalił Bason. Bardzo chciał mieć to już za sobą.
- Mistrzu… - zaczął duch, ale Tao dał mu znak
ręką, że ma kontynuować – więc nie mam dla panicza dobrych wieści. Nikt z tych,
których miałem sprawdzić nie przeżył. Przykro mi, że nie mogłem powiedzieć tego
co uspokoiło by twoje sumienie.
- Nic się nie stało Bason. Tylko chce teraz
pobyć sam. Zejdę do kuchni, a ty zostań tu albo leć patrolować teren na około
hotelu, żeby nikt nas nie zaskoczył – powiedział Tao i próbował przywołać na
twarz uśmiech, ale nie udało mu się to.
Kuchnia
była pusta. "I dobrze" – pomyślał Renny. Usiadł przy stole, położył
ręce na stole i oparł o nie twarz. Nie mógł myśleć o niczym innym niż o tym
morderstwie… Od czasu do czasu powracał tylko myślami do tego tajemniczego
ataku na niego i do dziwnego snu, który opowiedziała mu Tamara. Miał dziwne
przeczucie, że to była wizja. Nie wiedział ile czasu minęło na tych
refleksjach. Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy Słońce zaczęło świecić mu prosto w
twarz. Dopiero czyjś cichy i nieśmiały głos przerwał ten stan młodego Tao:
-Witaj Len – szepnął głos, ale Ren nie odpowiadał
– Len wszystko dobrze?
- Co? Tak jasne. A u ciebie Tamara? – odparł
Tao.
- Dlaczego nie śpisz? – zapytała różowowłosa.
Wciąż
była ubrana w białą koszulę nocną sięgającą jej do połowy bladych, chudych i
zgrabnych ud. Dziewczyna wyraźnie skrępowana swoim ubiorem starała się nie
patrzeć na chłopaka.
- Nie mogłem spać… - zaczął złotooki, ale nie
widział co powiedzieć dalej.
- Cały czas myślisz o tym co się stało na
boisku. Jeśli oni zginęli to nie jest ani nie była twoja wina. Nie mogłeś
przewidzieć, ze ten atak ich zabije. Wiem, że nie poprawiam ci humoru,
przepraszam – powiedziała Tamara.
- Za co? – zdziwił się chińczyk.
- Że nie poprawiam ci humoru – odrzekła różowowłosa
i usiadła obok Lena.
Tao był zdziwiony jej śmiałością wobec niego, ale nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie ta odmiana Tamary zaczęła mu się podobać. Mimo to nie odezwał się już do niej do czasu… Do czasu gdy… Niespodziewanie Tamara przytuliła się do niego. Len siedział jak sparaliżowany. Normalnie próbował by ukatrupić każdego kto spróbował by tak zrobić, jednak tym razem w ogóle nie zareagował.
Po
chwili Tamara puściła go i od razu zaczęła się tłumaczyć za to co zrobiła i
prosić o wybaczenie, a także zapewniać, że nie wie co jej jest i że to chyba
dlatego, że ten jej okropny sen, który Tao uważał za wizję powtarzał się od
paru dni co noc. Tao nie mógł zaprzeczyć, że ten nieoczekiwany gest wydał mu
się... niesłychanie miłym i przyjemnym. Spróbował uspokoić koleżankę. W pewnym
momencie zaczął ją nawet pocieszać. Kiedy mu się to udało z oddali dało się
słyszeć znajome głosy reszty przyjaciół.