Rozdział 13
Czy leci z nami pilot?
2
dni minęły na przygotowaniach. Len poruszał się już w miarę normalnie. Nie mógł
wykonywać jeszcze gwałtownych ruchów, ale poza tym wszystko było już ok.
O
godzinie 8 rano cała gromada wyruszyła na lotnisko. Gdy tylko przekroczyli
bramę zobaczyli ogromny samolot rodziny Tao, taki sam jak poprzednim razem.
Szamanom i ich towarzyszkom asystowała nadzieja, że tym razem podróż upłynie
bardziej bezpiecznie i zgodnie z planem niż poprzednim razem. Pomimo to,
właścicielowi samolotu towarzyszyło uczucie deja- vu.
- No lepiej żeby ten działał lepiej niż
poprzedni – powiedział Horo- Horo.
- Właśnie
ostatnio o mało co nie zginęliśmy – dodał Ryu.
- Chyba nie potrzebnie was uratowałem – warknął
Len.
- Nikt cię nie prosił, żebyś nas łaskawie
ratował! W końcu to twoja wina! – krzyknął Horokeu, a Len zbliżył się do niego
z guan- dao w ręce
- Że niby co? – zapytał prawie krzycząc Len.
- To był samolot twojej rodziny prawda? –
Trey wyraźnie uspokoił się na widok guan- dao gotowego do ataku w każdej chwili.
- To tak nie działa śnieżynko! – teraz to Len
krzyczał.
- Kogo nazywasz śnieżynką bufonie! – wrzasnął
Trey, a na jego głowie zaczęła pulsować żyłka.
- Jak myślisz bez mózgu ? – zakpił złotooki.
- Ty… Ty… - mruknął Usui.
- Zostaw wymyślanie ripost komuś, kto to
potrafi. – Tao uspokoił się widząc Horo- Horo w takim stanie.
- Dosyć tych kłótni! A teraz wszyscy do
samolotu! – rozkazała Anna.
- Tak jest. – odpowiedzieli wszyscy – łącznie
z dziewczynami.
W
środku samolotu było około 20 miejsc. Największe wrażenie w pomieszczeniu,
gdzie były miejsca dla pasażerów robił ogromny plazmowy telewizor. Przyjaciele
zajęli miejsca. Tamara siedziała z Piliką. Za nimi Yoh i Morty. Z kolei jeszcze
za nimi Choco i Trey. Po przeciwnej stronie pokładu byli Ryu i Faust, a za nimi
Anna. Na końcu Jun i Renny. Tao uznali, że to ich samolot i muszą zająć
najlepsze miejsca. Gdy kłótnie dotyczące wyboru filmu się zakończyły –
ostatecznie podróż jest długa więc każdy będzie mógł włączyć swój ulubiony film
– samolot oderwał się od pasa startowego.
Yoh
wyglądał właśnie przez okno. Widział tylko chmury, chmury i jeszcze raz chmury.
Lecieli już ładne kilka godzin i sądzili, że niedługo będą lądować w Ameryce.
- Tamaro idź zapytać pilota ile jeszcze
będziemy lecieć – rozkazała Anna.
Dziewczyna
bez słowa wykonało polecenie. Po chwili wróciła, a wszyscy spojrzeli na nią
oczekując wyjaśnienia. Jej mina nie wyrażała nic dobrego.
- Po twoim wyrazie twarzy widać, że jeszcze
daleko – powiedział Morty.
- A może czekają nas turbulencję? – zapytał
Trey.
- Ty znasz takie trudne słowa? – zakpił Choco.
- Ta… - odparł Horokeu.
- Hehe – wszyscy zaczęli się śmiać, a do
szamana z północy dotarł sens tych słów.
- Ej! Odwołaj to! Natychmiast! – darł się
Horo- Horo.
- Może dali byście dojść Tamarze do słowa –
przerwała im Kyoyama. Odpowiedziała jej cisza – Mów Tamaro co ci powiedział
pilot?
- Nic – szepnęła różowo- włosa.
- Co to znaczy nic? – zapytał inteligentnie
Usui.
- To znaczy, że nie odpowiedział na jej pytanie,
sopelku – powiedział Len kładąc akcent na ostatnie słowo.
- Wiem co to znaczy! Nie nazywaj mnie tak! –
zbulwersował się Trey.
- Tam nie było w ogóle pilota, prawda? –
spytał Faust, odrywając wzrok na moment od Elizy. Tamara odpowiedziała mu
kiwnięciem głową.
- CISZA!!! – ryknęła Anna przerywając panikę
kilku osób – Czy leci z nami pilot? Myślę, że nie tak więc musimy wymyślić
sposób na bezpieczne opuszczenie samolotu. Najlepiej taki żeby nikogo nie
połamać ani nie zgubić…
- Zrobimy to tak jak ostatnio – przerwał jej
Len.
- Nie mam inny pomysł! Może niech Anna
przywoła ducha jakiegoś pilota i potem przy pomocy jedności ducha wylądujemy
gdzieś bezpiecznie, a dalej polecimy na kontroli ducha. Co wy na to? –
powiedział Asakura.
- Jest jedno ale. Czy znacie jakiegoś
zmarłego pilota? – zapytał Faust.
- Ja znam… I to wystarczy. – odparła Anna po
czym wykonała rytuał i nowo przybyły duch wdarł się do ciała Yoh. Medium od
razu wytłumaczyła mu dlaczego się tu znalazł i co ma zrobić.
W
tym czasie samolot zaczął wpadać w turbulencję i powoli leciał co raz wolniej,
aż w końcu zaczął spadać. Yoh biegiem udał się do kabiny pilota i usiadł za
starami. Na początek duch pokierował jego rękami tak, że udało się im wyrównać
poziom. Później odzyskali prędkość i zaczęli się rozglądać za symbolem lotniska
na GPS. Najbliższe było 50 km na północ w Orlando na Florydzie.
Lądowanie
odbyło się bez problemów. Przyjaciele zaczęli dyskutować co się stało z pilotem
oraz co zrobić dalej?
- Może zrobimy sobie dzień przerwy na
zwiedzanie Orlando? – zaproponował Yoh.
- Chyba nam to nie zaszkodzi? – spytał z
nadzieją Choco.
- Zgoda, ale o 21 zbiórka na lotnisku i
wyruszamy dalej – powiedziała Anna.
Szamani
podzielili się mniejsze grupki. Len i Choco poszli na mecz koszykówki pomiędzy
Orlando Magic i LA Lakers. Morty, Yoh i Ryu udali się z Anną nosić jej zakupy w
zamian za zgodę na wyjście na Cheeseburgera. Co niektórzy byli zdziwieni tym,
na ile pozwala im, a zwłaszcza Yoh, tego dnia Anna. Odpowiedzią na to była
zapowiedź "na prawdę ciężkich treningów" zaraz po dotarciu do Dobbie
Village. Reszta dziewczyn też poszła na zakupy, które będzie nosił później Lee
Pai- Long. Lee wiedział, że jak zwykle będzie niósł głównie zakupy Jun. Faust
poszedł z Elizą, ale też nie spodziewanie z Horo- Horo. Ostatnia grupka nie
powiedziała dokąd się wybiera.
Po
meczu Choco nie mógł przestać dzielić się wrażeniami z Lenem. Ten nie mógł
znieść już gadulstwa towarzysza, ale uznał, że ludzie mogliby przestraszyć się
gdyby „uspokoił” komika guan- dao. Choco tak był zajęty opowiadanie o
najlepszych akcjach meczu, że nie zauważył idących z naprzeciwka ludzi i
zderzył się z nimi. Najbardziej ucierpiał blondyn o średnim wzroście i błękitnych oczach.
- Przepraszam… - wydukał murzyn
- Uważaj jak chodzisz głupku! – potrącony
chyba nie chciał przyjąć przeprosin.
- Przecież przeprosiłem – powiedział
spokojnie Choco
- No i? – ten przechodzień nie przypadł
Lenowi do gustu, więc postanowił włączyć się do rozmowy. Rozłożył guan- dao i
powiedział:
- Może tak grzeczniej – równocześnie
przyłożył broń do gardła mężczyzny.
- Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę
chłopcze. Musisz być naprawdę głupi jeśli myślisz, że ze mną wygrasz. Pokaż się
mój stróżu! Obejrzyj sobie przyszłe trupy. – wezwał swojego ducha stróża, a
jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu, który nie przypadł do gustu Choco i Tao. Tuż za nim pojawił się ogromny wąż.
- To ma być ten potężny duch? – zakpił Len –
Bason do guan- dao! Nauczymy kultury
tego prostaka.
- Skoro tak bardzo chcesz to ci wpie… z przyjemnością i nie przestraszy mnie ten
twój duch bandyta. – warknął blondyn. Wykonał od razu wielką kontrolę ducha.
- Imponujące – powiedział Choco – Len jakby
co to razem z Mickiem pomożemy ci.
- Nie ma takiej opcji – odparł Len.
Dalszej
rozmowy nie było, gdyż wąż zaatakował. Len odskoczył, a Choco wycofał się z
pola walki. Blondyn na wężu ponowił atak, ale Tao znów wykonał unik.
- Tylko na tyle cię stać – zakpił Len –
Bason! Atak szybkiego tempa! – niezliczona ilość ataków pomknęła ku blondynowi,
który nie miał szans na unik. Wąż dostał prosto w pysk. Jednak kontrola ducha
blondyna nie została nawet zachwiana. Len widząc to wykonał wielką kontrolę
ducha, Bason stał się jeszcze większy niż ogromny wąż Amerykanina.
Choco
w tym czasie postanowił wykorzystać całą swoją duchową energię, żeby stworzyć
iluzję dla zwykłych ludzi, którzy przypadkiem mogli natknąć się na pojedynek
szamanów w samym centrum amerykańskiego miasta. Początkowo szło mu to opornie,
lecz w chwili gdy na scenie pojawił się Bason w swojej największej formie,
wszystko było już gotowe.
- To teraz jesteśmy na tym samym poziomie, a
już miałem mieć wyrzuty sumienia, ale jeśli teraz cię zabiję będzie to tak jak być
nie powinno – blondyn drażnił Tao.
- Bason pora go uciszyć! Machina wojenna. Atakuj!
– rozkazał Len
Tym
razem wąż zablokował uderzenie ogonem. Bason uderzył swoim guan- dao jeszcze
raz i kolejny. Niestety wąż cały czas blokował jego uderzenia.
- Teraz ukąszenie! – wydarł się blondyn, a
jego stróż rzucił się na Basona otwierając szeroko paszczę. Przy okazji pokazał
wielkie kły.
- „Bason kiedy będzie już naprawdę blisko
musisz wbić mu w paszczę broń” – Len
przekazał swojemu stróżowi polecenie, które powinno zakończyć walkę.
Kontratak
Basona zderzył się z kłami węża i oba duchy odrzuciło Kilka metrów do tyłu. Wąż
rzucił się od razu, po tym jak się zatrzymał. Len nie spodziewał się takiej
szybkiej reakcji wroga. Tym razem Bason został ukąszony. Co prawda, gdy tylko
kły zatopiły się w jego ramieniu instynktownie chwycił węża i rzucił go daleko.
Jednak Len nie był w stanie kontratakować chwilowo. Rywal postanowił to
wykorzystać:
- Wybuch jadu! - z pyska węża wystrzeliło
foryoku, które przybrało postać jadu.
Bason zasłonił ręką Lena, który jak zawsze
stał na jego ramieniu. Prawdopodobnie uratowało to życie młodego szamana. W Tao
wybuchnął gniew. Nie mógł go powstrzymać. Jak ten człowiek śmie próbować go
zabić?
- Bason! Pora mu pokazać jak walczy prawdziwy
wojownik. Atakujmy prosto w szamana. – chociaż Len wypowiedział te słowa będąc
wściekłym, wiedział, że jeśli atak trafi przeciwnik może już nie wstać.
Wąż
delikatnie podniósł się na ogonie, przez co broń Basona przecięła go wzdłuż
ciała – jednak ominęła szamana, który utracił kontrolę ducha i został bez
foryoku.
- Jak myślisz Bason skończymy z nim czy nie?
– zapytał Tao.
- Mistrzu uważam, że lepiej go oszczędzić.
Poza tym za chwile powinniśmy być na lotnisku. Reszta na pewno już tam na nas
czeka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz