Rozdział 2
Trening
Len Tao miał 16 lat. Odznaczał się dużymi,
żółtymi tęczówkami oraz niecodziennymi, ciemnymi włosami, układającymi się w charakterystyczny
czub. Tego dnia siedział w swoim pokoju. Rytmicznie uderzający deszcz
wprowadził go w refleksyjny nastrój. Jego rozmyślenia przerwał hałas dochodzący
z piętra niżej.
Szesnastolatek nie był zwykłym nastolatkiem. Od urodzenia
miał on kontakt z duchami. Z wiekiem jego związki z istotami z nie tego świata
nasiliły się, aż w końcu młody mężczyzna wybrał sobie swojego ducha stróża,
którego zadaniem było - przynajmniej w teorii - było opiekować się Lenem. Mając
stróża Tao mógł zostać pełnoprawnym szamanem, tj. istotą mogącą łączyć się z
duchami.
- Mistrzu Len, chyba dzisiaj
odpuścisz sobie trening – powiedział Bason pojawiając się obok Lena.
Równocześnie zrobił do niego maślane oczy.
Bason był duchem potężnego starochińskiego generała, od
lat służącym rodzinie Tao. Kilkanaście lat temu został przydzielony aktualnemu
przywódcy rodu Tao, czyli złotookiemu chłopakowi imieniem Len.
- Nic z tego Bason. Przecież
to mi nie zaszkodzi… – odparł Len
- … ale to może Cię kiedyś
zabić – przerwał mu troskliwie duch.
Od kilku dni panicz Tao nie zajmował się niczym innym jak treningiem do upadłego na siłowni oraz sali do walki wręcz. W chwilach przerw pomiędzy mordowaniem się na jednej z tych sal, szaman doskonalił umiejętność posługiwania się bronią białą.
- Pomyślmy, czy prosiłem
Basona o konsultację? Ach, tak nie! – Len jak zawsze wie lepiej co dla niego
dobre – Chodźmy do Sali Tangen. Zobaczymy co wujek przygotował dzisiaj.
Wyszedł, a za nim leciał jego duch stróż. Przed wejściem
do Sali Tangen rozłożył guan- dao (chiński odpowiednik halabardy), a Bason
przyjął formę ducha gotową do umieszczenia w broni - małej, czerwonej kulki, wyglądającej jak
twarz chińskiego generała. Drzwi otworzyły się przed nimi. Len wszedł i
rozglądając się zobaczył wujka En i jego zombie.
En Tao wyglądał jak czterech normalnych mężczyzn,
przynajmniej pod względem masy i obwodu pasa. Siostrzeniec wiedział, jednak że
to tylko iluzja i pod wizualizacją potężnego mężczyzny kryje się chudy, niezbyt
wysoki Azjata. "Łatwizna" - pomyślał.
- Bason do guan- dao. Atak
szybkiego tempa!!! – niezliczona ilość uderzeń pomknęła w kierunku armii
zombie. Żaden nie umknął uderzeniu.
- To wszystko na co cię stać
„wujku” - zakpił młodszy Tao kładąc
akcent na ostatnie słowo. Mimo wszystko cały czas utrzymywał kontrolę ducha.
Od dawien, dawna pomiędzy Lenem, a jego Enem relację były
napięte, łagodnie mówiąc. Tao wychował się bowiem bez ojca, który zginął kiedy
rodzina Tao została zdradzona przez swoich ludzkich sprzymierzeńców. Z tego też
powodu złotooki wychowany został przez wuja, który nie mogąc się pogodzić ze
zdradą ludzi, wpoił młodemu podopiecznemu brak zaufania wobec obcych oraz
okrutną zasadę "niszcz albo zostaniesz zniszczonym".
- Ależ skąd Len. To dopiero
rozgrzewka, prawdziwa walka przed Tobą – En wyraźnie coś szykował. Denerwowało
to chłopaka, który nie lubił, gdy czegoś nie wiedział. Nagle poczuł uderzenie w
plecy. Upadł na podłogę.
- Bason, złoty grzmot –
krzyknął, a z podłogi wyrosły miecze, włócznie itp. – To chyba załatwia sprawę.
- Nie całkiem Len, widzisz
na dzisiejszym treningu zmierzysz się z wielkim smokiem Tao. Jeśli wygrasz
uznam, że jesteś gotowy zakończyć trening przed Turniejem. Jest tylko jeden
warunek: nie możesz używać wielkiej kontroli ducha. – odparł En, a za Lenem
pojawił się smok wspomniany przez jego wuja.
Wielki smok Tao składał się kilku tysięcy duszków, które
za pomocą mocy wuja En łączyło się w jeden niematerialny byt. Stawały się wtedy
ogromnym smokiem, który przypominał jaszczura jakiego często można spotkać na
festynach w Chinach.
- Bason, Szybkie tempo,
dywanowy atak. – lepsza wersja szybkiego tempa uderzyła w smoka, ten niestety
zregenerował obrażenia zadane przez atak.
- Teraz złota błyskawica – piorun
uderzył w smoka.
Ten atak również nie przyniósł oczekiwanych efektów,
wobec czego Len przesłał więcej foryoku do swojej broni. Chwile potem smok
zdecydował się na kontratak, który minimalnie minął złotookiego. Tao w odpowiedzi zaatakował kolejny raz. I znów
smok zregenerował obrażenia.
- Słabo mój bratanku.
Myślałem, że jesteś silniejszy być może powinieneś wrócić do dawnego motta – En
świadomie sprowokował Lena.
- Nigdy!!! – wrzasnął
młodszy – Pokażę ci na co mnie naprawdę stać. – odwołał kontrolę ducha, co
zdziwiło wujka En. Wyjął miecz błyskawicy po czym go rozłożył.
- Bason do miecza
błyskawicy. A teraz do guan- dao. – Len wykorzystał technikę podwójnego medium.
Niewielu szamanów mogło umieścić swojego ducha w dwóch broniach (mediach
naraz). Tao trzymał w dłoni ogromną azjatycką halabardę. Niemal natychmiast
zmniejszył ją do bardziej poręcznych rozmiarów. Po czym Len przekazał w myślach
Basonowi polecenia co do ostatniego uderzenia w tej walce. Były one proste
szybkie tempo na 100% foryoku (duchowej
siły szamana). Atak był niezwykle silny. Zadał obrażenie nie możliwe do
zregenerowania przez smoka wobec czego rozprysł się on na wiele mniejszych duszków,
które po chwili znikły. Chłopak był wyraźnie dumny z siebie.
- To wszystko. Jeśli jedyne
co potrafisz to podwójne medium i wielka kontrola ducha to nie wygrasz ani
turnieju ani ze swoimi kolegami. – En albo nie zdawał sobie sprawy z
konsekwencji jakie mogą wywołać te słowa albo dalej prowokował.
- Chcesz się przekonać, że
to wystarczy? Mylisz się mam jeszcze kilka asów w rękawie. Spójrz – wskazał na
nagrobek Czarnego Kruka (bojowego rumaka jego stróża) – zawsze mogę umieścić go w Białym Feniksie i
wtedy nikt nie przeżyje tego ataku. – Odpowiedział dziwnie spokojnie złotooki.
- Mam nadzieję, bo jeżeli
nie to Jun wystartuje w turnieju. – szepnął En
- Mistrzu Len, nie denerwuj
się. Proszę uspokój się. On nie mówi poważnie – Bason wyraźnie przewidział co
chce zrobić jego mistrz i próbował go uspokoić.
- Masz rację Bason.
Wygrałem, a według tego co on mówił wcześniej powinien dać sobie spokój. No
chyba, że jest hipokrytą. – przemówił kpiąco Ren
- Możesz już iść – odprawił
go En, chcąc nie narażać się bardziej bratankowi
Młodszy Tao opuścił pomieszczenie i udał się do kuchni
napić się mleka. Po drodze myślał czy to możliwe, że jego siostra mogłaby
wystartować w turniej. Nie cieszyła go perspektywa walki z siostra w jednej
drużynie w drugiej rundzie. Rozpraszałaby go, musiałby uważać czy nikt nie
zrobi jej krzywdy. Dobrze widział, że to
znacznie utrudniło by mu walkę. Chociaż wtedy pozbył by się Choco lub
Trey’ a z drużyny.
W
kuchni spotkał Jun. Była ubrana w swoją ulubioną, czarną sukienkę z rozcięciem
niemal do biodra, na którym wyhaftowanego miała złotego smoka. Wyraźnie miała zadowoloną
minę. Siedziała przy stole i piła kawę.
- Słyszałam co powiedział ci
wujek – zaczęła rozmowę
- I związku z tym… - Len
domagał się kontynuacji z jej strony
- Przecież wiesz, że nie
lubię walczyć, a poza tym to Ty jesteś wybrańcem, który ma zostać Królem
Szamanów i przywrócić naszej rodzinie dawną świetność. Zresztą chyba
udowodniłeś mu dzisiaj jak potężny jesteś braciszku – kontynuowała Jun, ale Len
wiedział, że ostatnia część jej wypowiedzi była złośliwością.
Zgodnie ze starą, rodową przepowiednią jeden z członków -
przywódca - rodu Tao, miał przywrócić mu świetność wygrywając turniej szamanów
i zostając nowym królem szamanów. Dzięki temu zdobyłby siłę i władzę pozwalającą
mu rządzić światem.
- Chyba nie masz co do tego
wątpliwości? – spytał Tao
- Ależ oczywiście, że nie
nikt nie pokona mojego malutkiego braciszka – zaczęła przekomarzać się z nim
Jun.
Len odpowiedział na to głośnym westchnięciem.
- Za dwa dni wyjeżdżamy do
Tokio. Dosyć już tych treningów. Cały dzień tylko ćwiczysz na siłowni albo
walczysz z wujem. Pora zmienić trochę twój harmonogram dnia. – Jun uśmiechnęła
się i postawiła brata przed faktem dokonanym, wiedziała, że ten zrobi wszystko
co mu karze albo o co poprosi.
- Jestem tylko ciekaw co
będziemy tam robić – zaczął zrzędzić Len – przecież Yoh wyjechał do Izumo, a i
reszta paczki jest poza Tokio. Chyba nie sądzisz, że będę tam tylko z tobą i
Choco. Wiesz jak skończyła by się mój dłuższy pobyt z tym pseudo komikiem –
powiedział Len.
- Do czasu, gdy wyruszymy
Yoh ma wrócić. Gdyby się spóźnili zawsze możemy poszukać przyszłej królowej
szamanów – wyjaśniła Jun
- Jeszcze czego!!! –
wrzasnął oczywiście Len i udał się do swojego pokoju.
Tao przez całe życie powtarzał, że serce ma z kamienia, a
w jego żyłach płynie lód. Dzięki temu starał się pozować na człowieka nie
wrażliwego na kobiece wdzięki.
***
W tym samym czasie Yoh korzystał z możliwości odpoczynku
przez kilka dni. Anna musiała pilnie wyjechać do Osorezan, a rodzina uznała, że
Yoh sam wymyśli sobie najlepszy trening. Jakże się mylili. Szatyn większość
czasu spał albo odpoczywał na polanie nie daleko domu. W chwilach przerwy od
tego morderczego treningu wybierał się na uwielbiane przez siebie cheeseburgery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz