sobota, 16 stycznia 2016

13. Czy leci z nami pilot?



Rozdział 13
Czy leci z nami pilot?

            2 dni minęły na przygotowaniach. Len poruszał się już w miarę normalnie. Nie mógł wykonywać jeszcze gwałtownych ruchów, ale poza tym wszystko było już ok.

            O godzinie 8 rano cała gromada wyruszyła na lotnisko. Gdy tylko przekroczyli bramę zobaczyli ogromny samolot rodziny Tao, taki sam jak poprzednim razem. Szamanom i ich towarzyszkom asystowała nadzieja, że tym razem podróż upłynie bardziej bezpiecznie i zgodnie z planem niż poprzednim razem. Pomimo to, właścicielowi samolotu towarzyszyło uczucie deja- vu.

- No lepiej żeby ten działał lepiej niż poprzedni – powiedział Horo- Horo.
- Właśnie  ostatnio o mało co nie zginęliśmy – dodał Ryu.
- Chyba nie potrzebnie was uratowałem – warknął Len.
- Nikt cię nie prosił, żebyś nas łaskawie ratował! W końcu to twoja wina! – krzyknął Horokeu, a Len zbliżył się do niego z guan- dao w ręce
- Że niby co? – zapytał prawie krzycząc Len.
- To był samolot twojej rodziny prawda? – Trey wyraźnie uspokoił się na widok guan- dao gotowego do ataku w każdej chwili.
- To tak nie działa śnieżynko! – teraz to Len krzyczał.
- Kogo nazywasz śnieżynką bufonie! – wrzasnął Trey, a na jego głowie zaczęła pulsować żyłka.
- Jak myślisz bez mózgu ? – zakpił złotooki.
- Ty… Ty… - mruknął Usui.
- Zostaw wymyślanie ripost komuś, kto to potrafi. – Tao uspokoił się widząc Horo- Horo w takim stanie.
- Dosyć tych kłótni! A teraz wszyscy do samolotu! – rozkazała Anna.
- Tak jest. – odpowiedzieli wszyscy – łącznie z dziewczynami.

            W środku samolotu było około 20 miejsc. Największe wrażenie w pomieszczeniu, gdzie były miejsca dla pasażerów robił ogromny plazmowy telewizor. Przyjaciele zajęli miejsca. Tamara siedziała z Piliką. Za nimi Yoh i Morty. Z kolei jeszcze za nimi Choco i Trey. Po przeciwnej stronie pokładu byli Ryu i Faust, a za nimi Anna. Na końcu Jun i Renny. Tao uznali, że to ich samolot i muszą zająć najlepsze miejsca. Gdy kłótnie dotyczące wyboru filmu się zakończyły – ostatecznie podróż jest długa więc każdy będzie mógł włączyć swój ulubiony film – samolot oderwał się od pasa startowego.

            Yoh wyglądał właśnie przez okno. Widział tylko chmury, chmury i jeszcze raz chmury. Lecieli już ładne kilka godzin i sądzili, że niedługo będą lądować w Ameryce. 

- Tamaro idź zapytać pilota ile jeszcze będziemy lecieć – rozkazała Anna.  

         Dziewczyna bez słowa wykonało polecenie. Po chwili wróciła, a wszyscy spojrzeli na nią oczekując wyjaśnienia. Jej mina nie wyrażała nic dobrego.

- Po twoim wyrazie twarzy widać, że jeszcze daleko – powiedział Morty.
- A może czekają nas turbulencję? – zapytał Trey.
- Ty znasz takie trudne słowa? – zakpił Choco.
- Ta… - odparł Horokeu.
- Hehe – wszyscy zaczęli się śmiać, a do szamana z północy dotarł sens tych słów.
- Ej! Odwołaj to! Natychmiast! – darł się Horo- Horo.
- Może dali byście dojść Tamarze do słowa – przerwała im Kyoyama. Odpowiedziała jej cisza – Mów Tamaro co ci powiedział pilot?
- Nic – szepnęła różowo- włosa.
- Co to znaczy nic? – zapytał inteligentnie Usui.
- To znaczy, że nie odpowiedział na jej pytanie, sopelku – powiedział Len kładąc akcent na ostatnie słowo.
- Wiem co to znaczy! Nie nazywaj mnie tak! – zbulwersował się Trey.
- Tam nie było w ogóle pilota, prawda? – spytał Faust, odrywając wzrok na moment od Elizy. Tamara odpowiedziała mu kiwnięciem głową.
- CISZA!!! – ryknęła Anna przerywając panikę kilku osób – Czy leci z nami pilot? Myślę, że nie tak więc musimy wymyślić sposób na bezpieczne opuszczenie samolotu. Najlepiej taki żeby nikogo nie połamać ani nie zgubić…
- Zrobimy to tak jak ostatnio – przerwał jej Len.
- Nie mam inny pomysł! Może niech Anna przywoła ducha jakiegoś pilota i potem przy pomocy jedności ducha wylądujemy gdzieś bezpiecznie, a dalej polecimy na kontroli ducha. Co wy na to? – powiedział Asakura.
- Jest jedno ale. Czy znacie jakiegoś zmarłego pilota? – zapytał Faust.
- Ja znam… I to wystarczy. – odparła Anna po czym wykonała rytuał i nowo przybyły duch wdarł się do ciała Yoh. Medium od razu wytłumaczyła mu dlaczego się tu znalazł i co ma zrobić.

            W tym czasie samolot zaczął wpadać w turbulencję i powoli leciał co raz wolniej, aż w końcu zaczął spadać. Yoh biegiem udał się do kabiny pilota i usiadł za starami. Na początek duch pokierował jego rękami tak, że udało się im wyrównać poziom. Później odzyskali prędkość i zaczęli się rozglądać za symbolem lotniska na GPS. Najbliższe było 50 km na północ w Orlando na Florydzie.

            Lądowanie odbyło się bez problemów. Przyjaciele zaczęli dyskutować co się stało z pilotem oraz co zrobić dalej?

- Może zrobimy sobie dzień przerwy na zwiedzanie Orlando? – zaproponował Yoh.
- Chyba nam to nie zaszkodzi? – spytał z nadzieją Choco.
- Zgoda, ale o 21 zbiórka na lotnisku i wyruszamy dalej – powiedziała Anna.

            Szamani podzielili się mniejsze grupki. Len i Choco poszli na mecz koszykówki pomiędzy Orlando Magic i LA Lakers. Morty, Yoh i Ryu udali się z Anną nosić jej zakupy w zamian za zgodę na wyjście na Cheeseburgera. Co niektórzy byli zdziwieni tym, na ile pozwala im, a zwłaszcza Yoh, tego dnia Anna. Odpowiedzią na to była zapowiedź "na prawdę ciężkich treningów" zaraz po dotarciu do Dobbie Village. Reszta dziewczyn też poszła na zakupy, które będzie nosił później Lee Pai- Long. Lee wiedział, że jak zwykle będzie niósł głównie zakupy Jun. Faust poszedł z Elizą, ale też nie spodziewanie z Horo- Horo. Ostatnia grupka nie powiedziała dokąd się wybiera.

            Po meczu Choco nie mógł przestać dzielić się wrażeniami z Lenem. Ten nie mógł znieść już gadulstwa towarzysza, ale uznał, że ludzie mogliby przestraszyć się gdyby „uspokoił” komika guan- dao. Choco tak był zajęty opowiadanie o najlepszych akcjach meczu, że nie zauważył idących z naprzeciwka ludzi i zderzył się z nimi. Najbardziej ucierpiał blondyn  o średnim wzroście i błękitnych oczach.

- Przepraszam… - wydukał murzyn
- Uważaj jak chodzisz głupku! – potrącony chyba nie chciał przyjąć przeprosin.
- Przecież przeprosiłem – powiedział spokojnie Choco
- No i? – ten przechodzień nie przypadł Lenowi do gustu, więc postanowił włączyć się do rozmowy. Rozłożył guan- dao i powiedział:
- Może tak grzeczniej – równocześnie przyłożył broń do gardła mężczyzny.
- Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę chłopcze. Musisz być naprawdę głupi jeśli myślisz, że ze mną wygrasz. Pokaż się mój stróżu! Obejrzyj sobie przyszłe trupy. – wezwał swojego ducha stróża, a jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu, który nie przypadł do gustu Choco i Tao.  Tuż za nim pojawił się ogromny wąż.
- To ma być ten potężny duch? – zakpił Len – Bason do guan-  dao! Nauczymy kultury tego prostaka.
- Skoro tak bardzo chcesz to ci wpie…  z przyjemnością i nie przestraszy mnie ten twój duch bandyta. – warknął blondyn. Wykonał od razu wielką kontrolę ducha.
- Imponujące – powiedział Choco – Len jakby co to razem z Mickiem pomożemy ci.
- Nie ma takiej opcji – odparł Len.

            Dalszej rozmowy nie było, gdyż wąż zaatakował. Len odskoczył, a Choco wycofał się z pola walki. Blondyn na wężu ponowił atak, ale Tao znów wykonał unik.

- Tylko na tyle cię stać – zakpił Len – Bason! Atak szybkiego tempa! – niezliczona ilość ataków pomknęła ku blondynowi, który nie miał szans na unik. Wąż dostał prosto w pysk. Jednak kontrola ducha blondyna nie została nawet zachwiana. Len widząc to wykonał wielką kontrolę ducha, Bason stał się jeszcze większy niż ogromny wąż Amerykanina.

            Choco w tym czasie postanowił wykorzystać całą swoją duchową energię, żeby stworzyć iluzję dla zwykłych ludzi, którzy przypadkiem mogli natknąć się na pojedynek szamanów w samym centrum amerykańskiego miasta. Początkowo szło mu to opornie, lecz w chwili gdy na scenie pojawił się Bason w swojej największej formie, wszystko było już gotowe.

- To teraz jesteśmy na tym samym poziomie, a już miałem mieć wyrzuty sumienia, ale jeśli teraz cię zabiję będzie to tak jak być  nie powinno – blondyn drażnił Tao.
- Bason pora go uciszyć! Machina wojenna. Atakuj! – rozkazał Len

            Tym razem wąż zablokował uderzenie ogonem. Bason uderzył swoim guan- dao jeszcze raz i kolejny. Niestety wąż cały czas blokował jego uderzenia.

- Teraz ukąszenie! – wydarł się blondyn, a jego stróż rzucił się na Basona otwierając szeroko paszczę. Przy okazji pokazał wielkie kły.
- „Bason kiedy będzie już naprawdę blisko musisz wbić  mu w paszczę broń” – Len przekazał swojemu stróżowi polecenie, które powinno zakończyć walkę.

            Kontratak Basona zderzył się z kłami węża i oba duchy odrzuciło Kilka metrów do tyłu. Wąż rzucił się od razu, po tym jak się zatrzymał. Len nie spodziewał się takiej szybkiej reakcji wroga. Tym razem Bason został ukąszony. Co prawda, gdy tylko kły zatopiły się w jego ramieniu instynktownie chwycił węża i rzucił go daleko. Jednak Len nie był w stanie kontratakować chwilowo. Rywal postanowił to wykorzystać:

- Wybuch jadu! - z pyska węża wystrzeliło foryoku, które przybrało postać jadu.
Bason zasłonił ręką Lena, który jak zawsze stał na jego ramieniu. Prawdopodobnie uratowało to życie młodego szamana. W Tao wybuchnął gniew. Nie mógł go powstrzymać. Jak ten człowiek śmie próbować go zabić?
- Bason! Pora mu pokazać jak walczy prawdziwy wojownik. Atakujmy prosto w szamana. – chociaż Len wypowiedział te słowa będąc wściekłym, wiedział, że jeśli atak trafi przeciwnik może już nie wstać.

            Wąż delikatnie podniósł się na ogonie, przez co broń Basona przecięła go wzdłuż ciała – jednak ominęła szamana, który utracił kontrolę ducha i został bez foryoku.

- Jak myślisz Bason skończymy z nim czy nie? – zapytał Tao.
- Mistrzu uważam, że lepiej go oszczędzić. Poza tym za chwile powinniśmy być na lotnisku. Reszta na pewno już tam na nas czeka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz