Rozdział 17
Ku Klux Klan
Po
kilku dniach powiększona grupa szamanów dotarła do małego miasteczka pośrodku
pustyni. Postanowili zatrzymać się w motelu, który na pewno nie był
pięciogwiazdkowym. Wieczorem zarezerwowali sobie cztery trzyosobowe pokoje i
jeden czteroosobowy . Anna podzieliła kto z kim będzie mieszkał:
- W pierwszym Trey, Len i Choco…
- No nie znowu z Lenem – przerwał jej Choco.
- Coś ci nie pasuje pseudo komiku? – zapytał
Len.
Choco
otrzymał prawym sierpowym Anny w twarz za przerwanie jej monologu i wyznaczeni
szamani odeszli w lepszych lub gorszych (Choco) nastrojach do pierwszego
pomieszczenia.
- W drugim Lilly, Milly i Elly – powiedziała
po czym dziewczyny weszły do swojego pokoju – W następnym Jun, Pilika i Tamara.
W czteroosobowym Morty, Yoh, Faust i Ryu, a w ostatnim Sharona, Sally i ja.
Gdy
już każdy z nich się rozpakował poszli spać. Noc minęła spokojnie, jednakże…
Mieszkający
w pokoju „drużyny Lena” zostali obudzeni przez dźwięk tłuczonego szkła.
Chłopacy obudzili się gwałtownie i spojrzeli w stronę okna. Było stłuczone, a
za nim stał płonący krzyż. Przed krzyżem znajdowała się postać w białej
pelerynie i białej masce z wyciętymi otworami na oczy. Po kilku sekundach
postać rozpłynęła się w powietrzu.
- Ej chłopaki, mi się wydaje czy wczoraj tu
nie było tego krzyża? – spytał Trey.
- Cóż za spostrzegawczość – zakpił z niego
Len.
- Kij z krzyżem! Widzieliście tego przebierańca?
– zapytał nerwowo Choco.
- Tak – odpowiedzieli zgodnie Trey i Renny.
- Ciekawe kim on był? – powiedział Trey.
- Kłopotami dla Choco, ale to raczej dopiero
nastąpi – odrzekł tajemniczo Tao.
- Możesz jaśniej? – zainteresował się Choco.
- Jestem pewien, że to był członek Ku Klux
Klanu – wypalił złotooki.
- Żartujesz… proszę… powiedz, że.. żartujesz…
- wydukał komik.
- Niestety nie. – Tao rozwiał nadzieje
komika.
- O czym wy do diabła mówicie? – zirytował
się Horo- Horo.
Gdy
pozostała dwójka wytłumaczyła mu czym zajmowała się ta organizacja Horokeu
zamroził krzyż, a Len błyskawicznie wyskoczył przez okna i za pomocą swojego guan-
dao zniszczył go. Kiedy równie szybko wrócił do pokoju przez otwarte okno,
stwierdził, że nie ma sensu opowiadać o tym reszcie i wzbudzać niepotrzebnych
sensacji oraz paniki wśród dziewczyn. Postali zgodzili się z nim. Horo spojrzał
na zegarek i doszedł do wniosku, że najwyższa pora coś zjeść, więc poszli na
śniadanie. W między czasie dołączyli do nich współtowarzysze podróży.
Po
śniadaniu zaczął padać deszcz. Kyoyama zdecydowała, że zostaną w hotelu dopóki
nie przestanie padać. Szamani rozeszli
się do pokoi, w stołówce została tylko „Drużyna Lena”. Chłopaki rozmawiali czy w miasteczku jest
więcej członków klanu czy może był to tylko głupi żart? Ich refleksje przerwała
koperta, która znikąd pojawiła się w powietrzu i opadła na stół. Len otworzył
ją i wyjął ze środka kartkę papieru. Rzucił na nią okiem i powiedział patrząc chłodno
na Choco:
- Do ciebie.
- Co? – zdziwił się komik.
- Twój przyjaciel ma w klanie więcej
znajomych i chcą z tobą porozmawiać.
- Raczej nie będzie to rozmowa przy herbatce
i ciastkach – dodał Usui.
- Gdzie chcą się spotkać? – spytał komik.
- Dzisiaj o 12 na boisku – odrzekł Len.
- Gdzie jest to boisko? – zapytał Choco.
- Na południu za miastem. – wyjaśnił Tao –
Mamy 30 minut żeby tam pójść albo spalą cały hotel, a nas zamordują - wyjaśnił
beznamiętnie.
- Chcecie iść ze mną? – zdziwił się Choco.
Jego
mina zdradzała, że nie chciał namawiać przyjaciół do wybranie się na spotkanie,
które może skończyć się śmiercią, lecz widać było, iż wyraźnie mu ulżyło, kiedy
Len mówił o wyjściu w liczbie mnogiej. Spojrzała na Usuiego.
- No tak przecież jesteśmy przyjaciółmi…
- zaczął Trey.
- …a poza tym nikt nie będzie mi bezkarnie
groził! Prawda Bason? –przerwał mu Tao
- Tak jest mistrzu Len – przytaknął chiński
generał.
- Więc chodźmy! – krzyknął entuzjastycznie
McDaniel.
Po
15 minutach byli na miejscu. Już z daleka widzieli płonący krzyż oraz tłum
postaci w pelerynach z pochodniami w rękach.
- Jak to możliwe, że krzyż nie zgasł? –
spytał Trey.
- Bo stoi pod dachem sopelku – zadrwił Len.
Faktycznie
krzyż stał pod dachem budynku, który pewnie musiał służyć za szatnię piłkarzom.
Szamani
przeszli przez boisko i stanęli naprzeciwko postaciom w pelerynach i maskach. Z
tłumu wyłonił się człowiek różniący się od reszty strojem. Miał prawie taki sam
ubiór jak reszta, z jednym wyjątkiem. Jego strój był czerwony.
- Widzę, że przyszedłeś i przyprowadziłeś
tych zdrajców na śmierć… – czerwony zaczął rozmowę.
- … o stary, ale on jest pomylony jakiś! - przerwał
mu Trey -.Nie przypominam sobie żebym miał okazję go zdradzić, albo być
członkiem tych idiotów.
Mężczyzna
spojrzał na chłopaka, a sposób w jaki poruszyła się sylwetka zdradzał uważnym
obserwatorom - takim jak złotooki szaman - że uważał Horo- Horo za
niepełnosprawnego umysłowo.
- Jesteście zdrajcami, ponieważ jesteście po
stronie tego czarnucha, a nie naszej. Spotka was za to kara. Wiecie jaka… Tak
dobrze myślicie… Zabijemy całą waszą trójkę – oświadczył przywódca 3x K klanu.
- Nie wydaje mi się żebyście nas dzisiaj
zabili – warknął Len, a obok niego pojawił się Bason.
Na
widok chińskiego generała kilka postaci w białych pelerynach przeraziło się. Jednak
przywódca pozostawał niewzruszony:
- Widzę, że jesteście szamanami. Widzę też, że wy również bierzecie udział w
drugiej rundzie. W takim razie szkoda, że wasza dwójka zginie – wskazał na
Horo- Horo i Lena – Jack wezwij nasze zombie.
Z
szeregu wystąpił mężczyzna imieniem Jack i za pomocą talizmanów doshi wezwał
armię trupów. Zombie wyglądały na
dawnych członków klanu, którzy już zginęli. Trey i Len wykonali kontrolę ducha,
natomiast Choco zrobił fuzję ducha.
- Bason. Atak szybkiego tempa – wrzasnął Len.
Ogromna
ilość ciosów zadanych przez Lena w jego firmowym ataku zniszczyła połowę armii
umarłych. Reszta padła od ataku sopla wykonanego przez Treya.
- Tylko na tyle was stać? Żałosne – zadrwił
Choco.
- Hm… Teraz dopiero zaczniemy walczyć –
powiedział Jack. Za każdym członkiem za klanu pojawił się jego stróż. Rasiści
mieli różnych stróży: większość była
duchami konkwistadorów lub dawnych żołnierzy hiszpańskich z XVIII wieku, były
też duchy zwierząt, a także jeden wyglądający jak pół człowiek pół lew. Mediami
ludzi w pelerynach były ich pochodnie.
- Nas jest 40, a was trzech – poinformował
przywódca – Jak myślicie kto wygra?
- My – odpowiedział Len – Bason jeszcze raz
atak szybkiego tempa! - Tym razem pięć postaci w pelerynach padło zakrwawione
na ziemię.
- Len czy ty ich właśnie zabiłeś? – zapytał
Trey
- Możliwe – odparł złotooki bez większych
emocji.
- George zobacz ten dzieciak jest tak samo
brutalny jak my – powiedział Jack do przywódcy – Może powinieneś go zachęcić do
dołączenie do nas.
- Nie ma mowy! – krzyknął Len – Złoty grzmot!
Z
ziemi wyrosły różne rodzaje broni białej, głęboko raniąc i pozostawiając bez
foryoku prawie wszystkich członków Ku Klux Klanu. Tylko Jack ich przywódca
nazywany George oraz 3 innych zdołało uciec przed ostatnim atakiem Lena.
- Hej Len! Zostaw coś dla nas, ok? – zaproponował
Choco
- Jak chcecie. Ta piątka jest wasza –
oświadczył Len, mimo to nie odwołał małej kontroli ducha.
Jednak
to przebierańcy zaatakowali pierwsi. Ich połączony atak został powstrzymany
przez lodową tarczę Horo- Horo. Choco wykonał błyskawiczny kontratak, po którym
kolejny przeciwnik pozostał bez foryoku.
- Nie doceniliśmy was. Zwłaszcza ciebie Lenie
Tao – powiedział George powstrzymując z całych sił drżenie głosu – Bądźcie
pewni, że jeszcze się spotkamy.
- Skąd wiesz jak mam na nazwisko? – zdziwił
się złotooki.
- Tajemnica zawodowa – odrzekł przywódca
klanu po czym wraz z pozostałą trójką zniknął. Po chwili teleportował również
rannych i na boisku pozostała tylko pierwsza piątka zaatakowana szybkim tempem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz