wtorek, 19 stycznia 2016

17. Ku Klux Klan



Rozdział 17
Ku Klux Klan
            Po kilku dniach powiększona grupa szamanów dotarła do małego miasteczka pośrodku pustyni. Postanowili zatrzymać się w motelu, który na pewno nie był pięciogwiazdkowym. Wieczorem zarezerwowali sobie cztery trzyosobowe pokoje i jeden czteroosobowy . Anna podzieliła kto z kim będzie mieszkał:
- W pierwszym Trey, Len i Choco…
- No nie znowu z Lenem – przerwał jej Choco.
- Coś ci nie pasuje pseudo komiku? – zapytał Len. 
            Choco otrzymał prawym sierpowym Anny w twarz za przerwanie jej monologu i wyznaczeni szamani odeszli w lepszych lub gorszych (Choco) nastrojach do pierwszego pomieszczenia.
- W drugim Lilly, Milly i Elly – powiedziała po czym dziewczyny weszły do swojego pokoju – W następnym Jun, Pilika i Tamara. W czteroosobowym Morty, Yoh, Faust i Ryu, a w ostatnim Sharona, Sally i ja.
            Gdy już każdy z nich się rozpakował poszli spać. Noc minęła spokojnie, jednakże…
            Mieszkający w pokoju „drużyny Lena” zostali obudzeni przez dźwięk tłuczonego szkła. Chłopacy obudzili się gwałtownie i spojrzeli w stronę okna. Było stłuczone, a za nim stał płonący krzyż. Przed krzyżem znajdowała się postać w białej pelerynie i białej masce z wyciętymi otworami na oczy. Po kilku sekundach postać rozpłynęła się w powietrzu.
- Ej chłopaki, mi się wydaje czy wczoraj tu nie było tego krzyża? – spytał Trey.
- Cóż za spostrzegawczość – zakpił z niego Len.
- Kij z krzyżem! Widzieliście tego przebierańca? – zapytał nerwowo Choco.
- Tak – odpowiedzieli zgodnie Trey i Renny.
- Ciekawe kim on był? – powiedział Trey.
- Kłopotami dla Choco, ale to raczej dopiero nastąpi – odrzekł tajemniczo Tao.
- Możesz jaśniej? – zainteresował się Choco.
- Jestem pewien, że to był członek Ku Klux Klanu – wypalił złotooki.
- Żartujesz… proszę… powiedz, że.. żartujesz… - wydukał komik.
- Niestety nie. – Tao rozwiał nadzieje komika.
- O czym wy do diabła mówicie? – zirytował się Horo- Horo.
            Gdy pozostała dwójka wytłumaczyła mu czym zajmowała się ta organizacja Horokeu zamroził krzyż, a Len błyskawicznie wyskoczył przez okna i za pomocą swojego guan- dao zniszczył go. Kiedy równie szybko wrócił do pokoju przez otwarte okno, stwierdził, że nie ma sensu opowiadać o tym reszcie i wzbudzać niepotrzebnych sensacji oraz paniki wśród dziewczyn. Postali zgodzili się z nim. Horo spojrzał na zegarek i doszedł do wniosku, że najwyższa pora coś zjeść, więc poszli na śniadanie. W między czasie dołączyli do nich współtowarzysze podróży.
            Po śniadaniu zaczął padać deszcz. Kyoyama zdecydowała, że zostaną w hotelu dopóki nie przestanie padać.  Szamani rozeszli się do pokoi, w stołówce została tylko „Drużyna Lena”.  Chłopaki rozmawiali czy w miasteczku jest więcej członków klanu czy może był to tylko głupi żart? Ich refleksje przerwała koperta, która znikąd pojawiła się w powietrzu i opadła na stół. Len otworzył ją i wyjął ze środka kartkę papieru. Rzucił na nią okiem i powiedział patrząc chłodno na Choco:
- Do ciebie.
- Co? – zdziwił się komik.
- Twój przyjaciel ma w klanie więcej znajomych i chcą z tobą porozmawiać.
- Raczej nie będzie to rozmowa przy herbatce i ciastkach – dodał Usui.
- Gdzie chcą się spotkać? – spytał komik.
- Dzisiaj o 12 na boisku – odrzekł Len.
- Gdzie jest to boisko? – zapytał Choco.
- Na południu za miastem. – wyjaśnił Tao – Mamy 30 minut żeby tam pójść albo spalą cały hotel, a nas zamordują - wyjaśnił beznamiętnie.
- Chcecie iść ze mną? – zdziwił się Choco.
            Jego mina zdradzała, że nie chciał namawiać przyjaciół do wybranie się na spotkanie, które może skończyć się śmiercią, lecz widać było, iż wyraźnie mu ulżyło, kiedy Len mówił o wyjściu w liczbie mnogiej. Spojrzała na Usuiego.
- No tak przecież jesteśmy przyjaciółmi… -  zaczął Trey.
- …a poza tym nikt nie będzie mi bezkarnie groził! Prawda Bason? –przerwał mu Tao
- Tak jest mistrzu Len – przytaknął chiński generał.
- Więc chodźmy! – krzyknął entuzjastycznie McDaniel.
            Po 15 minutach byli na miejscu. Już z daleka widzieli płonący krzyż oraz tłum postaci w pelerynach z pochodniami w rękach.
- Jak to możliwe, że krzyż nie zgasł? – spytał Trey.
- Bo stoi pod dachem sopelku – zadrwił Len. 
            Faktycznie krzyż stał pod dachem budynku, który pewnie musiał służyć za szatnię piłkarzom.
            Szamani przeszli przez boisko i stanęli naprzeciwko postaciom w pelerynach i maskach. Z tłumu wyłonił się człowiek różniący się od reszty strojem. Miał prawie taki sam ubiór jak reszta, z jednym wyjątkiem. Jego strój był czerwony.
- Widzę, że przyszedłeś i przyprowadziłeś tych zdrajców na śmierć… – czerwony zaczął rozmowę.
- … o stary, ale on jest pomylony jakiś! - przerwał mu Trey -.Nie przypominam sobie żebym miał okazję go zdradzić, albo być członkiem tych idiotów.

            Mężczyzna spojrzał na chłopaka, a sposób w jaki poruszyła się sylwetka zdradzał uważnym obserwatorom - takim jak złotooki szaman - że uważał Horo- Horo za niepełnosprawnego umysłowo.
- Jesteście zdrajcami, ponieważ jesteście po stronie tego czarnucha, a nie naszej. Spotka was za to kara. Wiecie jaka… Tak dobrze myślicie… Zabijemy całą waszą trójkę – oświadczył przywódca 3x K klanu.
- Nie wydaje mi się żebyście nas dzisiaj zabili – warknął Len, a obok niego pojawił się Bason.
            Na widok chińskiego generała kilka postaci w białych pelerynach przeraziło się. Jednak przywódca pozostawał niewzruszony:
- Widzę, że jesteście szamanami.  Widzę też, że wy również bierzecie udział w drugiej rundzie. W takim razie szkoda, że wasza dwójka zginie – wskazał na Horo- Horo i Lena – Jack wezwij nasze zombie.
            Z szeregu wystąpił mężczyzna imieniem Jack i za pomocą talizmanów doshi wezwał armię  trupów. Zombie wyglądały na dawnych członków klanu, którzy już zginęli. Trey i Len wykonali kontrolę ducha, natomiast Choco zrobił fuzję ducha.
- Bason. Atak szybkiego tempa – wrzasnął Len.
            Ogromna ilość ciosów zadanych przez Lena w jego firmowym ataku zniszczyła połowę armii umarłych. Reszta padła od ataku sopla wykonanego przez Treya.
- Tylko na tyle was stać? Żałosne – zadrwił Choco.
- Hm… Teraz dopiero zaczniemy walczyć – powiedział Jack. Za każdym członkiem za klanu pojawił się jego stróż. Rasiści mieli różnych stróży:  większość była duchami konkwistadorów lub dawnych żołnierzy hiszpańskich z XVIII wieku, były też duchy zwierząt, a także jeden wyglądający jak pół człowiek pół lew. Mediami ludzi w pelerynach były ich pochodnie.
- Nas jest 40, a was trzech – poinformował przywódca – Jak myślicie kto wygra?
- My – odpowiedział Len – Bason jeszcze raz atak szybkiego tempa! - Tym razem pięć postaci w pelerynach padło zakrwawione na ziemię.
- Len czy ty ich właśnie zabiłeś? – zapytał Trey
- Możliwe – odparł złotooki bez większych emocji.
- George zobacz ten dzieciak jest tak samo brutalny jak my – powiedział Jack do przywódcy – Może powinieneś go zachęcić do dołączenie do nas.
- Nie ma mowy! – krzyknął Len – Złoty grzmot!
            Z ziemi wyrosły różne rodzaje broni białej, głęboko raniąc i pozostawiając bez foryoku prawie wszystkich członków Ku Klux Klanu. Tylko Jack ich przywódca nazywany George oraz 3 innych zdołało uciec przed ostatnim atakiem Lena.
- Hej Len! Zostaw coś dla nas, ok? – zaproponował Choco
- Jak chcecie. Ta piątka jest wasza – oświadczył Len, mimo to nie odwołał małej kontroli ducha.
            Jednak to przebierańcy zaatakowali pierwsi. Ich połączony atak został powstrzymany przez lodową tarczę Horo- Horo. Choco wykonał błyskawiczny kontratak, po którym kolejny przeciwnik pozostał bez foryoku.
- Nie doceniliśmy was. Zwłaszcza ciebie Lenie Tao – powiedział George powstrzymując z całych sił drżenie głosu – Bądźcie pewni, że jeszcze się spotkamy.
- Skąd wiesz jak mam na nazwisko? – zdziwił się złotooki.
- Tajemnica zawodowa – odrzekł przywódca klanu po czym wraz z pozostałą trójką zniknął. Po chwili teleportował również rannych i na boisku pozostała tylko pierwsza piątka zaatakowana szybkim tempem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz