Rozdział 7
Morty vs Lenny
Rano
punktualnie o 6:03 (wg budzika Anny) szamanów obudziły dźwięki dzwonków
wyroczni. Przy śniadaniu każdy chwalił się z kim będzie walczyć.
- O 10 na cmentarzu Mata będę walczyć z
jakimś obcokrajowcem, którego imienia nie umiem przeczytać – powiedział Yoh,
który jako pierwszy ogłosił termin swojej pierwszej oficjalnej walki
- Ja również o 10. Tylko, że w ruinach na
wschodzie miasta – powiedział Ryu
- My z Elizą walczymy dopiero o 22 na tym
samym cmentarzu co Yoh – Faust na chwilę oderwał się od swojej dziewczyny i
przemówił do zgromadzonych.
Reszta
z wyjątkiem Lena i Manty również ogłosiła godziny i miejsca swoich walk. Każdy
spojrzał na Mantę, który nerwowo odczytywał informację ze swojego dzwonka
wyroczni. Yoh wydawało się, że Manta zaraz zwymiotuje.
- Co jest mój mały przyjacielu? – zagadnął go
Ryu – Stres przed pierwszą walką?
- Niepotrzebnie. W końcu jeśli trafiłeś
Kalima to na pewno pokonasz tego szamana, z którym dzisiaj będziesz walczyć. –
Faust próbował pocieszyć Mantę
- Nie sądzę, że uda mu się wygrać. – Len
wyraził swoje zdanie an ten temat.
- Co może wiesz z kim on walczy bufonie?
Morty na pewno wygra swoją walkę z jakimś podrzędnym szamanem… - zaczął Trey
-… jeśli uważasz, że jego przeciwnik jest
podrzędny to kim ty jesteś? – Len przerwał jego wypowiedź i uśmiechnął się
zaczepnie.
Uśmiech
ten sprawił, że Morty poczuł jak jest mu
jeszcze gorzej i momentalnie ruszył do łazienki.
- Len czy ja dobrze myślę kto jest jego
przeciwnikiem? – zapytał Asakura
- Tak. Jeśli chcecie to zobaczyć to
przyjdźcie o 24 na dach Wieży Tokijskiej – powiedział Tao, po czym zabrał ze sobą
Basona i wyszedł z domu Yoh.
Reszta
nie miała już wątpliwości z kim Morty będzie rywalizował o północy. Mieli tylko
nadzieję, że Len nie zrobi krzywdy Mancie - zbyt wielkiej.
Tymczasem
Tao wprowadzał Basona w swój plan na dzisiejszą walkę. Wiedział, że Morty to
dla niego żaden przeciwnik, ale nie chciał go zabić. Przez pewien czas rozważał
czy nie rozegrać tego tak jak Faust walkę drużyny Yoh z drużyną Spartakusa
podczas anulowanej II rundy. Uznał, że jest to jednak zbyt niebezpieczne. Nie
żeby bał się, że maluch użyje jego foryoku przeciwko niemu tylko, że Morty może
nie wytrzymać takiej ilości foryoku. Wymyślił inny – doskonały jego zdaniem –
plan.
Punktualnie
o 10 Yoh Asakura wraz ze swoim samurajskim stróżem, Amidamaru oraz licznym
gronem przyjaciół stawili się na cmentarzu amerykańskich żołnierzy z czasów II
Wojny Światowej. Yoh ubrany był w białą koszulkę oraz krótkie czarne spodnie.
Jego stary strój do walki leżał w stercie brudnych ubrań do prania w domu.
Po
drugiej stronie znajdował się samotny, wysoki blondyn o niebieskich oczach.
Ubrany w czarny podkoszulek i niebieskie spodenki w stylu hawajskim. Wyglądał
dość komicznie. Za nim znajdował się jego duch stróż. Był to niski, lecz krępy
żołnierz ubrany w mundur w stylu moro.
- Idealne miejsce dla jego ducha - stwierdził
Faust.
- Co? Dlaczego? - spytał Morty, który uznał,
że do walki z Lenem i tak nie ma po co ćwiczyć.
- Żołnierz będzie walczył na cmentarzu, na
którym spoczywają w wieczystym pokoju inni żołnierze.
- Aha. - westchnął maluch rozumiejąc do czego
zmierza doktor.
Po
chwili pomiędzy Yoh, a blondynem o trudnym nazwisku zjawił się opalony członek
rady szamańskiej w średnim wieku, Kalim.
- Szamani gotowi? - spytał walczących.
- Gotowi! - odpowiedzieli chórem.
Blondyn
umieścił swojego stróża w Colcie, a Yoh w Mieczu Światła oraz antycznym ostrzu.
Jego znak rozpoznawczy, podwójne medium prezentowało się nad wyraz okazale.
- John - powiedział blondyn do swojego ducha
- ostrzał artyleryjski!
Za
plecami szamana zmaterializowały się pociski o średnicy około 10 centymetrów.
Kiedy blondyn pociągnął za spust swojego pistoletu, wszystkie poszybowały w
kierunku Yoh. Ten bez przeszkód rozciął te zmierzające w jego stronę. Pozostałe
eksplodowały gdzieś na uboczu, wznosząc przy okazji tabuny kurzu.
- John - z kłębów dymu dało się słyszeć głos
blondyna - strzał snajperski! - krzyknął nazwę kolejnego ataku.
Zaraz
potem dało się słyszeć cichy wystrzał oraz wrzask trafionego Yoh.
- Amidamaru! - tym razem to Asakura mówił do
swojego ducha - Niebiańskie cięcie! - ryknął komendę ataku.
Jeszcze
nim opadł kurz, Kalim ogłosił zwycięstwo szatyna. Przyjaciele ruszyli go
uściskać i pogratulować pierwszej wygranej. Do awansu do drugiej rundy potrzebował
jeszcze jednej w pozostałej z dwóch walk.
***
Była
już 23 Morty razem z Yoh był już na miejscu swojej walki. Asakura powiedział
mu, że wszyscy walczący do tej pory przyjaciele wygrali swoje walki. Ułożył też
strategię dla Manty na najbliższą walkę.
Kwadrans
przed czasem reszta przyjaciół – oprócz Lennyego – był już na miejscu. Każdy
udzielał maluchowi jakichś cennych rad. Choco chcąc rozładować atmosferę spytał
Manty czy może podać mu swoje wymiary, bo on może mu załatwić trumnę w
okazyjnej
cenie. Odniósł jednak inny skutek. Morty przeraził się jeszcze
bardziej niż przy śniadaniu.
-
Gdzie on jest za dwie minuty macie walczyć, a go wciąż nie ma? – Trey zaczynał
się niecierpliwić czekając na Tao
- Przypomina mi się jak Lenny przybył na
walkę ze mną. To dopiero było wejście. Pamiętasz Morty? – szepnął Yoh, chciał
odwrócić uwagę Manty od walki.
- Ten bufon jest zbyt pewny siebie. Może
zlekceważyć ciebie, a to oznacza, że masz szansę wygrać! – prawie krzyknął Ryu
- Len jest pewny siebie, ale już żadnego
przeciwnika nie zlekceważy w tym turnieju. – zauważyła Jun, spokojna o
zwycięstwo jej brata
- Tęskniliście?
– usłyszeli telepatyczną wiadomość od złotookiego.
Chwilę
potem tuż za nimi wylądował Len. Kalim, który ponownie miał być sędzią
rozpoczął walkę.
- Bason forma ducha do guan- dao – syknął Len
- Mosuke forma ducha do laptopa – pewnie
powiedział Morty
- Dam ci szansę zaatakuj pierwszy. –
powiedział pewny siebie złotooki.
Morty
wykonał atak młotem, w który zamienił się laptop pod wpływem foryoku. Lenny bez
trudu wykonał unik. Morty zaatakował jeszcze raz, a gdy nie trafił próbował
dalej. Po około 5 minutach takiej walki widzowie byli zdziwieni, że Len tak
spokojnie unika ataków i jeszcze nie spróbował kontratakować. Tao przekazał w
myślach Basonowi informacje, że za chwilę wykonają jedyny atak w tej walce.
- Złote uderzenie! – wykrzyknął.
Z
chińskiego odpowiednika halabardy, wyłoniła się pięść jego stróża i pomknęła w
stronę Manty. Ten spróbował wytworzyć tarczę. Wiedział, że nie zdoła wykonać
uniku. Uderzenie starło się z tarczą. Ta została bez przeszkód złamana. Morty
dostał cios olbrzymią pięścią prosto w twarz, odrzuciło go daleko w tył i pozostał
bez nawet grama foryoku. Sędzia ogłosił koniec walki po czym pogratulował
Lenowi zwycięstwa i zniknął. Zgodnie z przypuszczeniami Len nawet nie próbował
okazywać jakichkolwiek emocji po pojedynku. Zwiększając kontrolę ducha – nie
użył wielkiego Basona – opuścił Straszne Wzgórze. Yoh wiedział, że ten atak nie
zrobił krzywdy Mancie, ale lepiej się poczuł, kiedy to sprawdził. Wszyscy –
znów z wyjątkiem młodego Tao - opuścili to miejsce i udali się do domów. Każdy
z nich pocieszał Morty ‘ego i przekonywał, że jeśli wygra dwa następne
pojedynki to awansuje do następnej rundy. Jemu samemu również poprawił się humor.
Od samego początku wiedział, że nie ma żadnych szans na wygraną, tak więc nie
miał powodów żeby mieć żal do samego siebie. Poza tym był już przyzwyczajony do
porażek.
Po
powrocie udali się pod prysznice i poszli spać. Wiedzieli, że nie ma sensu czekać
na Lena, bo nikt nie ma pewności kiedy on wróci do domu. Mógł wrócić za parę
minut, ale mógł też dopiero rano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz